Wasze pytania i moje odpowiedzi
Zgodnie z obietnicą przez kilka dni na swoim Instagramie odpowiadałam na Wasze pytania, które przysłaliście mi w urodzinowej sesji Q&A. A teraz zebrałam je raz jeszcze i publikuję jako blogowy wpis. Mam nadzieję, że odpowiedzi rozwieją Wasze wątpliwości. Wiele pytań się powtarzało lub miało podobny kontekst. Dlatego odpowiadam na nie zbiorczo, wybierając jedno przykładowe pytanie z danej grupy.
.
Pytania o Laurę:
.
- Czy biologiczny ojciec Laury kiedykolwiek próbował skontaktować się z Laurą? Czy się nią interesuje?
Nie. Mój były mąż zniknął z naszego życia w 2011 roku, gdy Laura miała roczek. Od tego czasu nigdy się z nami nie kontaktował. My również nie szukaliśmy kontaktu z nim. Niedawno się dowiedziałam, że w 2019 roku zmarł.
Natomiast mój obecny mąż Kuba już dawno temu dokonał całkowitej adopcji Laury, otrzymując jednocześnie pełnię praw rodzicielskich, a Laura od tego czasu nosi jego nazwisko.
- Czy dorosła Laura będzie mogła żyć samodzielnie bez drugiej osoby pod ręką?
Obawiam się, że nie. 🙁 Samodzielne mieszkanie byłoby dla niej zbyt wielkim ryzykiem. Myślę, że będzie mieszkać przy nas, dopóki nie spotka osoby, która pokocha ją tak samo mocno, jak my kochamy. 🙂 Kogoś, kto będzie chciał dzielić z nią życie i wspierać. Nie wiem dlaczego, ale mam w sobie dziwny spokój, że Laura w przyszłości spotka taką osobę.
- Jakie szanse ma Laura na urodzenie zdrowego dziecka?
Niestety, w przypadku kobiet chorych na klątwę Ondyny (CCHS) ryzyko urodzenia chorego dziecka to aż 50%. Jest to zła wiadomość, ale na razie jeszcze nie zaprzątamy sobie tym głowy. Po pierwsze dlatego, że nie wiemy, czy Laura jako dorosła kobieta w ogóle będzie chciała mieć dzieci. Po drugie dlatego, że to będzie wyłącznie sprawa i decyzja Laury, a my w dorosłych decyzjach możemy jej doradzać, jeśli ona da nam na to przyzwolenie. Po trzecie dlatego, że nie wiemy jeszcze, co w nadchodzącej dekadzie przyniesie nam medycyna.
Aktualnie prężnie rozwija się inżynieria genetyczna, która jest szansą na założenie rodziny dla wielu osób zmagających się z chorobami genetycznymi. Już teraz istnieją metody zapłodnienia pozaustrojowego, gdzie eliminuje się z zarodka wadliwy gen, co daje szansę na wykształcenie się zdrowego płodu. Opracowywane są też metody edytowania chorych genów w łonie matki, gdzie do zapłodnienia doszło w sposób naturalny. Naukowcy z całego świata pracują nad metodami modyfikacji genów, a w następnych latach ta dziedzina medycyny z pewnością będzie się prężnie rozwijać. Zobaczymy więc, co przyniesie przyszłość.
PS. Z moimi poglądami inżynieria genetyczna się nie kłóci. Wręcz przeciwnie, upatruję w niej wielką nadzieję na przyszłość – na poprawę stanu zdrowia populacji, na zmniejszenie cierpienia ludzkości, a także cierpienia zwierząt. Ciało ludzkie postrzegam jako biologiczny komputer, któremu aktualizację zapewnia w powolnym tempie ewolucja, albo szybciej my sami. Już od bardzo dawna modyfikujemy nasz organizm, aby usprawnić jego działanie. Przeszczepiamy narządy, wszczepiamy implanty i protezy, zakładamy wkłucia do pomp insulinowych, prowadzimy skuteczne terapie hormonalne. Od tysięcy lat modyfikujemy też geny zwierząt oraz roślin poprzez ich celową hodowlę i uprawę. Modyfikacja genów w laboratorium to dla mnie po prostu kolejny poziom zaawansowania, który jeśli zostanie mądrze zagospodarowany i etycznie uregulowany odpowiednim prawem, to w przyszłości może nam to wszystkim pomóc.
- Czy podróżujecie z Laurą za granicę? Czy to jest w ogóle możliwe? Gdzie chciałaby pojechać?
Cóż… W 2016 roku spakowaliśmy Laurę i jej respirator, a także półroczną siostrę Kaję, górę sprzętu medycznego, drugą górę jedzenia, a potem ruszyliśmy w szaloną podróż kamperem do Włoch nad Jezioro Garda! Wygląda więc na to, że można z Laurą podróżować za granicę. 🙂 Oprócz tego dwa razy byliśmy na wycieczce rowerowej na Słowacji.
W przypadku dzieci takich jak Laura, kłopotliwe jest latanie samolotem. Trzeba załatwić mnóstwo formalności z liniami lotniczymi i zapewnić awaryjną butlę z tlenem na czas przelotu, a także zgodę na wniesienie takiej butli i respiratora na pokład. Do jej pory nie próbowaliśmy latać samolotem, bo formalności skutecznie nas to tego zniechęciły.
Jakie są nasze podróżnicze marzenia? Chcielibyśmy zwiedzić Londyn, ponieważ starsza córka jest fanką Harrego Potter’a, a młodsza fanką wszelakich księżniczek i królowych, więc marzy o zobaczeniu siedziby królowej Elżbiety II. 🙂 Z kolei moim największym marzeniem jest stanąć na skraju Wielkiego Kanionu. Natomiast naszym wspólnym największym marzeniem jest kilkumiesięczna podróż kamperem po USA, najlepiej przez wszystkie stany Ameryki. Marzenie jest absolutnie poza naszym zasięgiem ze względów finansowych, ale kto wie, co nam jeszcze kiedyś życie przyniesie… 🙂
PS. A tutaj jest post blogowy, w którym opisywałam nasza szaloną podróż do Włoch kamperem: ) https: //www. kochamylaure. pl/w-moim-sercu/mobilny-dom-wariatow/
- Czy z perspektywy czasu operacje jelit pomogły w chorobie Hirschsprunga? Jak się z nią żyje?
Z długoodcinkowym Hirschsprungiem, czyli najostrzejszą postacią choroby, którą ma nasza Laura, żyje się bardzo ciężko. To jest nasz codzienny koszmar i szczerze nienawidzę tej choroby. Klątwa Ondyny jest wprawdzie o wiele niebezpieczniejsza, ale za to choroba Hirschsprunga znacznie bardziej uciążliwa. Ze względu na dobro Laury nie będę opisywać szczegółów tej choroby, ale nie jest lekko – ani jej, ani nam.
Natomiast wykonanych operacji nie żałujemy i jesteśmy pewni, że była to dobra decyzja. Dzięki tym operacjom Laura dziś może jeść, trawić i wydalać dokładnie tą samą drogą, jak zdrowi ludzie. Gdyby nie operacje, nie mogłaby, a jej niepełnosprawność byłaby znacznie bardziej ograniczająca, krępująca i dojmująca. Podsumowując: nie żałujemy, ale spodziewaliśmy się, że po 10 latach choroba znacznie osłabnie. I owszem osłabła, ale nie tak mocno, jakbyśmy sobie tego życzyli.
- Jak powinien zachowywać się lekarz? Jak przekazywać złe wieści?
Moim zdaniem Lekarz powinien mówić pacjentom/bliskim pacjentów prawdę, zgodnie ze stanem wiedzy medycznej. Nie dawać złudnych nadziei, ale też nie ogłaszać pochopnych wyroków. Nie cechować się arogancją i nie bać się przyznać do niewiedzy na temat jakiegoś zagadnienia. Poza tym powinien wykazywać się empatią rozumiejąc, że bliscy pacjenta są w paraliżującym strachu i w wielkich emocjach.
Moje negatywne doświadczenia z personelem medycznym to właśnie brak empatii i arogancja. Oczywiście od razu stanowczo podkreślam, że mówię tylko o niektórych lekarzach/pielęgniarkach/pielęgniarzach, a nie o wszystkich. Większość osób z personelu medycznego była w porządku i prezentowała wspierającą postawę. Ale niestety, regularnie zdarzały się osoby pozbawione empatii, a co gorsza wiedzy i nieumiejące się do tego przyznać.
Uderzało mnie bardzo, że niektórzy lekarze skreślali życie mojego dziecka lub sugerowali oddanie do hospicjum twierdząc, że nie będzie się prawidłowo rozwijało, a ja sobie nie dam z nim rady. Mówili mi to z absolutną pewnością, chociaż nigdy wcześniej nie mieli doświadczenia z klątwą Ondyny, był to dla nich absolutnie nowy przypadek. Po czym ja wieczorem wracałam ze szpitala, odpalałam Internet i bezproblemowo znajdowałam informacje o dzieciach chorych na klątwę Ondyny rozsianych po całym świecie, które żyją, chodzą do szkoły, pracują czy nawet dorastają i zakładają rodziny. A jak po powrocie do szpitala pokazywałam personelowi te informacje, to wówczas byłam krytykowana, że leczę dziecko przez Internet i jeszcze śmiem pouczać lekarzy… Cóż, nigdy nie leczyłam dziecka przez Internet, a jedynie szukałam informacji o życiu pacjentów z tą chorobą. Moim zdaniem jeśli lekarz nie wie, jak wygląda życie z tak rzadką chorobą, nie ma z nią żadnego doświadczenia, to najpierw powinien poszukać rzetelnych informacji, doszkolić się, a dopiero potem ogłaszać wyroki.
Uderzała mnie też oschłość i elementarny brak empatii u niektórych osób z personelu medycznego. W Polsce niestety personel szpitali nie jest szkolony z komunikacji. Nie jest przygotowywany do tego, jak rozmawiać z pacjentami i ich rodzinami. Moim zdaniem w szpitalach powinny odbywać się regularne szkolenia właśnie na ten temat.
.
Pytania o blog:
.
- Co z przyszłością bloga? Do kiedy będzie on prowadzony?
Tak naprawdę blog miał być zamknięty już teraz, właśnie na 10-lecie swojego istnienia. Do tego czasu planowałam osiągnąć najważniejsze cele: w pierwszym etapie wczepienie Laurze stymulatora nerwów przepony, który ułatwi jej oddychanie, a w drugim etapie likwidacja rurki tracheotomijnej. Mimo błyskawicznej zbiórki pieniędzy na operację, pandemia pokrzyżowała nam plany, a sama operacja bardzo przesunęła się w czasie. Obecnie stoję na stanowisku, że będę prowadzić blog do momentu zrealizowania mojego najważniejszego celu – zlikwidowania Laurze rurki tracheotomijnej (szacuję, że będzie to jeszcze około roku).
Po tym czasie blog nie będzie już dostępny publicznie – zostanie przeniesiony do prywatnego archiwum, do którego dostęp będziemy mieć tylko my i Laura. Uprzedzając pytania i głosy sprzeciwu: zdaję sobie sprawę, że ten blog jest ogromnym wsparciem i motywacją dla wielu osób zmagających się z trudnymi życiowymi sytuacjami. Wiem też, że jest źródłem wiedzy dla wielu niepełnosprawnych, a nawet dla personelu medycznego i studentów medycyny.
Blog pomagał wielu ludziom przez wiele lat, ale powoli zbliża się czas, gdy trzeba będzie zakończyć etap blogowego życia. Dla mnie matki priorytetem musi być zawsze dobro mojego dziecka, które stoi przed potrzebami oraz prośbami innych ludzi. A dla dobra Laury blog będzie musiał się zakończyć, zanim wejdzie ona w okres dojrzewania i zanim jej rówieśnicy wejdą w etap nielimitowanego dostępu do sieci.
- Czy Laura czyta blog o niej? Co o nim sądzi?
Laura nie czyta bloga na bieżąco, ale ja jej czytam niektóre wpisy lub fragmenty, albo mówię jej w skrócie, o czym będę danego dnia pisać na blogu. Laura jest bardzo dumna z tego, że piszę bloga o jej zmaganiach z chorobą. Uwielbia wracać do starych postów blogowych, zwłaszcza tam, gdzie są jej dawne zdjęcia lub filmiki z wczesnego dzieciństwa. Jest bardzo wdzięczna i podekscytowana faktem, że tak wielu ludzi wspiera ją w walce z chorobą. Laura wie, że blog niedługo zostanie zamknięty, ponieważ jest zapisem jej intymnych i trudnych wspomnień związanych z chorobą. Wie też, że dostanie hasło dostępu do bloga i jako starsza dziewczyna lub dorosła kobieta będzie mogła go w całości przeczytać.
.
Pytania o mnie:
.
- Czy zdecydowanie się na drugie dziecko było dla Ciebie trudne?
Ogromnie trudne… Po urodzeniu ciężko chorej Laury, przez kilka lat nie chciałam mieć dzieci i byłam pewna, że już nigdy się nie zdecyduję. Ale za to Kuba chciał kolejnego dziecka. Jego spokój i pozytywne nastawienie do tej sprawy z czasem mnie przekonało. Mimo to żyłam w panicznym strachu przez całą ciążę, a nawet kilka miesięcy po narodzinach drugiej córki.
Tak strasznie się bałam urodzenia kolejnego chorego dziecka, że w połowie ciąży wybrałam się do ordynator oddziału położniczego i wybłagałam u niej pulsoksymetr. Uprosiłam, żeby od razu po narodzinach Kai kontrolować jej oddech i podłączyć do pulsoksymetru. Ordynator spełniła moją prośbę i zapewniła pulsoksymetr na cały okres pobytu w szpitalu. Po powrocie do domu też od razu podłączyłam dziecku monitor oddechu dla niemowląt, który miałam wcześniej przygotowany. Dodatkowo przystawiłam dostawkę do swojego łóżka, aby Kaja spała jak najbliżej mnie i żebym w nocy mogła kontrolować jej oddech…
Przez pierwsze noce nie mogłam spać ze stresu, co chwilę kładłam rękę na Kai sprawdzając, czy oddycha. Sytuacji nie poprawiał fakt, że po porodzie przez wiele dni byłam w domu całkowicie sama. (Tego samego dnia, w którym ja rodziłam Kaję, stan zdrowia starszej córki gwałtownie się pogorszył, więc mąż wylądował z nią w zupełnie innym szpitalu i w innym mieście. Byliśmy rozdzieleni i sami – ja zamartwiająca się i nerwowo sprawdzająca oddech nowonarodzonej Kai, a mąż ratujący i opiekujący się w szpitalu Laurą). Mój lęk o oddech Kai minął dopiero pół roku po porodzie.
- Czy miałaś w swoim życiu chwile zwątpienia? Czy chciałaś się poddać?
Nie, chyba nie. Przynajmniej sobie tego nie przypominam, żebym kiedykolwiek chciała się poddać. Ja mam takie żołniersko-przywódcze cechy osobowości, więc jak życie zwala mi się na głowę problemami, to natychmiast włącza mi się zadaniowy tryb i niczym generał ruszam do walki. Czy chodzi o ratowanie życia dziecka, czy o trudną batalię sądową, czy o przeprowadzenie wielkiej zbiórki pieniędzy na operację Laury, czy też o cokolwiek innego – jak mi zaskoczy ten zadaniowy tryb, to jestem w stanie góry przenosić. Potrafię prawie nie spać i prawie nie jeść, póki nie wykonam zadania. No tak mam po prostu. 🙂
Ale z pewnością zdarzyły mi się chwile bezsilności, beznadziei, poczucia totalnego bezsensu choroby Laury, bezsensu jej cierpienia, bezsensu tego, co nas spotyka. (Ja stoję na stanowisku, że cierpienie NIE uszlachetnia – co najwyżej hartuje. Cierpienie to cierpienie i należy moim zdaniem zrobić wszystko, aby tego cierpienia było na świecie jak najmniej).
- Skąd bierzesz siłę i motywację w trudnych chwilach? Co dodawało Ci otuchy w najtrudniejszych chwilach walki o Laurę?
Poleci banałem, ale taka jest prawda: motywują mnie moje córki, mój mąż Kuba oraz świadomość ulotności wszystkiego. Uśmiech Laury zawsze był dla mnie ogromnym motywatorem, ponieważ uświadamiał mi jej ogromną wolę życia. Laura uśmiechała się nawet w chwilach największego bólu i cierpienia – wystarczyło na nią spojrzeć, by otrzeć łzy i z powrotem odnaleźć motywację. Z kolei pojawienie się drugiej zdrowiej córki dało mi motywację, by nasze rodzinne życie przestało się skupiać wyłącznie na tematach choroby. Natomiast mąż jest dla mnie wsparciem właściwie w każdej sytuacji i w dodatku jest rodzinnym komikiem, więc rozbawia i motywuje sam przez się. 🙂
Może zabrzmi to głupio lub ponuro, ale ogromną siłę daje mi świadomość nieuchronnej śmierci. Zdaję sobie sprawę z niezwykłej kruchości życia i szybkiego tempa przemijania. Wiem, że lada moment skończę się i po prostu zniknę, stając się częścią jednej wielkiej pustki. W związku z tym nie mam ochoty tracić czasu. Nie chcę, by mi to jedno życie przeminęło tylko na cierpieniu, smutku, chorobie i problemach. Nie chcę być ofiarą ślepego losu, która nie ma żadnego poczucia sprawczości nad własnym życiem. Dlatego właśnie staram się wycisnąć z tego życia tyle soków, ile jestem w stanie. Dlatego staram się wychować jak najlepiej dzieci, aby choć trochę przydać się przyszłemu pokoleniu. Z tego powodu chcę mieć wartościowy związek z mężczyzną, dopóki jeszcze istniejemy i mamy na to siły. 🙂 Dlatego też fotografuję, piszę i tworzę, żeby po prostu coś pięknego i namacalnego po sobie zostawić.
Poza tym w trudnych chwilach zawsze dodawali mi otuchy i motywowali ludzie, całe rzesze różnych ludzi, w tym czytelniczek i czytelników bloga. W najgorszych momentach swojego życia otrzymałyśmy z Laurą niewyobrażalne wsparcie od prawdziwego tłumu – znajomych i nieznajomych, często całkiem obcych ludzi z całego świata. Do tej pory nie do końca rozumiem fenomen i skalę tej pomocy. Domyślam się, że ludzie chcieli pomóc mojej chorej córce, bo była urocza i cierpiąca. Ale nie do końca wiem, dlaczego tak bardzo chcieli pomagać również mnie. Wszak ja nie jestem zupą pomidorową, która wszyscy by lubili – mam dość wyrazisty charakter i miewam pikantny smak. 😉 Mimo to nigdy mi nie zabrakło ludzkiej życzliwości.
- Jak pani to robi, że zawsze jest Pani taka piękna i zadbana… Nieprzespane noce, kłopoty, a buzia zawsze wypoczęta. U mnie każdy problem rysuje się na twarzy…
Bardzo dziękuję za miłe słowa, chociaż czuję zakłopotanie za każdym razem, gdy ktoś prawi mi tego typu komplementy. Jestem osobą zbyt krytycznie nastawioną do swojego wyglądu (no niestety, moja samoakceptacja wciąż wymaga poprawy, ale pracuję nad tym!) więc zawsze jestem zaskoczona, gdy ludzie tak mnie postrzegają.
Skłamałabym, gdybym napisała, że coś szczególnego robię dla swojego wyglądu. Szczerze mówiąc to niewiele. Nie korzystam z usług kosmetyczki i nie chodzę na paznokcie, bo szkoda mi na to czasu i pieniędzy. Od kilku miesięcy nie chodzę nawet do fryzjera, bo podczas pandemii nauczyłam się sama sobie podcinać włosy. Nigdy nie nakładam na skórę pudru czy podkładu, ponieważ nienawidzę mieć tego na twarzy.
A co robię? Jem bardzo dużo warzyw, codziennie duże porcje. Rano wstaję, puszczam sobie interesujący podcast i robię lekki makijaż (zawsze mam kreskę na oczach lub cień, tusz do rzęs, odrobinę różu na policzkach i usta pociągnięte pomadką, zazwyczaj pielęgnacyjną, na brwiach mam makijaż permanentny, który poprawiam co kilka lat). Nie palę papierosów, praktycznie nie piję alkoholu (od czasu do czasu tylko czerwone wino), nie słodzę i unikam jedzenia słodyczy, staram się uprawiać sport na świeżym powietrzu, ale nie powiem, aby było to jakoś szczególnie intensywne czy regularne. Staram się jak najczęściej uśmiechać (chociaż w porównaniu do mojego męża uśmiecham się mało).
Prawda jest jednak taka, że wypoczęty wygląd to żadna moja zasługa, a raczej zasługa genów. Mam bardzo dobrą cerę i włosy, z którymi praktycznie nic nie muszę robić. Prawie nigdy nie widać po mnie zmęczenia. Zdarzało się, że nie spałam 2 noce z rzędu, a wyglądałam zupełnie normalnie. U mnie zmęczenie objawia się innymi rzeczami: brakiem uśmiechu, rozdrażnieniem, dusznością i migreną. Dlatego mój mąż zawsze rozpozna, gdy jestem zmęczona, bo po prostu wtedy na niego warczę. 🙂
.
Pytania o fotografię:
.
- Twoje zdjęcia są przepiękne! Powiedz proszę, co w procesie nauki było dla Ciebie najtrudniejsze?
Ogromnym wyzwaniem było dla mnie znalezienie czasu na naukę fotografii. Przy moim intensywnym życiu wymagało to sporego wysiłku, strategicznego podejścia do nauki i niezłej organizacji czasu.
Kolejnym wyzwaniem było znalezienie własnego stylu obróbkowego i to akurat trwało najdłużej. Długo nie mogłam zdecydować, co chcę fotografować i w jakim stylu obrabiać zdjęcia. Podobało mi się dużo różnych rzeczy, miałam w głowie chaos, eksperymentowałam, przez co moja obróbka nie była spójna. Dopiero po długim czasie poczułam, w jakim stylu pragnę dalej się rozwijać.
Ostatnim trudnym wyzwaniem było przełamanie się, by zacząć fotografować obce osoby. Fotografowanie własnych dzieci to coś zupełnie innego, niż robienie zdjęć obcym ludziom na sesjach. Tego bardzo się bałam, ale pewnego dnia przełamałam strach, a potem to już jakoś poszło. 🙂
- Jaki obiektyw polecasz do fotografii w domu?
Moim ukochanym obiektywem do wykonywania lifestylowych lub reportażowych ujęć jest Sigma Art. 35 mm f/1.4. Przez kilka lat posługiwałam się wyłącznie tym obiektywem i zrobiłam nim 90% wszystkich moich zdjęć. Obiektyw jest jasny i odpowiednio szeroki, aby zrobić ujęcia w pomieszczeniach. Z moim pełnoklatkowym Canonem synchronizuje się cudownie, świetnie działa autofocus. Jednak wiem, że obiektyw nie działa już tak sprawnie z aparatami marki Nikon. W wielu przypadkach „nikoniarze” narzekają, że w tym obiektywie nie trafia autofocus i z tego powodu muszą go przekazywać do kalibracji.
- Czy jest możliwa sesja pod Krakowem?
Wszystko jest możliwe. 🙂 Jeśli komuś bardzo zależy, to jestem w stanie dojechać w dowolny zakątek Polski, aby wykonać sesję zdjęciową (mój mąż bez problemu zajmie się w tym czasie dziećmi). Jednak taka osoba musiałaby pokryć dodatkowe koszty mojego dojazdu i w razie konieczności również noclegu.
PS.
Czy pamiętacie te niesamowite emocje związane ze zbiórką pieniędzy na operację Laury? Pamiętacie, ile się wtedy w naszym życiu działo? To było istne szaleństwo!!! Mnóstwo osób pomogło mi rozpropagować informację o tej zbiórce, dzięki czemu błyskawicznie zebraliśmy pieniądze. Wsparcia udzieliła między innymi Ola Radomska, autorka bloga i książki „Mam wątpliwość”. Pomoc Radomskiej miała istotne znaczenie w przyspieszeniu naszej zbiórki. Ostatnio udało mi się podziękować Oli za to wsparcie w postaci wykonania dla niej kobiecej sesji zdjęciowej! Na mało uczęszczanej plaży pod Gdynią zrobiłam jej pełne energii i kobiecości zdjęcia, z których jestem naprawdę dumna. Jeśli macie ochotę zobaczyć, jak Radomska prezentuje się w moim obiektywie, to zapraszam tutaj: https://fotonka.pl/blog/sesja-kobieca-oli-radomskiej-mam-watpliwosc
Witam, informacja o zamknięciu bloga spowodowała, ze zaczęłam wracać do jego początków, mam wrażenie, ze było więcej zdjęć, czy moja pamięć szwankuje? Pozdrawiam, będzie was brakowało, fajnie było patrzeć jak się ta mała kruszynka rozwijała, wszystkiego dobrego, jestem pewna, ze Laura będzie szczęśliwa nastolatka i wspaniała kobieta, i cudowna mamą
Dziękuję pięknie za wszystkie miłe słowa i za wsparcie! Tak, zdjęć było więcej. Jakiś czas temu zdecydowałam się usunąć z bloga wszystkie stare zdjęcia, które zbyt drastycznie pokazywały chorobę Laury. Laura jest już duża, chodzi do szkoły i dla jej dobra te zdjęcia nie powinny być już na blogu.
Droga Emilio. Jest mi przykro z powodu planowanego zamknięcia bloga, ale rozumiem twoją decyzję. Postawiłam sobie za cel że przed zamknięciem przeczytam wszystko do początku. Mam nadzieję, że zdążę.
Mam jeszcze prośbę zarówno do Ciebie, jak i do innych internautów. Czy moglibyście mi polecić inne blogi rodziców których dzieci zmagają się z najróżniejszymi schorzeniami?
Nie wiem co jest za mną nie tak, ale nie potrafię niczego znaleźć w Internecie. Na wszystkie fajne blogi, w tym ten, wpadłam przypadkiem. Czy nie ma jakiejś bazy blogów?
Jak na razie odwiedziłam wszystkie blogi, który poleciła Emilia, te o innych dzieciach zmagających się z CCHS. Ale jest przecież wiele chorób, wiele chorych dzieci i wiele blogów prowadzonych przez ich rodziców. Czy moglibyście mi coś polecić?
Pozdrawiam
Przyznam szczerze, że ja już od lat nie czytam żadnych blogów, bo zwyczajnie nie mam na to już czasu. Ale dwie nazwy blogów pamiętam, bo piszą je moje blogujące koleżanki: „Mój syn Franek” i „Dzielny Franek”.
Jesteś absolutnie wyjątkowa, Emilio…
❤️❤️❤️
Jestem bardzo poruszona osobistym wymiarem tego wpisu. „Towarzyszę” Laurze od lat, płakałam i śmiałam się, wzruszałam i martwiłam, kibicowałam i cieszyłam z sukcesów.
Dziekuje, że tak otworzyła się Pani przed czytelnikami.
Życzę wszystkiego co dobre.
Dziękuję również za te wspólne lata. Pozdrawiam serdecznie!
Nie zadałam pytań, ale z łapczywą ciekawością przeczytałam ten post. Przepis na wielkie pieniądze – wydziel trochę Twoich zdolności żołniersko-przywódczych, pakuj w opakowania po jajkach i sprzedawaj w internecie. Ja wezmę kredyt, aby „se” trochę nabyć. W Dzień Kobiet dorzuć odrobinę czaru osobistego gratis, a przed Bożym Narodzeniem „dobrego pióra”. 😉 Świadomość, że dni bloga są policzone sprawia, że czuję się jak na peronie. Patrząc w bardzo bliską twarz za szybą, która ma bilet w dalekie piękne strony, niestety w jedną stronę. Dobrze, że zostało parę minut do odjazdu. Jeszcze otworzy się okno i wymienimy parę słów :).
Dziękuję za 10 lat!!! Ogromnie dużo Wam zawdzięczam!!!!
Joanna
Naprawdę taki jest przepis? To w takim razie gdzie są te moje wielkie pieniądze, ja się pytam? ???????
Ps. Dziękuję Ci Joanno za Twoją obecność tutaj. Jeszcze kawałek wspólnej podróży przed nami ?
Bardzo, bardzo szkoda że planujesz zamknąć blog, ale rozumiem że chodzi tu o prywatność Laury. I rozumiem że nie chcesz żeby szczególnie dzieciaki w wieku dojrzewania rozgrzebywały przeszłość Laury. Bardzo Cie za to cenię. Może kiedyś to Laura zacznie pisać swojego bloga?? A na razie cieszę się że tyle lat można było gościć w waszym domu, i że dzieliłaś się swoim, życiem z nami….przeważnie zupełnie obcymi ludźmi. Serdecznie pozdrawiam.
Jeszcze się nie żegnamy. Myślę, że jeszcze rok będę kontynuować pisanie ?
Dziękuję za odpowiedź. Jest ona dużo dokładniejsza i obszerniejsza, niż oczekiwałam [pytałam o możliwość urodzenia zdrowego dziecka] 🙂
To pytanie miało charakter techniczny, chodziło mi nie tylko o Laurę, ale ogólnie o ciążę kobiet osób dotkniętych tą chorobą.
Mam nadzieję, że za te 10-15 lat medycyna bardzo się rozwinie i Klątwa Ondyny będzie uleczalna.
I dziękuję za odpowiedzi, na pytania, które mnie od czasu nurtowały, a obecnie nie wpadłam na to, aby je zadać.
Zupełnie zapomniałam o biologicznym ojcu Laury. Czasami zastanawiałam się, jak wyglądają wasze relacje, ale uznałam, że nie wypada mi pytać i jak pani zechce to się sama podzieli.
Tak mi się nieswojo zrobiło, gdy przeczytałam o śmierci biologicznego ojca Laury.
Jestem DDA, gdy mój ojciec zmarł miałam ambiwalentne uczucia.
I dziękuję za blog. Nie pamiętam, jak na niego trafiłam, ale bardzo mnie poruszył.
PS. Chyba nie padło bardzo ważne pytanie. Co z operacją Laury? Są jakieś szanse, by odbyła się w tym roku? Mam nadzieję, że znajdzie pani czas, aby się tym podzielić.
Traktujemy sprawę z powyższego pytania jako historię i zamknięty etap życia. Na najczęściej mi zadawane pytanie w końcu odpowiedziałam na blogu, ale więcej już nie będę tego tematu rozkminiać.
Jeśli chodzi o operację, to mamy nadzieję, że odbędzie się w tym roku, ale do tej pory jeszcze nie mamy terminu.
Dlatego dziękuję za odpowiedzi na moje dwa pytania i na tę, których nie zadałam.
Pozdrawiam całą rodzinę 🙂