Enigmatyczna klątwa Ondyny
Wszyscy mówili o wypadku, jaki zdarzył się na sąsiednim Oddziale Patologii Noworodka. Otóż jedna z pielęgniarek upuściła na podłogę dziecko… Na oddziale poruszenie – lekarze na cito robili dziecku różne badania, aby sprawdzić, czy nie doznało obrzęku mózgu lub innych uszkodzeń. Matka dziecka zapłakana czekała na wyniki tych badań…
Dziewczyny w szpitalnej kuchni szeptały o jeszcze innym wypadku, który zdarzył się niedawno również na tym oddziale: jedna z pielęgniarek pomyliła leki i próbowała podać dziecku środki przeznaczone dla innego pacjenta. No cóż… jak widać nie wszystkie pielęgniarki wykonują swój zawód z powołania…
Z pielęgniarkami/ pielęgniarzami w każdym szpitalu bywa różnie… Zdarzają się ludzie, którzy pracują tu z powołania, jednak wielu niestety tylko z konieczności. Niezbyt wysokie pensje w polskiej służbie zdrowia też nie zachęcają do angażowania się w wykonywanie służbowych obowiązków. Prawda jest taka, że natknęłam się na kilka pielęgniarek/ pielęgniarzy, którzy pracowali po prostu beznadziejnie i w ogóle nie powinni być wpuszczani na teren szpitala. Ale z drugiej strony wśród personelu pielęgniarskiego spotkałam też wielu wspaniałych ludzi, którzy z ogromnym oddaniem opiekowali się dziećmi. Przykładem była pani Ania z warszawskiego szpitala – piękna brunetka o równie pięknym sercu, której uśmiech zawsze podnosił mnie na duchu. Wraz z innymi rodzicami nazwaliśmy ją pieszczotliwie Pocahontas.
Tego dnia lekarze przekazali mi wstępne rozpoznanie dotyczące choroby mojej córki: zespół wrodzonej ośrodkowej hipowentylacji zwany poetycko klątwą Ondyny. Natychmiast zaczęłam „buszować” w internecie w celu zdobycia informacji o tej chorobie – okazało się, że to jedna z najrzadszych istniejących chorób genetycznych, do tej pory zdiagnozowano tę chorobę zaledwie u ok. 300 osób na świecie. Nie, to nieprawdopodobne! Odrzuciłam tę myśl już na starcie – to niemożliwe, aby Laura miała tą „klątwę”, łatwiej jest przecież trafić szóstkę w totolotka, niż zapaść na tą chorobę!
Kochani rodzice Laury, wiem co przeżywacie bo sama mam chore dziecko.
O dziwo w tym samym czasie i na tym oddziale był mój synek ( leżał na intensywnej i na patologii) Pewnie wielokrotnie spotykałyśmy się na korytarzu. Będę trzymać za was kciuki i wierzę, że Lura wyzdrowieje. Mojemu synkowi też nie dawali zbyt dużych szans. Jednak nasze dzieci są silne i dadzą radę – my też musimy. Pozdrawiam serdecznie całą waszą rodzinkę . Alicja