Opowiem wam niesamowitą historię

Autor: Emilia, mama Laury Data: lipiec 28, 2013 Kategoria: Historia Laury | komentarzy 48

Dziś opowiem Wam pewną niesamowitą rodzinną historię – prawdziwą, choć tak niewiarygodną, że aż trudno w nią uwierzyć. Tę historię pierwszy raz usłyszałam od mojej mamy, kiedy byłam nastoletnią dziewczyną, a gdy mama mi ją opowiadała, jej głos trząsł się ze wzruszenia, a po policzkach spływały łzy. Wszystko działo się pod koniec lat pięćdziesiątych w maleńkiej wsi na Dolnym Śląsku, gdzie w ubogiej chacie mieszkała pewna biedna rodzina…

Od narodzin Laury ludzie pytają mnie nieustannie o to samo, oczekując ode mnie jednoznacznej odpowiedzi. Pytają mnie, jak ja to robię, że nigdy się nie poddaję, że tak masowo zarażam optymizmem, skąd we mnie tak wielkie pokłady siły do walki o dziecko i dlaczego jeszcze nigdy nie dopadło mnie zwątpienie? A ja zawsze czuję się zakłopotana i kompletnie nie wiem, co im wszystkim powiedzieć, bo naprawdę nie znam odpowiedzi na zadawane mi pytania. Nie mam pojęcia, skąd mam w sobie siłę psychiczną, którą tak wielu podziwia i niezłomną wiarę, którą mnóstwo osób się ode mnie zaraża, ale jest wielce prawdopodobne, że mogłam to po prostu odziedziczyć w genach. Podobno najwięcej genów dziedziczymy z drugiego pokolenia wstecz, co oznacza, że wielu z nas jest bardziej podobnych do swoich dziadków, niż do rodziców. Całkiem możliwe, że ja dostałam w genach ponadprzeciętną siłę psychiczną i zdolność kochania od pewnej niezwykłej kobiety, mojej babci i jednocześnie mojej imienniczki…

Dnia 8 września 1959 roku babcia Emilia powiła bliźnięta, chłopca Janusza i dziewczynkę Ewę – ta maleńka nowonarodzona dziewczynka, to była właśnie moja mama. Niestety, dzieci urodziły się przedwcześnie, jak na tamte czasy zdecydowanie zbyt wcześnie, aby mieć szansę na życie. W Polsce, na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych skrajnych wcześniaków nie ratowano, ponieważ szpitale nie potrafiły tego robić. Nie było inkubatorów i innego potrzebnego sprzętu, który jest dostępny dzisiaj, ani też nie było odpowiedniej wiedzy medycznej. Dzieci takie, jak moja mama i jej brat, umierały w ciągu kilku dni od narodzin, zazwyczaj jeszcze w szpitalu, a lekarze w takich przypadkach nie dawali rodzicom żadnej nadziei. Również moja babcia nie otrzymała cienia nadziei i powiedziano jej, że niebawem dzieci odejdą. Wypisano ją jednak ze szpitala i pozwolono zabrać bliźnięta do domu, aby mogły spokojnie umrzeć wśród swoich bliskich.

Babcia wróciła z dziećmi do ubogiej chaty, w której wraz z moim dziadkiem i jeszcze jednym swoim synkiem mieszkała. W domu nie było łazienki, ba, nie było nawet bieżącej wody, a pomieszczenia domowe łączyły się ścianą ze stajnią, w której dziadkowie hodowali zwierzęta. Najcenniejszą rzeczą w całym domu był piec umiejscowiony na środku niewielkiej kuchni, przy którym można się było ogrzać.

Babcia przywiozła do domu swoje maleńkie dzieci, którym według przepowiedni lekarzy niebawem należało przygotować pogrzeb. Bliźnięta wyglądem bardziej przypominały dwa nowonarodzone kocięta, niż ludzi – były tak małe, że każde z nich mieściło się w dłoni, ich skóra była czerwona, pomarszczona i cienka jak pergamin, a oczy ślepe – powieki były jeszcze całkowicie zamknięte. Dzieci prawie się nie ruszały i nie miały wykształconego odruchu ssania, w związku z czym nie mogły jeść mleka z piersi matki.

Według wszelkiej logiki i według wiedzy ówczesnej medycyny, śmierć powinna była przyjść do tej ubogiej chaty i zabrać na zawsze moją mamę i jej brata. Ale matczyna miłość mojej babci Emilii była tak potężna, że postanowiła ona stawić śmierci wyzwanie. Babcia, wówczas młoda i piękna kobieta, całą swoją siłą woli uwierzyła, że na przekór wszystkiemu potrafi uratować własne dzieci…

Babcia nie miała znikąd żadnej pomocy, ani żadnej wiedzy na temat wcześniaków. W tamtych czasach nie było gazet o macierzyństwie, nie było Internetu, a w zapadłej wsi, w której mieszkała, nie było nawet małej biblioteki. Babcia nie mogła się więc dokształcić na temat ratowania przedwcześnie urodzonych dzieci, nie wiedziała, co to inkubator i nie posiadała żadnych medycznych umiejętności. Ale miała za to coś o wiele potężniejszego – bezgraniczną matczyną miłość, fenomenalną kobiecą intuicję i niezachwianą wiarę w to, że jej dzieci będą żyć…

Dziadek rozpalił ogień w piecu, a babcia wydobyła z szafy stary karton po butach. Pudełko starannie wypełniła tkaniną oraz miękką watą, a następnie ułożyła je na półce tuż nad rozgrzanym piecem. Następnie delikatnie włożyła swoje maleńkie dzieci do wyściełanego kartonu zapewniając im miękkie, przytulne, a przede wszystkim ciepłe środowisko do rozwoju. I tak oto we wrześniu 1959 roku, w ubogiej chacie, w pewnej maleńkiej wiosce, dwoje rodziców zbudowało inkubator z pudełka po butach…

Dzieci nie potrafiły jeść, a babcia Emilia nie miała zbyt wiele pokarmu. Nie posiadała też żadnych odżywek, którymi mogłaby nakarmić swoje dzieci. Usiadła więc przy piecu i zaczęła masować własne piersi tak długo, aż wywołała laktację – w końcu z kobiecych piersi wypłynęły pierwsze krople życiodajnego mleka.

Bliźnięta nie ssały, nie potrafiły połykać i właściwie wyglądały jak półżywe, półmartwe. Babcia miała w domu pipetę, taką, którą karmi się koty lub psy, jeśli z jakiś powodów nie mogą być wykarmione przez rodzicielkę. Emilia nalała własnego mleka do takiej pipety i kropelka po kropelce wlewała do ust swoim umierającym dzieciom. Każdego dnia, po kilka godzin karmiła bliźnięta, a z każdą kolejną kroplą matczynego pokarmu w ich ciała powracało życie… Dzieci piły mleko i rosły na przekór lekarskim teoriom, aż któregoś dnia przestały się mieścić w pudełku po butach!

Czy w tamtych czasach, w totalnej nędzy, w zapomnianej wsi gdzieś na końcu świata, bez inkubatora i bez pomocy medycznej uratowanie tych dwojga istot mogło się udać? Tak, choć brzmi to nieprawdopodobnie, stało się naprawdę! Dzięki przeogromnej miłości i determinacji mojej babci Emilii, bliźnięta nie tylko przeżyły, ale również wyrosły na całkiem zdrowe dzieci, a później na silnych dorosłych ludzi. A moja mama Ewa, choć przyszła na świat jako jedno z tych umierających bliźniąt, nie była nigdy ani wątła, ani słaba, a w dorosłym życiu sama powiła na świat siedmioro zdrowych dzieci…

Ta niesamowita historia pokazuje, że Miłość matki do dziecka może zdziałać cuda – taka Miłość ma moc sprawczą i czasami nawet pozwala negocjować z Bogiem, wyrywając dziecko z objęć odgórnie zaplanowanej śmierci. Zdolność takiego wielkiego kochania jest niczym pierwiastek boskości w człowieku – wszak wiadomo, że Bóg jest Miłością. Kto choć raz w życiu naprawdę mocno kochał, ten na pewno wie, o czym dzisiaj mówię… Miłość przenosi góry, urzeczywistnia pragnienia i sprawia, że możemy kreować własną rzeczywistość wbrew największym przeciwnościom losu. I choć wśród ludzi jest bardzo dużo zła, rozmaitych okrucieństw i wszelkiej niesprawiedliwości, to jednak zdolność do Miłości sprawia, że mimo naszych licznych wad, jednak wciąż mamy prawo nazywać się ludźmi…

Moja mama Ewa wspomina moją babcię Emilię zawsze ze łzami w oczach, opowiadając o niej jako o najwspanialszej mamie na świecie. Była troskliwa, pełna miłości i niezwykle dbała o swoje dzieci. Dbała też o siebie – mimo trudnych czasów i biedy, była zawsze piękną i elegancką kobietą, nosiła kolorowe zwiewne sukienki, starannie układała włosy i bardzo dużo się uśmiechała.

Kiedy moja mama miała pięć lat, Emilia nagle zachorowała na zapalenie płuc i zawieziono ją do szpitala. Leżała tam dość długo, ale proces leczenia zakończył się pomyślnie i właściwie po pewnym czasie całkowicie wróciła do zdrowia. Lekarze zaczęli przygotowywać dokumenty do wypisania babci ze szpitala, a ona w tym czasie przebrała się w piękną sukienkę w kwiaty, ponieważ chciała, aby przyjeżdżający po nią mąż zachwycił się jej widokiem. Mój dziadek z radością przyjechał po swoją żonę, jednak tuż przed opuszczeniem szpitala poproszono moją babcię o wejście jeszcze jeden raz do gabinetu zabiegowego. Lekarze postanowili bowiem na wszelki wypadek przed wyjściem przetoczyć babci krew, aby wzmocnić jej organizm…

Ale moja babcia już nigdy nie wyszła z tej sali zabiegowej, do której ją wezwano, a mój dziadek już nigdy nie ujrzał swojej pięknej, roześmianej żony. Kilkanaście godzin później młoda, pełna życia i miłości kobieta zmarła w tajemniczych okolicznościach, a dla mojej mamy, która miała wówczas jedynie pięć lat, na zawsze skończyło się dzieciństwo…

Było jasne, że babcia zmarła przez jakiś fatalny błąd lekarzy. Wchodziła do sali zabiegowej jako zdrowa kobieta, będąc już właściwie wypisana do domu. Jednak po przetoczeniu krwi, jej ciało błyskawicznie znalazło się w krytycznym stanie, a próby odratowania jej okazały się bezskuteczne. Dziadek podejrzewał, że lekarze przy przetaczaniu krwi pomylili worki i podali babci krew z niewłaściwą grupą, bądź też zakazili ją przy przetoczeniu jakąś straszną infekcją. Dziadkowi odmówiono jednak jakichkolwiek informacji o przyczynach zgonu żony, nie pokazano także dokumentacji szpitalnej, a całą sprawę zatuszowano. Niestety, w tamtych czasach nie można było tak po prostu pozwać lekarza do sądu, bo ówczesne realia były zupełnie inne od współczesnych. Poza tym, mój dziadek, były żołnierz AK – po wojnie prześladowany przez komunistyczne władze, nie miał najmniejszych szans w zderzeniu z ówczesnym sądownictwem. Babcia Emilia zmarła przez błąd lekarski, mój dziadek nagle został wdowcem bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, a mojej mamie i jej braciom na zawsze okaleczono serca…

Mimo trudnego i smutnego dzieciństwa, moja mama Ewa wyrosła na radosną, pełną miłości i olśniewająco piękną kobietę. Wyszła za mąż i w 1982 roku urodziła swoje pierwsze z siedmiorga dzieci – urodziła mnie, dając mi na imię Emilia, oczywiście na cześć swojej ukochanej mamy.

Dziś, znając powody nadania tego imienia i znając historię mojej babci, jestem dumna, że właśnie tak się nazywam. Gdyby nie ponadprzeciętna miłość i determinacja babci, to moja mama by nie przeżyła nawet kilku pierwszych dni swojego życia – a gdyby nie było mojej mamy, nie byłoby też mnie, Laury i prawdopodobnie wielu przyszłych ludzkich istnień.

Jestem dumna, że miałam babcię, która ocaliła nam życie i nauczyła nas, że nie ma na świecie nic piękniejszego i ważniejszego od Miłości…

IMG_0517a - Kopia

komentarzy 48

  1. Emilko, ta historia zapiera dech w piersiach!

    • Cudowna była ta Twoja Babcia ! Wspaniała historia ?

  2. Podziwiam Babcię,Mamę i Ciebie..

  3. Piękna historia … teraz wiem, skąd masz w sobie tyle siły i lwiej odwagi w walce o zdrowie Laury 🙂
    Imię Emilia – zapamiętam jako „mądra, silna kobieta, która nigdy się nie poddaje!”

    A co do przyczyn śmierci Babci – może teraz, po latach byłaby możliwość dotarcia do dokumentacji i dowiedzenia się prawdy, dlaczego, tak nagle, zdrowa kobieta zmarła?

  4. Bardzo piękna historia, mam nadzieję, że w przyszłości Laura będzie mogła opwiedzieć swoim dzieciom o dwóch niezwykłych kobietach o imieniu Emilia. Ściskam Cię mocno.

  5. Popłakałam się czytając tą historię. Raz- dlatego, że jest piękna i niesamowita a dwa dlatego, że całkiem niedawno pisałam u siebie na blogu podobny post o mojej babci i jej synku, a moim wujku chrzestnym. Wujek podobnie jak Twoja mama urodził się jako wcześniak. Babcia robiła wszystko by jej pierwszy synek przeżył. Wkładała pod kołderkę butelki z ciepłą wodą, co jakiś czas patrząc czy woda nie wystygła. Z racji tego, że nie miała pokarmu w ogóle mleko dawała jej pewna Pani, która w podobnym czasie urodziła dziecko i miała pokarmu aż za dużo. Dziś wujek ma trójkę dorosłych już synów. Babcia ma 80 lat, dwie córki, dwóch synów, dwanaścioro wnuków i czwórkę prawnuków. Została wdową w wieku 33 lat, wujek o którym mowa szedł wtedy do komunii a najmłodsza córka miała 1,5 roku. Została sama z czwórką dzieci, schorowanymi rodzicami, gospodarstwem w jednopokojowym domku. Mimo tego że było jej szalenie trudno poradziła sobie, ba nawet z pomocą najbliższych wybudowała dom. 🙂
    Emilko ucałuj mocno Twoją mamę ode mnie. Od dziś imię Emilia nie tylko będzie mi się kojarzyło z dzielną mamą Laurki ale i z dzielną babcią Emilki. 🙂 buziaki :*

  6. z tego wynika że blizniaki przeżyły no mama ke kochała i wierzyła. powiedz to rodzicom ktorzy stracili dziecko albo maja chore – za mało je kochaliście

    • Chyba nie do końca rozumiesz mój tekst, skoro wysuwasz tak absurdalne wnioski. Miłość mojej babci przyczyniła się do uratowania dzieci, bo gdyby nie jej determinacja, to dzieci na pewno by umarły. Ale to oczywiście nie oznacza, że wszystkie dzieci można uratować w ten sposób, bo są przypadki, w których niestety nic nie pomoże, nawet miłość. Historia mojej babci pokazuje, że CZASAMI miłość może zdziałać cuda, ale oczywiście NIE ZAWSZE jest to możliwe. Dziwię się, że masz problem z odczytaniem tak prostego przekazu – pisząc tekst byłam przekonana, że jest on napisany w prosty i przejrzysty sposób i do głowy mi nie przyszło, że ktoś może moje słowa aż tak nadinterpretować…

  7. Trzymamy kciuki- i życzę dużo sił Laurce jak i jej rodzicom 🙂

  8. Historia ze wspaniałym zakończeniem, aż łezka się w oku zakręciła 🙂

  9. Trzymam kciuki za Laurkę i za lekarzy, żeby w szpitalu znaleźli sposób na jej problemy!

  10. Ja też się poryczałam… Pozdrawiam serdecznie:-)

  11. Jutro Laurka idzie do szpitala trzymam kciuki. Mam nadzieję że wszystko będzie dobrze. A jeżeli lekarze znajdą jaką nieprawidłowość to szybko ją zniwelują i wrócicie cali i zdrowi. Pozdrawiam całą rodzinkę 🙂

    • Już jesteśmy w szpitalu – przyjęto nas dziś rano. Trzymajcie kciuki!

      • Trzymamy i czekamy na dobre wieści 🙂

        • Czekam na wieści, bo mówiłaś że Laurka miałaby iść na kilka dni na żywienie. W razie czego pisz.

  12. Az sie wzruszylm ta piena historia. Juz teraz wiem skad masz sile do walki o dziecko.

  13. Zwylam się jak dzik…

  14. Emilko…dziękuję za tę historię!i za to że jesteście!

  15. piękna historia… cuda sie zdarzają….
    mam nadzieję , że i u was zdarzy sie cud…..

  16. znow splakalam sie jak bobr…

  17. Przepiękna historia! Taka magiczna:) Przypomniał mi się jeden z piękniejszych wersetów biblijnych.
    „Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość.”.
    Pozdrawiam!
    (a sierpniowe dziewczyny są najfajniejsze, jestem z 10;)

  18. Wspaniała historia. Szkoda jedynie, że przez czyjś błąd taka wyjątkowa kobieta jak Twoja babcia, tak szybko odeszła.

    Wzruszyłam się a rzadko mi się to zdarza.

  19. Chciałoby się rzec „niewiarygodne a jednak” 🙂
    Piękna historia…Miłość czyni cuda,i też na pewno Laurka ma tę Waszą ogromną siłę i miłość w genach,dlatego całej medycynie pokazuje „środkowy paluszek” 🙂
    Pięknie to Emilko opisałaś,zapiera dech w piersiach…

  20. Takie historie powinny ukazywać się jak najczęściej na forum publicznym, żeby ludzie znów zaczęli doceniać takie wartości jak miłość, życie i zdrowie. Żeby znów nauczyli się kochać i szanować. Niestety dziś karmi się nas tanią sensacją, przemocą i gonitwą za gadżeciarstwem. Dziękuję Tobie Emilio za ten blog, dziękuję że przypominasz co jest najcenniejsze. Pozdrawiam Ciebie, Kubę i Laurkę!

  21. Emilio! Masz tą siłę po prostu w genach! 😀

  22. O rany. Poryczałam się.

  23. Piekna i wzruszająca historia 😉 Pozdrawiamy z gorącego południa Polski 😉

  24. Łezka… kap kap kap.
    Miłość… Nie ma nic ważnejszego na świecie. Z niej rodzą się Cuda… My Wszyscy…

  25. Uwielbiam twoje wpisy, a ten jest wyjatkowy, taki szczegolny. I choc jest mi tak bardzo zle, bo tesknie za siostrami i mama, to jakos na duszy lepiej, po przeczytaniu tej historii. I tez postanawiam mimo wszystko, za wszelka cene …. dojsc do celu i w koncu byc szczesliwa tak na 100%. Zaczynam od dzis, bo jakos ostatnimi miesiacami moj zapal i wytrwalosc nie byly po drodze…
    Pozdrawiam.
    PS moja corcia ma na imie Ewa 🙂

  26. Niesamowita historia 🙂

  27. To pokazuje, że i siła i bariery są tylko w nas samych 🙂 Są ludzie jak dęby, są i jak osiki. Osobiście uważam, że nie tylko życie jest darem. Takim samym skarbem jest miłość, bo prawdą jest, że miłość góry przenosi, co też miałam okazję doświadczyć 🙂 Jedyne co boli mnie ofromnie, gdy patrzę jak moje cudeńko śpi, to świadomość, że gdzieś w Polsce takie małe oczęta nie patrzą z ufnością na twarz rodziców, a ze strachem i bólem…..
    Pozdrawiam

  28. Chrzestna mojej mamy urodziła się jako wcześniak 75 lat temu. Ważyła 1200 g. Również wsadzono ją do pudełka po butach wyłożonego watą. Również karmiono ją pipetą. Wyszła praktycznie bez większych problemów zdrowotnych. Jedynie miała zwichnięte biodro i do dziś kuleje. Opiekuje się dziś swoim ojcem który kończy za rok 100 lat.Uprawiają razem ogródek i kiszą ogórki i robią soki z aronii- łącznie około 500 słoików. Mają własne wyroby mleczarkie i wędlin. Jajka od zielononóżek. Cuda się zdarzają.

    • Tak, zdecydowanie tak – cuda się zdarzają 🙂

      • Piękne opowieści p. Emilii i p. Ani. Jestem wzruszona.

  29. historia z której może powstać książka…coś dosłownie nieprawdopodobnego…ale teraz już wiem skąd twoja siła i determinacja!!
    czytam to a łzy same po policzkach lecą…coś przepięknego!!!

  30. Emilio, bardzo wzruszajaca historia…
    Potrafisz pieknie pisac. Mam wlasnie chwile zadumy, za ktora Ci bardzo dziekuje…

  31. Opowieść na film lub książkę:-)
    Teraz wiem, skąd w Tobie tyle sił, wiary, nadziei i miłości. Pozdrawiam

    • Tak, byłby piękny wzruszający film…

  32. Emilio juz wiadomo skad w Tobie taka sila. Mialas ogromne szczescie ze urodzilas sie w rodzinie o tak silnej mocy milosci. Nie kazdy ma takie szczescie 🙁 Mysle ze powinnas napisac kiedys sage Twojej rodziny. Sage silnych kobiet, ktore maja szczescie czerpac ze zrodla milosci.

  33. Piękne,wzruszające:-)

  34. takie historie czyta sie z wypiekami na twarzy,przypomniala sie mi moja babcia,ktora odeszla od nas trzy lata temu w wieku 91 lat jej zycie to tez temat na dluga opowiesc ale musze Tobie powiedziec,ze kobiety noszace imie Emilia to sa kobiety silne i nieugiete a wiem to bo obserwuje swoja corke Emilie ma co prawda dopiero 11 lat ale widze ze jest silna i wie czego chce Twoja opowiesc tylko to potwierdza,pozdrawiam

  35. Piękna historia 🙂
    Masz w sobie siłę, moc, dzieki tobie i twojej miłości- dasz siłę swojej córe, by mogla walczyć o zycie i być kiedyś wspaniałą, samodzielną dziewczyną.
    Ps. Z ktorego jestes miesiaca?

    • Z sierpnia 🙂

      • Noooo to za niedlugo bedziemy spiewac sto lat 🙂

      • Czyzby 7??

        • Tak, dokładnie 7.

    • No tak, teraz juz wszystko jasne – walczysz jak… lew 🙂 powodzenia

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Publikując komentarz, jednocześnie wyrażam zgodę na przetwarzanie przez Administratora Danych Osobowych bloga www.kochamylaure.pl moich następujących danych: podpis, e-mail, adres IP, w celu i w zakresie do tego niezbędnym. Przetwarzanie danych odbędzie się zgodnie z obowiązującym prawem, a w szczególności z przepisami Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. (zw. RODO) i polityką prywatności znajdującą się pod adresem www.kochamylaure.pl/polityka-prywatnosci/