Zachciało się nam przedszkola…

Autor: Emilia, mama Laury Data: listopad 15, 2014 Kategoria: Historia Laury | komentarzy 116

Zachciało się nam przedszkola, no to do niego poszłyśmy – a działo się to dokładnie w zeszły piątek. Już na wstępie, w trosce o bezpieczeństwo Laury panie w placówce ostrzegły mnie, że niestety regularnie rodzice przyprowadzają do przedszkola przeziębione dzieciaki i że w związku z tym Laura może się zarażać różnymi chorobami. Zapytały, czy na pewno chcę, aby Laura chodziła do przedszkola?

Tak, chcę, ale o wiele ważniejsze jest to, że Laura niezwykle mocno tego pragnie. Dlatego mimo kilku kaszlących i zakatarzonych maluchów, stwierdziłam, że w przedszkolu jednak zostaniemy. Pomyślałam, że nie mogę wiecznie trzymać Laury pod kloszem i izolować od wszelkich chorób dziecięcych, zwłaszcza, że za rok i tak trafi ona do grupy rówieśniczej, a tym samym wprost do zagłębia wirusów. Prędzej czy później jej organizm będzie musiał się z tym zmierzyć.

Dzień w przedszkolu minął nam cudownie, ale niestety proroctwo pań nauczycielek ziściło się szybciej, niż ktokolwiek by przypuszczał. Już dobę później Laura była jakaś „niewyraźna”, a w niedzielę wieczorem na dobre się rozchorowała. Jakby tego było mało, w poniedziałek objawy infekcji ujawniły się także u mnie i w ten oto sposób obie wylądowałyśmy w łóżku. Moja choroba to wprawdzie tylko katar i ból gardła, ale już u Laury pojawiła się niewydolność oddechowa, która niestety trwa po dzień dzisiejszy. W ruch oczywiście poszedł respirator – w naszym domu jedyne skuteczne lekarstwo na każdą jesienną infekcję…

W czwartek, dzień przed kolejną planowaną wizytą, zadzwoniłam do przedszkola, aby poinformować o chorobie Laury i naszej w tym tygodniu nieobecności. Pani nauczycielka powiedziała mi, że tym razem i tak nie pozwoliłaby nam przyjść, gdyż w przedszkolu jest teraz jeszcze liczniejsza grupa zaziębionych dzieci, a szalejąca infekcja zbiera coraz większe żniwo. Jeden maluch był tak bardzo chory, że w połowie dnia nauczycielka zadzwoniła do rodziców i poprosiła o pilne zabranie dziecka. W tej sytuacji pobyt Laury w przedszkolu nie miałby najmniejszego sensu i wiązałby się ze zbyt dużym ryzykiem.

Przyprowadzanie do przedszkola przez rodziców podziębionych dzieci, i to często całkiem świadomie, jest chyba dość sporym i kłopotliwym zjawiskiem dla wielu placówek opiekuńczych. Z jednej strony rodzice, którzy wiedząc o zaczynającej się chorobie swojego dziecka, mimo to przyprowadzają je do przedszkola, postępują nie fair w stosunku do pozostałych dzieci, oczywiście narażając je na niebezpieczeństwo. Z drugiej strony często ci rodzice po prostu nie widzą innego wyjścia – nie mają z kim zostawić chorej latorośli, a branie na dziecko licznych zwolnień lekarskich może im przysporzyć kłopotów u pracodawcy. Trudno też rodzicom odróżnić zwykły niegroźny katar od zaczynającej się poważnej infekcji. I w ten oto sposób błędne koło się zamyka – walka z tym problemem, to jak walka z wiatrakami…

Tego dnia porozmawiałam telefonicznie z nauczycielką przedszkolną trochę dłużej. Zgodnie uznałyśmy, że zaistniała sytuacja to jeszcze jeden argument przemawiający za przeniesieniem Laury do zerówki. Córka mimo swoich czterech lat spokojnie da sobie radę w grupie 5-latków, zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie. Wiem, to, gdyż prywatnie obserwuję jej zachowanie w grupie starszych dzieci oraz wśród dorosłych i właśnie do takich wniosków dochodzę. Poza tym, zerówka jest grupą o wiele mniejszą liczebnie, a tym samym jest środowiskiem mniej dla Laury niebezpiecznym. Po pierwsze przyprowadzanie chorych dzieci zdarza się tam znacznie rzadziej. A po drugie jest to zerówka integracyjna, w której oprócz Laury będzie jeszcze dwoje innych niepełnosprawnych maluchów, więc córeczka będzie się czuła raźniej. Do dyspozycji tych dzieci jest nauczyciel wspomagający, który mógłby podczas zajęć kontrolować Laurę, dając mnie samej możliwość usunięcia się w cień.

Tak więc sprawa przeniesienia Laury do zerówki jest już prawie przesądzona. Oczywiście nie oznacza to wcale, że córeczka rozpocznie naukę już w wieku 4 lat. Ależ nie – na razie Laura będzie tylko przychodzić na zajęcia okazjonalnie jako wolny słuchacz, a formalnie zerówkę zacznie dopiero ze swoim rocznikiem. Przynajmniej takie mamy plany na dzień dzisiejszy. Jeszcze tylko musimy na to wszystko uzyskać zgodę dyrektora placówki, który nie powiedział nam jeszcze ostatniego słowa. Ostateczna decyzja jest więc w jego rękach.

A tymczasem mamy za sobą tydzień „aresztu domowego” spowodowanego naszą wspólną chorobą. Aby nam się nie nudziło, oglądałyśmy wzruszające bajki animowane (na których tylko ja płakałam), wymyślałyśmy rozmaite domowe zabawy, a w przerwach Laura uczyła się czytać (tak tak, ona ma teraz prawdziwą fazę na poznawanie literek). Zresztą, zobaczcie sami. 🙂

Film dostępny także w serwisie YouTube

Lustereczko powiedz przecie

Spojrzenie we własne oczy

Wygłupy z użyciem łyżki

Laura i łyżka

komentarzy 116

  1. Wiem, że to stary post, ale zdenerwował mnie temat. A raczej temat w realiach naszego wspaniałego kraju. Nie wiem, czemu żadna z osób nie zwróciła na to uwagi (żadna nie pracuje?) ale w cudownej Polsce opieki na dziecko jest 60 dni w roku na oboje rodziców – potem owszem, można, ale już bezpłatnie. Gdybym brała je na katary i kaszle moich dzieci – to w okolicach kwietnia zabawa by się skończyła. A co potem? Mam zostać bez środków do życia?

  2. Emilko,jeśli chodzi o Laure.
    Too trzeba przyznać że jest bardzo zdolnym dzieckiem.
    A co do przedszkola.
    Oczywiście mowa o przedszkolu w naszej miejscowości.!
    To może jest po części wina rodziców że przyprowadzają lekko przeziębnięte dzieci.
    A wtedy się mówi że to jakaś epidemia!
    Ale wina też stoi po stronie przedszkolanek,które wychodzą z tymi dziećmi
    Na spacery w nie odpowiednich warunkach pogodowych .
    Na przykład w dni deszczowe.Dzieciaki najpierw zmokną a po powrocie do szkoły siedzą przemoknięte godzinami.
    Tak więc jak one mają być zdrowe!
    I takie rzeczy także dzieją się w starszych rocznikach
    (klasach).

    • A mozna ten problem bardzo prosto rozwiazac wprowadzajac w przedszkolu obowiazek by dziecko w szafce posiadalo nieprzemakalne spodenki, plaszczyk przeciwdeszczowy ( do kupienia za niewielkie pieniadze np w Lidlu) i kalosze. Ubranie pozostanie suche.?W Finlandii to obowiazek. Moj syn ma taki zestaw zawsze w szatni

    • Zgadzam się z tym jak najbardziej .i jeszcze do tego wychodzi grzyb który się nie rzuca mocno w oczy, ale za to czuć gdy się z rana wchodzi na sale.

  3. Droga Emilio.Pieknie Laura juz mowi i czyta.Biorac pod uwage to co przeszla topo prostu cud.Jest taka madra i sliczna dziewczynka.Ale mame ma takze bardzo madra .Super,ze dbasz o zdrowe zywienie swojej coreczki.Im mniej smieci zje Laura tym lepiej.Nigdy nie obwiniaj siebie za to ,ze nie mozesz jej dac tzw. normalnego jedzenia.Bo wierz mi to co je wiekszosc ludzi to nie jest jedzenie,prawdziwym jedzeniem sa owoce,warzywa .orzechy,nasiona jak najmniej przetworzone.Wiem to z wlasnego doswiadczenia.Moje dzieci ,juz w tej chwili dorosle(17lat,19 i corka27) prawie nigdy nie chorowaly.Zawsze interesowalam sie zdrowym zywieniem i jestem pewna,ze jedzenie ma ogromne znaczenie.Od ponad 15 lat nie jemy miesa ani zadnych produktow odzwierzecych tzn. mleka,jajek itd.Kiedy dzieci chodzily do przedszkola nie lapaly zadnych infekcji.Dlatego nie zgadzam sie,ze dzieci musza sie wychorowac.Odpowiednie jedzenie chroni je przed chorobami.Rano przed wyjsciem Do przedszkola dzieci dostawaly owocowe szejki plus mleko migdalowe,sezamowe czy inne.Wszystko sama przyrzadzalam ze swiezych produktow.Pozniej w ciagu dnia duzo zieleniny ,ciemny ryz ciecierzyce,czy soczewice.Czasem dzieci pytaly mnie dlaczego nie choruja tak Jak inni,wiec pozwalalam im zostac nieraz w domu.Wychowane bez miesa. i produktow zwierzecych Sa okazami zdrowia, Corka wlasnie skonczyla studia a chlopcy rozpoczynaja w przyszlym roku.Tak naprawde ludzie nie wiedza,ze glowna przyczyna czestych chorob dzieci ,czestych infekcji da mleczne produkty. Sklad mleka jest przystosowany Do wykarmienia cielaka a nie czlowieka.W organizmie powstaje sluz i cialo musi go jakos wydalic,stad czeste katary ,przeziebienia.Jesli ktos jest zainteresowany to odsylam Do ksiazki Mleko cichy morderca.Od 3 lat zywimy sie prawie 100% na surowo.To jakie jest samopoczucie nie da sie z niczym porownac.Zarowno fizycznie i psychicznie jest cudownie.Mam 56 lat a nie czulam sie tak dobrze ,nawet Jak mialam 20 lat.Dlatego zachecam mlode mamy Do wprowadzania rewolucji w Küchen.Nie wychodzimy rano. Z domu bez wypicia zielonego szejka np.banany. Zmiksowane ze szpinakiem ,jarmuzem,spirulina,chlorella,a lautem wrzucamy pokrzywe, mniszek czy inne dzikie rosliny .Pozdrawiam serdecznie

    • W mojej rodzinie mięso, mleko oraz jego pochodne są podstawowymi składnikami diety. Ja osobiście w wieku 30 lat wypijam codziennie rano szklankę mleka. Obecnie jest to zwykłe krowie mleko ze sklepu, w dzieciństwie piłam też dużo mleka koziego (mieliśmy kozę). Nie choruję prawie wcale. A jeśli choruję to co najwyżej mam katar czy lekki ból gardła. Poza tym synek mojej siostry, który od urodzenia praktycznie nie wychodził ze szpitala ze względu na słabą odporność, ciągłe zapalenia oskrzeli i płuc, gdy tylko podrósł na tyle, że mógł już pić kozie mleko, nagle przestał chorować. On się tym kozim mlekiem praktycznie żywił. Dzisiaj ma 20 lat i od tamtej pory chyba nawet kataru nie miał. Nie uważam więc by mleko zabijało. W naszym przypadku mleko (kozie) zwiększyło naszą odporność i to na długie lata, a picie mleka krowiego jakoś negatywnie na tą odporność nie wpływa.
      Znam więcej przykładów dzieci, które nabrały odporności po kozim mleku, oczywiście takim prosto od kozy, ale nie kilkukrotnie przetworzonym i sprzedawanym w sklepie. A kozy to cudowne zwierzaki. Polecam 🙂

      • Drogi Anonimie, muszę Cię zmartwić – już kilkulatki z mleka nie pobierają nic korzystnego dla organizmu i napój ten można pijać tylko przez wzgląd na ewentualne walory smakowe. Już podrośnięte dzieci biorą o wiele więcej dobrego z przetworów mlecznych. Mleko jako takie w pewnym momencie staje się dla naszego organizmu tylko zabieloną wodą z pewną dozą tłuszczu

  4. Wspaniala Laurka! Pieknie sobie radzi, az rogal na twarzy sie sam robi patrzac na Nią i postępy.
    ps. Odpornosc, przeziebienia – Echinacea (bez alkoholu, dla dzieciaczkow) 🙂 Pozdrawiam i życze bardzo dużo zdrowia Wam.

  5. 4 latka i tak pieknie zna literki?! szok ! wielki uklon s strone mamy )

  6. nic dodać, nic ująć – przedszkola = częste infekcje wirusowe (choć po kilku przedszkolnych latach oraz po przeczytaniu np. bloga takiego jak ten, już nie określam mianem „choroby katarów” i kaszli, jak rownież dziecko z katarem to dla mnie dziecko ZDROWE).
    niestety, neie ma chyba na to innej rady jak przeczekać ten trudny czas – dla mnie okres jesienno -zimowy przez ostatnie 3 lata by jednym wielkim czasem infekcji moich i dzieci (obecnie 6,5 i 3 lata), z tym, że ja zawsze byłam „chora” najbardziej. Mam za sobą masę angin,z zapaleń krtani, kaszlów suchych, mokrych, zapaleń mięsni międzyżebrowych od kaszlu, kilka utrat glosu, notoryczne zapalenia zatok, oraz co wspominam najgorzej – rumień zakaźny :/ jednym słowem jedno wielkie chorowanie. Ale w tym roku póki co jest nieźle, jedna mała angina i kilkudniowy kaszel 🙂
    Wszystko leczone domowymi sposobami, bo część chorób przeszłam będąc wysoko w ciąży z mlodszym dzieckiem oraz karmiąc piersią, więc nie chciałam faszerować się antybiotykami.
    Po tym czasie doszłam do wniosku, że katar i kaszel (bez wysokiej temp.) to nie choroba i że trzeba ją przeczekać, najlepiej wyleżeć i jak sama przyszła tak sama minie…
    co oczywiście nie ma zastosowania do Laury, bo dla niej infekcje wirusowe mają zgoła inne konsekwencje… i w tym przypadku naprawdę trudno znaleźć dobre rozwiązanie na uniknięcie przedszkolnych infekcji :/

  7. Ale i tak mimo choroby Laura jest najpiękniejsza na świecie 🙂 całuję

  8. A może zamiast tradycyjnego przedszkola jakiś Klub Malucha? Tam chyba są zdecydowanie mniejsze grupy, a opieka profesjonalna…Tak jest przynajmniej w moim mieście – w klubie malucha jest 12 dzieci, zajęcia prowadzi doświadczona pani pedagog z ukończoną oligofrenopedagogiką, a jeśli chodzi o jedzenie, to istnieje możliwość indywidualnego dostosowania menu. Mój synek miał nieporównywalnie łagodniejsze schorzenie niż Laura, a i tak nasza pani doktor radziła, aby ograniczać kontakty z dużymi grupami rówieśniczymi właśnie za względu na możliwość złapania infekcji, która u nas kończyła się zawsze obturacyjnym zapaleniem oskrzeli, a zaczynała ZAWSZE „niegroźnym” katarem.

  9. „Z drugiej strony często ci rodzice po prostu nie widzą innego wyjścia – nie mają z kim zostawić chorej latorośli, a branie na dziecko licznych zwolnień lekarskich może im przysporzyć kłopotów u pracodawcy”.

    Prawda. I tyko dziwić się, że Polki nie chcą rodzić dzieci…
    Nie każdy ma babcię. Jeżeli ma – babcia często jest osobą pracującą. I będzie – podniesienie wieku emerytalnego.
    Nianie różne bywają.

    • Zanim babcia pojdzie na emeryturę, to wnuczka dawno zda maturę 😉 np babcia 67 lat, córka 42, wnuczka 18lat 🙂 w wieku 67 lat może byc juz nawet prababcią hahahaha. ta reforma jest po to, aby opiekowac się prawnuczętami 😉

  10. Witaj Emilko:)
    Niestety ale muszę Cię troszeczkę zmartwić, że przeniesienie do zerówki gdzie jest mniej liczna grupa na prawdę nic nie da. W przedszkolu panują wirusy i złapie nawet w szatni, na korytarzu itd. Wiem bo mam synka w przedszkolu i mimo że Panie pilnują czy dziecko jest chore i na prawdę tego przestrzegają ( ja też nie przyprowadzam dziecka podziębionego , nawet z lekkim katarem ). Ale często tak też jest że dzieci zarażają się wtedy jak jeszcze nic nie wyszło i na pozór dziecko które jest okazem zdrowia właśnie zaraża inne dzieci, którym choroba wyjdzię później a zdążą już zarazić inne. Teraz np. na Pomorzu panuje straszna jelitówka, którą mój syn miał już 3 m-ce temu – zaraził się w przedszkolu. A ciągnie się ona po dzień dzisiejszy i właśnie w zeszłym tygodniu wiele dzieci ją przechodził, a pewnie jeszcze większość przejdzie:(
    Więc na prawdę uważaj na Laurkę- buziaczki dla Was dziewczyny i trzymam za Was kciuki:)

    • A i jeszcze chciałam dodać, że często tak jest że katarek dzieci mają nawet całą zimę i trudno byłoby aby w tym czasie nie chodziły do przedszkola jak to tylko katar. Ja nie zaprowadzam z katarem dlatego żeby bardziej np. się nie podziębił i np. nie zeszło coś na oskrzela. Na szczęście teraz jest już dobrze odchorował co miał i na razie jest spokój z tymi choróbskami:)

  11. Zapytaj Emi pediatrę Waszego o Ribomunyl- to doustna szczepionka uodparniająca. Trochę zabawy z jej podawaniem jest ale u nas zadziałała rewelacyjnie i na Natkę i na Adasia (Tosia przeszła wszystkie choroby jako niemowlak, bo urodziła się wtedy, kiedy Adaś poszedł do przedszkola, więc teraz choruje baaaardzo rzadko).

    • Dzięki. Szczerze jestem bardzo nieufna co do podawania jakichkolwiek preparatów nie będących probiotykiem lub zdrowym jedzeniem, zwłaszcza, jeśli mają w nazwie „szczepionkę” ;). Ale na pewno zapytam o to lekarze. Z tym, że nie pediatrę, bo do pediatry nie chodzimy w ogóle, tylko naszego lekarza, który przyjeżdża do Laury w ramach respiratoroterapii domowej.

      • Zofik, już widzę, że u nas odpada. Przeczytałam ulotkę i wiem, że tego specyfiku Laurze podać nie mogę:

        Możliwe skutki uboczne:

        Objawy ze strony układu oddechowego, u dzieci objawy ze strony układu pokarmowego (biegunka, nieżyt żołądka i jelit, wymioty). Rzadkie stany podgorączkowe.

        • Ribomunyl to doustna szczepionka, ale uodporniająca tylko na infekcje pochodzenia bakteryjnego, na zwykłe wirusówki nie jest skuteczna. Jest sens jej podania, jeżeli dziecko często łapie infekcje bakteryjne, wymagające leczenia antybiotykiem.

        • Nam z kolei onkolog odradziła podawanie szczepionek doustnych, bo również o tym myślałam.

          • Małgorzato możesz rozwinąć ten temat? Dlaczego lekarz była przeciw szczepionkom doustnym? Tu gdzie mieszkam są one bardzo popularne. Ja jestem bardzo ostrożna jeśli chodzi o szczepionki (selekcjonuję je); ostatnio właśnie odmówiłam podania jednej z nich mojemu dziecku. Była to własnie doustna szczepionka na grypę.

        • Szkoda 🙁 u nas się fajnie sprawdziło, ale na pewno znajdziecie coś co wspomorze odporność Laury. A Alveo? Albo sok z Noni? Wiem, że ten pierwszy specyfik uodparnia mocno

          • Coś znajdziemy na pewno. 🙂 Będę właśnie celować w naturalne specyfiki, bo takie są dla Laury najbezpieczniejsze i najbardziej im ufam. No cóż, jakoś trzeba będzie tę zimę przetrwać. Byle do wiosny!

        • Zażywałam kiedyś przez jakiś czas Ribomunyl, efektów nie było. Chorowałam tak samo często, co wcześniej.

        • Ja polecałabym Flavon, jest to zawiesina („dżem”) z ciemnych owoców jagodowych, bogatych we flavoinoidy- przeciwutleniacze roślinne (skórki, pestki, odciągnięta woda i większość cukru). Słoiczek na miesiąc zawiera wyciąg z ponad 30 kg owoców z eko plantacji- certyfikat ISO 22000 o ile dobrze pamiętam.

      • Z ta szczepionką w sytuacji Laury bym uważała,corka gdy ja brala(pierwszy cykl to 4 x1 szaszetka przez 4 dni i w nastepne 2 tygodnie znowu,łącznie 3 tyg)miala obfite,cuchnace,kwasne kupy 2xdziennie.Lekarz mowil,ze to normalne,organizm buduje odporność,ale patrząc na sytuację brzuszkową Laury,w ogole bym nie brała tej szczepionki pod uwagę.Dziecko w przedszkolu musi swoje odchorowac i tyle.U.nas pierwsze 2 miesiace było okraszone temperatura i katarem,kaszlem,srednio co 2 tyg.Teraz juz tylko raz w miesiacu katar,ale taki umiarkowany.

    • Moja lekarka jak kiedyś pytałam była strasznie przeciwna. Powiedziała stanowcze nie. I dobrze bo przechorował swoje a teraz już jest super:)

      • Wiolu- w zeszłym roku mój syn poważnie zachorował. Obudził się w nocy z potwornym bólem po lewej stronie brzucha. Były to bóle napadowe, nasilające się z każdą godziną. Wylądowaliśmy w szpitalu. Stwierdzono tachykardię, ściszenie szmeru pęcherzykowego w lewym płucu i podejrzenie pękniętego wyrostka robaczkowego. Miał też obniżoną saturację, więc zastosowano u niego tlenoterapię. Zrobiono mu też wszystkie możliwe badania i stwierdzono sepsę. W ciągu kilku godzin znacznie wzrosły mu wskaźniki zapalne (po badaniach krwi). Miał koszmarnie wysokie CRP, leukocytozę krwi obwodowej, zaburzenia w koagulologii krwi oraz hipogammaglobulinemię. Zmiany zapalne w płucach z każdą godziną się pogłębiały. Lekarze nadal nie byli pewni co mu jest i kazano mi przygotować się na najgorsze. Dziecko było w stanie agonalnym… Pobrano mu krew na obecność Pneumocystis carini oraz sprawdzono mu również poziom gammaglobulin i immunoglobuliny klasy IgG. Po wielogodzinnych badaniach postawiono diagnozę: ostre zapalenie płuc wywołane nieokreślonymi drobnoustrojami oraz nieprawidłowe (tragicznie) niskie wyniki badań immunologicznych. Innymi słowy- moje dziecko, do tej pory okaz zdrowia, ma wrodzone zaburzenia odporności. Byłam w szoku!! Po wyjściu ze szpitala, poszłam do wszelkich możliwych lekarzy, aby dowiedzieć się na czym stoimy: pediatra, alergolog oraz onkolog (w międzyczasie Filipowi węzły chłonne na szyi urosły do rozmiarów orzecha włoskiego). Ówczesna pediatra rozłożyła ręce (już nie jest naszym pediatrą, gdyż jej wiedza opierała się na Wikipedii), alergolog zleciła wszystkie możliwe testy, łącznie z testem na wirusa HIV (wszystkie negatywne, ufff…), ale onkolog kategorycznie zabroniła w sytuacji obniżonych immunoglobulin podawać szczepionki doustne (te podnoszące odporność), bo mogłyby dokonać spustoszenia w krwi mojego dziecka. W jego przypadku istniało nawet ryzyko wystąpienia białaczki. Tak więc odpuściłam temat. Co miesiąc robiłam Filipowi badania krwi, sprawdzając oczywiście czy wskaźniki świadczące o odporności (lub jej braku) wzrastają czy maleją. Na szczęście wzrastały, więc wrodzone zaburzenia odporności nie potwierdziły się, choć mieliśmy nawet zaklepane miejsce w klinice we Wrocławiu. Lekarze, jeszcze w szpitalu, zalecali mi wręcz całkowite izolowanie syna od świata zewnętrznego, nafaszerowano go kilkunastoma antybiotykami, więc był totalnie „wyjałowiony”, no i cały czas informowano mnie, że ma wrodzone zaburzenia odporności i że… mam sobie o tym poczytać w internecie. No to poczytałam i kompletnie nic mi się nie zgadzało. Intuicyjnie czułam, że nie może być tak źle i robiłam swoje.
        Dziś jest o.k, choć węzły ma ciągle powiększone. Onkolog uspokaja mnie, że to na skutek tego, że organizm syna w ten sposób oswaja się z zarazkami, bakteriami i wirusami. Słowem- buduje swoją odporność. Twierdzi też, że węzły mogą być powiększone nawet do 10-11 roku życia.
        Trochę chaotycznie to wszystko opisałam, ale wspomnienia o tamtym czasie ciągle wywołują u mnie duże emocje i tak jak już kiedyś pisałam, każda choroba Filipa wywołuje u mnie paniczny strach. Najważniejsze jednak, że daliśmy radę. Pozdrawiam.

  12. jeszcze chciałam napisać, jak jest z żywieniem w tutejszych szkołach/przedszkolach (UK).
    Tu jest nacisk na zdrowe jedzenie. Dzieci w przedszkolach piją wyłącznie wodę (żadnych soków, słodkich napojów), ewentualnie mleko. Dzięki temu mój syn nauczył się pić wodę. Posiłki są zdrowe (głównie warzywa i owoce).
    Z tego co wiem to w szkołach jest sprawdzane co dzieci dostają z domu na lunch (nie ma możliwości w szkołach kupowania śmieciowego jedzenia). Ogólnie jest zakaz przynoszenia słodkości, czekolad, cukierków, chipsów i gazowanych napoi. Ala sama przekonam się o tym za rok:-)
    Jeszcze raz pozdrawiam

    • Potwierdzam . Syn chodzi do szkoły i mamy restrykcyjne wytyczne odnośnie przynoszonego jedzenia. Nie wolno nawet batonik ów typu musli jeśli ilość cukru przekracza ( nie pamiętam ile bo my nie jadamy takich produktów ) . Jadłospis dostaliśmy aby zobaczyć czy jest cos czego dziecko jeść nie moze. Pozdrawiam z essex

  13. Witaj Emilio. najpierw chciałam Ci powiedzieć, że zaczęłam czytać twój blog ok roku temu i „zachłysnęłam” się nim bardzo. Od tej pory jestem z Wami na bieżąco. Nigdy wcześniej się nie odzywałam, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz;-)
    Chciałam Ci powiedzieć, że jesteś niezwykle inspirującą osobą, dajesz wiarę i nadzieję, że można się ze wszystkim zmierzyć i wszystko przejść. Owszem, nie jest łatwo, i czasami człowiek ma ochotę się poddać, ale… mamy w sobie tą siłę do przeżycia, która mimo bólu i przeszkód nas napędza. Ja sama mam kilka tragicznych i traumatycznych historii za sobą i wiem, jak momentami może być ciężko. Jesteś niesamowitą matką, taką, która góry przenosi, by zachować optymizm w najtrudniejszych sytuacjach. Ja też jestem matką 3,5 letniego synka, ale choć uważam się za dobrą mamę, ogromnie kochającą i starającą się dać synkowi to co najlepsze, czyli bezmiar miłości, ciepła, akceptacji, poczucie bezpieczeństwa itd (czego sama jako dziecko nie miałam), to czasem… mam wrażenie, że brakuje mi tego optymizmu przez duże O i tej akceptacji trudnych sytuacji, które niesie życie. Bo tak by się chciało, by w końcu życie zaczęło być proste i bez większych problemów.
    Mam szczęście, bo mam zdrowego synka i super męża, który jest cudownym ojcem, ale jednak… te traumatyczne wydarzenia (które jakoś lubią się pałętać obok) z jednej strony mnie wzmocniły, ale jednak inne mnie „złamały” stąd czasami tak ciężko znaleźć optymizm.
    A Ty idziesz jak lew przez życie i tak czasem, kiedy czytałam Ciebie to myślałam sobie, ja też chciałabym mieć w sobie tą pozytywną siłę. Zapewne jesteś inspiracją dla wielu matek. Dla mnie na pewno:-) To co twoja córka przeszła jest niesamowicie trudne i bolesne, ale to jak z tego wychodzi, jak się rozwija…jest po prostu cudem:-) I twoja i twojego partnera w tym ogromna zasługa.

    Teraz chciałam się odnieść do chorowania w przedszkolach. Ja mieszkam w UK. Tutaj jest kompletnie inne podejście. Ja jako „typowa Polka” chciałam chronić swego synka przed całym złem tego świata, w tym chorobami. Pierwszy rok praktycznie siedziałam z nim w domu i w ogóle nie chorował. Później zaczęłam chodzić na grupy dla dzieci i tam ku mojemu przerażeniu, większość dzieci i sporo matek było zasmarkanych, zakaszlanych. I zaczęły się choroby, jedna za drugą. Moja złość na tych „nieodpowiedzialnych” rodziców była ogromna, że jak oni mogą przychodzić schorowani na grupy. Chodziłam z synkiem do lekarzy przy każdej chorobie, a ten się pobłażliwie uśmiechał, że to normalne i nie ma potrzeby bym przy wirusach, przeziębieniach itp chodziła z synkiem do lekarza. No chyba że faktycznie gorączkuje nieprzerwanie przez tydzień, albo następuje odwodnienie. Uszom swym własnym nie wierzyłam. Ale teraz z perspektywy czasu, sama się przyzwyczaiłam i przywykłam, że tak tu jest, że nikt się nie przejmuje katarami, kaszlami i wszystkie dzieci chodzą z wirusami itp. do przedszkola/szkoły. Wyjątek stanowi gorączka, wymioty, biegunka i wysypka. W każdym innym przypadku dziecko maszeruje do szkoły/przedszkola. Ja już sama przestałam się przejmować i moje dziecko chodzi do przedszkola z katarem i kaszlem i nikt nie ma o to pretensji. Aczkolwiek zauważyłam, że z każdym rokiem synek mniej choruje i super znosi choroby. W ciągu swojego 3,5 letniego życia raz jedyny miał antybiotyk w związku z zapaleniem ucha. Do lekarza z synkiem chodze jedynie wtedy, jak jest ból ucha, albo przelewa się przez ręce. W każdym innym przypadku, „marnuję” czas lekarza.
    W tamtym roku w okresie zimowym synek więcej był chory niż zdrowy, ale mimo to do przedszkola cały czas chodził. Bo co mi z tego, że jak początkowo synek się zarażał i chorował, ja trzymałam go w domu, a po wyzdrowieniu wracał do przedszkola czy na grupy i łapał kolejną infekcję. ja się wkurzałam, znów siedziałam w domu, potem on wracał i znowu to samo. W końcu to przestało mieć dla mnie sens, jeśli ja jedyna trzymam swoje dziecko w domu w czasie choroby a innym to zwisa.
    Także z perspektywy UK, mogę powiedzieć, że nic złego w tym że zakaszlane i zasmarkane dzieci chodzą do przedszkola, bo nabywają odporność a choroby i tak same przejdą.
    Aczkolwiek rozumiem, że z Laurką jest inaczej, że ona jest bardziej delikatna i trudniej znosi choroby i Ty musisz sama znaleźć balans, co jest dla Twojego dziecka dobre.

    Ściskam Cię mocno i pozdrawiam całą rodzinkę

    • I jeszcze chciałam się odnieść do tego, że dziecko „musi się wychorować, żeby nabyć odporność”. Zgadza się, pod warunkiem, że dziecko jest ogólnie zdrowe i nie ma niedoborów odporności. W przeciwnym razie ta teoria niestety mija się z prawdą.

      Jestem mamą skrajnych wcześniaków, które z racji przedwczesnych urodzin miały obniżoną odporność. I nam lekarze od początku kładli do głowy, że najlepsze, co możemy zrobić dla naszych dzieci, to odizolować je w pierwszych latach od grupy rówieśniczej, tak, żeby ich układy immunologiczne miały czas dojrzeć. Bo jeśli poślemy ich zbyt wcześnie do przedszkola, to choroba będzie gonić chorobę a dzieci zamiast róść zdrowo i się rozwijać, będą coraz słabsze, osłabione chorobami i antybiotykoterapią.

      Dlatego trzeba pamiętać, że teoria o uodpornianiu chorobami sprawdza się tylko w przypadku dzieci zdrowych i nie można zalecić jej każdemu. Ale niestety rodzice zdrowych dzieci rzadko kiedy są w stanie to zrozumieć.

      • Myślę, że w naszym przypadku jest podobnie, jak w przypadku Twoich bliźniąt – u nas ze względu na przejścia szpitalne, liczne antybiotykoterapie i wielokrotne narkozy. To „przechororwywanie” przedszkola może Laurę naprawdę dużo kosztować. Jak na razie, to mam lekkiego doła, bo Laura choruje już ponad tydzień i nie może dojść do siebie. A była to przecież dopiero pierwsza wizyta w przedszkolu 🙁

        • Emilio nie martw sie na zapas. Teraz jest taki „zasmarkany” czas, nawet starych wyjadaczy lamie w listopadzie, a co dopiero swiezynki. A poza tym, to byla de facto druga wizyta, a nie pierwsza- chodzi mi o to poprzednie przedszkole, i wtedy Laura wyszla bez szwanku. Mysle, ze przeniesienie do starszej grupy moze faktycznie pomoc- zauwazylam, ze im dzieci starsze, te wirusy sa jakby lagodniejsze. Ciekawe z czego to wynika, ale ja widze taka zaleznosc – jak dziecko bylo bardzo male, to te przynoszone przez niego bakcyle rozkladaly mnie na 2 tygodnie z wysoka temperatura, teraz juz takich nie przynosi 😉

        • Akurat tu Laura zareagowala jak kazde zdrowe dziecko. Moja 3 letnia w tamtym roku corcia juz w środe byla przeziebiona po 2 dniach przedszkola w grupie maluchow .Musicie przekalkulowac niestety czy to dla was dobry czas na takie przejscia.

        • Moja córka, również przez pierwsza 3lata walczyła na immunologiczną przypadłością, potem doszła do siebie, ponad 1,5roku była zdrowa obecnie poszła do zerówki – sytuacja wygląda tak,że jest 3dni w szkole, 2 tygodnie w domu… większość chorób kończy się antybiotykiem. W domu jest również kilkumiesięczny wcześniak, jak do tej pory od siostry złapał tylko raz chorobę…. nie ma reguły.Niestety nie zgadzam się z tym, że w zerówce już dzieciaki nie chorują… W naszej klasie zerowej cały skład widziałam może przez pierwsze 2-3dni września obecnie jest połowa grupy..co świadczy o tym, że chorują i „świeżynki” i dzieciaki, które chodziły do przedszkola wcześniej. W dodatku ciągle słyszę, że w szkole dzieciaki zapadły a to na wirusowe zapaleniu opon mózgowych, które w październiku szalało w Gdańsku, a to o wirusowe zapaleniu zatok, płuc, oskrzeli…. jelitówki, które wikłają się w np. w zapalenie oskrzeli. Jak o tym myślę, też mam doła…nie wiem jak ogarnąć temat…

      • Absolutnie się zgadzam. To dotyczy zdrowych dzieci. Każdy inny przypadek powinien być konsultowany z lekarzem.

      • Ja patrząc na swoje dziecko mam coraz więcej wątpliwości czy istnieje coś takiego jak „musi się wychorować żeby mieć większą odporność”. Mój syn jak skończył rok poszedł do żłobka, gdzie przez pierwszy i drugi rok bardzo dużo chorował. Nie były to jakieś ciężkie choroby, takie „zwykłe” przeziębienia, katary, ale było tego dużo. Ze dwa lub trzy razy miał antybiotyk, raz przeszedł silną biegunkę.
        W zeszłym roku poszedł do przedszkola i było na prawdę dobrze, nie chorował praktycznie wcale, no może dwa lub trzy razy złapał katar więc sobie pomyślałam, że odchorował swoje nabrał odporności i teraz będzie już tylko lepiej. Niestety ten rok przedszkolny jest dla nas koszmarny, syn prawie cały czas siedzi w domu. W przeciągu miesiąca ma właśnie drugą 10-cio dniową kurację antybiotykami. W zasadzie od dwóch miesięcy tylko przez chwile był zdrowy. Najpierw złapał wirusówkę, potem szkarlatynę z zapaleniem ucha i oskrzeli a teraz ponownie zapalenie oskrzeli, które nie chce przejść. Jestem już tym wszystkim załamana i nie wierze, że dziecko musi swoje „odchorować”. Może musi po prostu z tego wyrosnąć.

  14. nie przeczytalam wszystkich komentarzy, gdyz nie mam na to czasu, ale chce powiedziec, ze jest jeszcze jedna opcja, a mianowicie taka iz dziecko z jakichs dziwnych powodow nie choruje:-) Moj synek tak ma (odpukac). Ma 6 lat i jeszcze nigdy nie opuscil ani jednego dnia w przedszkolu, nigdy nie dostawal antYbiotyku, jedyne „lekarstwo” jakie dostal to byl paracetamol w wieku niemowlecym z powodu bolow towarzyszacych zabkowaniu. Owszem przytrafilo nam sie kiedys zapalenie ucha, ktore rozpoczelo sie silym bolem w piatkowy wieczor, wiec nawet nie bylo mozliwosci by pojsc do lekarza (mieszkam w szwajcarii i tutaj w weekend niemalze wszystko jest pozamykane), wiec pokroilam cebule, zawinelam w pieluszke, przylozylam do ucha, dziecko nosilam, przytulalam (bo bolalo) i na drugi dzien rano bylo juz o wiele lepiej, a po dwoch dniach cebulowych okladow dziecko wrocilo do siebie. Nie umiem tego wytlumaczyc ale nie chorujemy:-) Przyjaciolki mowia, iz to dlatego ze przez dwa lata karmilam syna niemazle wylacznie piersia, nie z wyboru bynajmniej; a z koniecznosci- moj syn nie chcial jesc nic innego oprocz mojego mleka, plul kaszkami, marchewkami i innymi obiadkami. Wiec jedyne co mu pozostawalo to moje mleko. Do dzisiaj bardzo malo je, ale nigdy go nie zmuszalam by zjadal caly obiadek. Ostatnio uslyszalam ze to dlatego ma taka odpornosc – gdyz jedzenie w dzisiejszych czasach to „swinstwo” i nie nalezy sie przejadac;) Ja nie znam przyczyny jego niesamowitej odpornosci, nie doszukuje sie jej, po prostu dziekuje Bogu ze tak nam sie przytrafilo i czasami mysle ze to zbyt piekne by bylo prawdziwe (widzac jak choruja dzieci moich kolezanke czy mojej siostry) i podswiadomie boje sie ze i go cos kiedys dopadnie (oczywiscie kataru sie nie boimy- choc go rowniez nie miewamy). Dodam ze synek chodzil do zlobka odkad skonczyl 2,5 roku, ale poczatkowo dwa razy w tyg, potem cztery, a w 4 roku zycia uczeszczal tam codziennie (mialo to zwiazek z moja praca a nie jakas specjalna strategia uodparniajaca). I nie stosuje zadnych witamin, suplementacji, a jem co popadnie niestety- aczkolwiek jemy bardzo malo, tzw.”tadki niejadki”. Syn zywi sie obecnie glownie w szkole gdyz przebywa tam calymi dniami, a tam owszem-maja bardzo zdrowe jedzenie (zakaz przynoszenia slodyczy itp- Cala szwajcaria i jej urok;). Pozdrawiam

  15. Emilio, zwykly katar jest czyms naturalnym i nie ma potrzeby aby z tego powodu dzieci zostawaly w domu. Czesto powolujesz sie na to co dzieje sie np. w Niemczech. Tak wiec w Niemczech dzieci z katarem, lekkim kaszlem normalnie chodza do przedszkola. Dopiero podwyzszona temp. ciala jest przeslanka aby zaklasyfikowac dziecko jako chore. Sa dzieci, ktore katar maja caly okres zimowy. Czy w takiej sytuacji cala zime powinny zostac w domu. Jestem pelna szacunku dla Was, dla rozwoju Laury, dla tego co robicie dla niej ale jedno co zauwazam, to ze wymagacie wszedzie specjalnego traktowania dla Was. Owszem, choroba Laury wymaga specjalnego traktowania, ale w normalnym zyciu, w szarej rzeczywistosci chyba powinniscie sie nauczyc, ze nikt nie bedzie was wciaz traktowal wyjatkowo.
    W poprzednim przedszkolu narzekalas na okropne jedzenie, teraz na chore dzieci przyprowadzane przez rodzicow. Emilio, to sa wszystko „normalne” dzieci, traktowaie, wychowywanie ich ma troche inne zasady niz wychowywanie Laury. Chyba nie powinnas oczekiwac, ze wszyscy sie Wam podporzadkuja, bo Laura jest tak ciezko chora.
    Pozdarawiam i ewentualnych hejterow imnformuje, ze pisze tylko i wylacznie swoje zdanie i nie mialam na celu obrazac Emili, ktora podziwiam. Nie znaczy to jednak, ze slepo poklaskuje.

    • Nie oczekuję specjalnego traktowania. Właśnie dlatego szukam dla Laury możliwości przeniesienia do mniej liczebnej grupy. To my próbujemy dopasować nasze ograniczenia do możliwości oferowanych przez przedszkole, a nie odwrotnie. We wpisie nie narzekam, tylko opisuję fakty, zresztą takie, o których poinformowały mnie same nauczycielki przedszkolne.

      • Witam.bardzo fajnie czyta Laurka.Problem w tym ze idąc do szkoły będzie się musiała uwiecznić albo bardzo nudzić. To co jest teraz wpierwszej klasie to jakas porażka. W zerowce robili więcej. Czytanki są dwuzdaniowe wiec moje dziecko umiejace czytać jedyne co zyskuje to pieczątki „uważaj na zajęciach”.przykre to dla mnie było ze to co bylo moją dumą -5 latek czytał płynnie , okazało się wręcz niepożądane. Pozdrawiam

    • do magomena
      Niestety, moja córka codziennie doświadcza w zerówce tych lekkich, niegroźnych,katarków „mamo a co Krzysiowi wylatywało takie zielone z nosa” (wirusowe zapalenie zatok, przerabialiśmy owego gluta kilka dni później) i „kaszelków alergicznych” gdzie po 2 dniach z takimi „alergikami” pozostałe pół zdrowej grupy, wykrusza się na 2 tygodnie z powodu zapalenia płuc czy oskrzeli…. (moja córka przyniosła zapalenie oskrzeli, natomiast siostra wcześniak niestety już chorowała na zapalenie płuc).
      Z jednej strony rozumiem zapracowanych rodziców, z drugiej załamuje mnie brak zdrowego rozsądku.
      I o ile w państwowej szkole przyjmuje argument do wiadomości, że kogoś nie stać na dodatkową opiekę nad chorym dzieckiem o tyle w prywatnej zerówce do której chodzi moja córka szlag mnie trafia.
      Nieludzkie jest posyłanie tak chorych dzieciaków do szkoły, spokojnie mogłyby chodzić do państwowej zerówki a czesne z prywatnej szkoły można wtedy przeznaczyć na opiekunkę w razie choroby dziecka. Niestety często to nie brak funduszy czy czasu a ignorancja rodziców.
      I ta dzisiejsza totalna znieczulica….”bo nie można patrzeć na tak chore dziecko jak Laura w grupie”….
      Moje jest niby zdrowe, a choruje średnio co kilka dni…siostra wcześniak o mało nie wylądowała w szpitalu….nie muszę chyba tłumaczyć jak się może skończyć zapalenie krtani, płuc czy bakterioza dla wcześniaka. Do tego jak widzę chorych ludzi w marketach (nie sklep spożywczy czy apteka) a np w OBI, w galeriach zakichanych , zakaszlanych z wypiekami, z gorączką…i właśnie w nosie mają, że obok robią zakupy ludzie z dzieciakami, kobiety w ciąży, starsi… Takie bezmyślne czasy.
      Teraz możecie na mnie krzyczeć 😉

      • Hej. A mnie w tym momencie najbardziej wkurza moja osobista szwagierka, która jest nauczycielką i sama chodzi do szkoły zasmarkana i przeziębiona, tak samo posyła swoje dziecko do przedszkola-zasmarkanego,chorego,na antybiotyku-zalezy co się przytrafi. I w ich sytuacji nie są problemem finanse, tylko… co? w kazdym razie chodzi mi o to,ze bardzo bardzo czesto rodzice posylaja dzieci (i jak widac nie tylko,bo tez samych siebie) chorych do szkoly bo im sie zwyczajnie nie chce wziac L4 i posiedziec w domu.

    • To ja także wymagam specjalnego traktowania mojego dziecka. Kolejnego zapalenia ucha Corki, nie chce przechodzić, tylko dlatego ze rodzice przyprowadzaja niedoleczone dzieci. Walki z wszawica tez wymagam. A najbardziej z głupota i nieodpowiedzialnoscia.
      Kto mi zwróci pieniądze za leczenie?

      • Wlasnie.
        To, co dla jednego osobnika jest „glupim banalnym katarkiem”, dla innej slabszej jenostki skonczy sie zapaleniem pluc. U nas jak wirus zaatakuje nasza rodzine- to u meza konczy sie na kichnieciu 5 razy, a u u mnie lezeniem w lozku z temparatura. Ten sam wirus.

        W szkole mojego dziecka jest jedna slabsza dziewczynka i nauczycielki odsylaja do domu dzieci z objawami infekcji. Ze wzgledu na nia. Ostatnio wszyscy rodzice otrzmali tez mail, zwracajacy uwage na ten problem.

        Latwiej sie zyje w spolecznosci, gdzie jej czlonkowie widza troche wiecej niz czubek wlasnego nosa.

      • Moje dzieci przeszly przez okres przedszkola i wcale nie chorowoaly mimo, ze byly ciagle z dziecmi „niedoleczonymi”, ktore kaszlaly, z nosa sie lalo , nie zawsze jest to wina innych dzieci, ze Twoje choruje. Sa dzieci, co do przedszkola nie chodza a tez choruja. Najlatwiej zwalic na inne dzieci i nieodpowiedzialnych rodzicow. Moich chorych nie posylalam, bo mialam mozliwosc zostac z nimi w domu gdy tego potrzebowaly.
        Faktem jest, ze dzieci po prostu przenosza bakterie i wirusy gdy sa w grupie nawet nie majac objawow choroby i tego sie nie zmieni. Moje dzieci nie chorowaly, za to moj maz wyjatkowo co chwile gdy dzieci zaczely przedszkole. Lekarz oznajmil, ze po prostu one przenosza przedszkolne zarazki do domu i taki tego efekt. Co w zwiazku z tym? Mialam ich nie posylac do szkoly, bo zarazaly ojca, ktory musial chodzic do pracy?

      • miejsce zainfekowanych i chorych dzieci na pewno nie jest w przedszkolu. jedno przyjdzie z kaszlem, drugie z katarem a trzecie nałyka sie tych wirusów , bakterii i tego wszystkiego i potem siedzi w domu z gorączką. rozumiem rodziców że boją sie o swoją pracę, bo na częste L4 na dziecko pracodawca ”krzywo ” patrzy, ale jako matka mam prawo domagać sie głośno o zapewnienie swojemu dziecku odpowiednich ” warunków” w przedszkolu. nie chodzi mi o pieniądze wydane na leki, ale o zdrowie mojego dziecka. często jest tak że rodzice traktują przedszkole jako przechowywalnie dzieci.
        A co do wszawicy… w grupie córki w ciągu 1 kontroli znalazła sie 3 dzieci z wszami. i co? nic … mamuski na następny dzien przprowadziły dzieci do przedszkola. gdy spytałam sie wychowawczyni dlaczego trójka tych dzieci została w ogole wpuszczona do przedszkola, pani odpowiedziała, że nie ma prawa odmówić przyjęcia dziecka i że przepisy sanepidu się zmieniły. kiedyś obowiązywała 7 dniowa kwarantanna dziecka w domu. a po zmianie przepisów i to się zmieniło. i co ja mialam zrobić? pobiegłam do apteki po specjalny spray, smierdzacy jak diabli ale podobno odstraszał wszy i przed każdym wyjsciem do przedszkola córkę tym psikałam. poskutkowało… nie miała żadnych ”robaczkow” w włoskach.

      • mój syn ma alergie, koszmarnego AZSa, astmę. Efekt zatkany nos, kaszel jak stary guźlik, często gęsto jest podrapany. Mam zaświadczenia od wszelkiej maści specjalistów, że młody nie zaraża. Pomimo to „mamuśki” przedszkolne ciągle czepiają się jego chorób. Gorzej czepiają się Dyrekcji i nauczycielek. Może czasem waro się zastanowić. Ja już niejedną noc przeryczałam z bezsilności zwłaszcza gdy słyszę, że dizeci się od niego zarażają.
        Naprawdę czasem pomyślcie, zamiast oskarżać.

        • Graża, przykre jest to, że rodzice innych dzieci tak Was traktują, pomimo tego, że mają „czarno-na białym” co dolega synkowi. Bardzo Ci współczuję, bo zdaję sobie sprawę, że ta niemoc jest czymś okropnym. A najgorsze jest to, że Twoje dziecko nie jest niczemu winne. Ale rodzice znaleźli sobie „kozła ofiarnego”. Głowa do góry. Często jest tak, że z wiekiem dziecko wyrasta właśnie z tych wszystkich alergii,(rozmawiałam o tym z naszą alergolog), czego Wam życzę 🙂 Pozdrawiam.

          • Dzięki za miłe słowa. Niestety u męża w rodzinie, azs jest dziedziczony od kilku pokoleń. Niestety z mijaniem jest różnie. Moj mąż jest po 40-tce i dalej się kisi:(
            pozdrawiam

  16. Droga Emilio,
    przeciwko przeziębieniowym dolegliwościom polecam olejek z oregano – sprawdziłam na sobie i dzięki niemu pożegnałam się z co sezonowym katarem i bólem gardła. 🙂 jednak, o ile dla dorosłych konsultacja z lekarzem nie jest aż tak konieczna w kwestii jego stosowania, to co do podawania go dzieciom należałoby zapytać o radę specjalistę. Zresztą warto zgłębić wiedzę na temat tego olejku (w sieci jest sporo artykułów), jeśli do tej pory o nim nie słyszałaś.
    Polecam wszystkim na zdrowie!

    Pozdrawiam i jednocześnie, przy okazji, wyrażam swój podziw i zachwyt postępami Laury! Po prostu pięknie. :)))

    Marika

  17. A czyta Laura ślicznie!

  18. Podobnie jak wiele komentujących mam my też przechodziliśmy chorobową gehennę. Maja poszła do żłobka mając rok i 2 miesiące, zaczęła w lipcu, więc do października zdążyła się zaaklimatyzować. Od października do stycznia był koszmar: dzień w żłobku, reszta tygodnia w domu, dwa dni w żłobku reszta w domu, jak już się zdarzył pełny tydzień w żłobku, to na to konto dwa tygodnie w domu z antybiotykiem. W styczniu cykl się po prostu zakończył. Liczyłam na to, że kolejny rok będzie lepszy, zwłaszcza, że Mai urodził się braciszek, więc miałam nadzieję, że nie będzie go zarażać. I rzeczywiście, wrzesień nic, październik nic, ale od listopada zaczęliśmy półroczną, nieprzerwaną chorobę:/ Maja, Piotruś i mój mąż przez pół roku wymieniali się zarazkami non stop. Do początku maja (!) miałam choroby w różnych konfiguracjach: Maja+ Piotruś, Maja+mąż, Piotruś+mąż, Maja+Piotruś+mąż… Tylko mnie nic nie brało.
    W tym roku nie nastawiam się już na nic. Kataru boję się jak diabli, bo córka miała kilka razy zapalenie ucha, które zaczęło się od kataru właśnie. Pediatra zaleciła testy na alergię, bo podejrzewa, że to jest powodem tak wielu chorób i nieustającego kataru.
    W tym roku jednak zmieniłam trochę podejście. Na początku jak Maja chorowała, to trzymałam ją w puchu, nic zimnego, na dwór nie, bo wieje, siedź w cieple i się wygrzewaj, co jest podejściem propagowanym przez większość babć, ale niekoniecznie jest podejściem właściwym. W tym roku jak widzę pierwsze objawy przeziębienia robię syrop z cebuli (sama, bo w tych z apteki jest alkohol), idę z dzieckiem na długi spacer, a jak boli gardło zabieram na lody:-) W efekcie mamy połowę listopada, a Maja opuściła do tej pory 7 dni, z czego 4 została w domu „na obserwację”, bo wydawało mi się, że coś się rozwija, a potem okazywało się, że jednak nie. Choć nie wiem do końca, czy to zasługa lodów i syropu z cebuli, czy może po prostu jej odporność wzrosła po tych wszystkich chorobach.
    Z przyjemnością czytam wypowiedzi mam, które mówią, że ich dzieci „się wychorowały” i liczę, że my najgorsze pasmo chorób też mamy już za sobą.
    Podsumowując, obawiam się, że chorób się niestety nie uniknie, trzeba sie na to przygotować, że dziecko na początku będzie łapało wszystko, ale na szczęście kiedyś to wreszcie mija:-)

    • Magda, chyba wypróbuję Twój sposób z tymi lodami 😉 Zazdroszczę Ci też odporności. Piszesz, że gdy u Was wszyscy chorowali, Ciebie nic nie ruszało. Ja niestety, co jakiś czas podłapię coś od syna.

      • Ja mam wysoką odporność, bo jako dziecko notorycznie chodziłam bez czapki i szalika, a jak byłam chora to pod nieobecność mamy piłam namiętnie lodowate mleko (tak lodowate, że pływała po nim warstwa lodu);-) No a poza tym leczę się siłą woli, tzn, powtarzam sobie jak mantrę, że nie chcę chorować i nie będę chorować. I na mnie działa;-)
        A sposób z lodami polecam. Nie jest to mój autorski pomysł, ktoś mi kiedyś podsunął, że to tak jak z bólem głowy: jak boli cię głowa, to nie robisz sobie przecież gorącego okładu, tylko zimny. Tak samo bolące gardło potrzebuje zimnego „okładu”. Wczoraj moja Majcia skarżyła się na gardło i trochę leciało jej z noska, więc zrobiłam inhalacje z soli fizjologicznej i zabrałam na lody. Dziś rano dziecko jak nowe:-)
        Nie wiem też na ile jest to prawda, ale znajomy lekarz mówił mi, że podobno po trzydziestce spada odporność i ponieważ ludzie mają teraz dzieci później niż kiedyś, to sami też chorują częściej. Jak dzieci rodziło się w wieku dwudziestu czy dwudziestu paru lat, to gdy rodzice przekraczali trzydziestkę dziecko okres przedszkolny miało już za sobą, więc ich nie zarażało. Teraz okres przedszkolny przypada często właśnie na okres spadku odporności rodziców. Ale podkreślam, że nie wiem, czy to prawda, taką teorię po prostu słyszałam.

        • „Ja mam wysoką odporność, bo jako dziecko notorycznie chodziłam bez czapki i szalika, ”

          Wszyscy cieszymy sie niezmiernie, ze masz taka odpornosc, ale ja protestuje przeciwko szerzeniu takich bzdur. Masz odpornosc teraz i mialas odpornosc jako dziecko bo masz prawdopodobnie dobre geny i w prezencie dostalas silny uklad immunologiczny. Niektorzy wychoda z mokra glowa w zimie na lodowate powietrze i nie choruja. Niektorzy zas pala paczke papierosow dziennie i dozywaja w czerstwym zdrowi do 90tki.

        • Ja mam bardzo wysoką odporność (w czasie mrozów -10*C chodzę bez czapki i nigdy nie choruję, poza kilkudniowym przeziębieniem raz na rok), ale do 18 roku życia ubierałam się niesamowicie ciepło… Pamiętam, jak się wkurzałam na rodziców, gdy miałam cienką czapeczkę w czasie wiosny (jakieś 15 stopni), a wszystkie dzieci na podwórku już nie musiały nosić czapek. Dodatkowo uwielbiam do dziś jak mi jest w nocy gorąco. Może dzięki temu wygrzewam na bieżąco wszystkie ewentualne przeziębienia 😉 nawet gdy jest upał 36 stopni ja muszę spać pod kołdrą 😉 pod samym prześcieradłem nie usnę.

        • Poprawiłaś mi humor Magdo 🙂 Wypróbuję patent z lodami, sól fizjoligiczna jest u nas często w użyciu. A z tym mlekiem i siłą woli to rozwaliłaś system 😉 Ja jestem ciepłolubna, bo niestety
          ciągle mi zimno. Nawet latem muszę się szczelnie opatulać kołdrą. Pozdrawiam cieplutko 🙂

      • Lody na bolace gardlo sa wielka ulga dla dziecka, bo zmniejszaja obrzek migdalkow i zwyczajnie znieczulaja bol. Dlatego nigdy nie daje dzieciom antybiotykow (8-letni syn do tej pory raz bral antybiotyk: na zapalenia ucha, ktoremu towarzyszyla goraczka; 6-latek jeszcze nigdy), tylko ibuprofen dla dzieci (bo dziala przeciwzapalnie) i wlasnie lody:)

        • Też słyszałam o tym, że zimne lody łagodzą stan zapalny gardła. Nawet mam w domu osobę, która skutecznie taką metodę stosuje. Ale na Laurze jeszcze nie próbowałam 😉

          • Proponuję obowiązkowe lody w przedszkolu na deser. Wszystkie dzieci się ucieszą 😉

  19. Jestem w szoku chyba tylko tyle jestem w stanie napisac:)

  20. Metoda czytania córki jest zła. Dzieci powinny się uczyć czytać metodą sylabową.

    • Każdy powinien uczyć się czytać tak jak mu pasuje …Jakoś wszyscy uczyliśmy się tą metodą i nie wyrośliśmy na analfabetów:)

      • Zgadzam się z Alą. Prawidłowe uczenie dziecka czytania może nie tylko uchronić przed dysleksją (te zagrożone dysleksją), ale doskonale wpływa na zdolność do szybkiego czytania w przyszłości, a co za tym idzie bardziej efektywnego uczenia się.
        Laura jest bardzo zdolnym dzieckiem i mama fajnie wykorzystuje ten potencjał, wierzę, że skorzysta z rad 🙂

    • Bez przesady, że zła… 😉 Laura to maluch 4-letni. Kilka tygodni pouczy się metodą czytania osobno każdej literki, potem zacznie zauważać całe sylaby, a za kilka tygodni będzie czytac całe wyrazy. Nie ma pośpiechu. Nie ma państwowego egzaminu z czytania za miesiąc, aby tak to przeżywać… Za dwa lata, jak pojdzie do szkoły, na pewno bedzie bardzo ładnie czytac.

    • Najważniejszy jest efekt, nie metoda.

  21. Przepiękne zdjęcia, wzruszający filmik. Jesteście wspaniałą rodziną 🙂

  22. Pani Emilio, na bloga trafiłam, gdy Laura miała półtora roku. Zaczęłam czytać go wtedy od początku, od pierwszego wpisu. Czytałam – i nie mogłam uwierzyć, że istnieje taka choroba, że dziecko nie oddycha gdy śpi. Potem czytałam dalej, o kolejnych diagnozach, o chorobie przewodu pokarmowego, o kolejnych zabiegach, o urządzeniach niezbędnych Laurze do życia i – nie zaglądając do najnowszych wtedy wpisów – byłam przekonana, że to wszystko oznacza dla dziecka upośledzenie, przykucie do łóżka, ciężkie opóźnienie w rozwoju i cały szereg innych ograniczeń. Z kolejnych wpisów dowiedziałam się, jak wyglądał Wasz plan dnia, ile czasu wymagała opieka nad Laurą (za czasów Broviaka i kroplówek), potem że odszedł Pani mąż, potem że straciła Pani pracę. Czytałam i byłam w szoku – ile Wy musicie znieść, jak wiele innych spraw się skumulowało u Was z chorobą dziecka.

    Przechodziłam do kolejnych stron i z coraz większym zdziwieniem odkrywałam – jak to, ona siedzi? Jak to, ona rozwija się normalnie? Jak to, ona zaczyna raczkować? Jak to, ona zaczyna mówić? Bloga od początków do stycznia 2012 r. przeczytałam w jeden wieczór i już zostałam. Do tej pory jestem pod ogromnym wrażeniem tej historii, do tej pory zdarzają mi się takie „jak to” – jak to możliwe, że ona mówi, jak to możliwe, że ona biega, wspina się, bawi jak zdrowe dziecko, a wreszcie teraz – jak to możliwe, że ona ma 4 lata i zaczyna czytać???

    Wasz blog to dla mnie nieustające źródło zadziwienia, zachwytu, podziwu i inspiracji. Wielokrotnie myślę o Waszej postawie i odnoszę ją do siebie, swoich działań.

    Pani Emilio – gratuluję, podziwiam…

    • Ukryta Czytelniczko, miałam łzy w oczach, gdy czytałam Twój komentarz. Przypomniałaś mi bowiem, jak długa i wyboista droga jest za nami. Ale jednocześnie uświadomiłaś, że obecny stan Laury jest zarówno jej, jak i naszym (rodziców) ogromnym sukcesem. Niech moje zaszklone oczy będą dowodem na to, jak bardzo mnie wzruszyłaś. Dziękuję, że z nami jesteś…

  23. Emilio – Obawiam się, że Cię zmartwię, mimo to napiszę: większość z nas, matek małych dzieci, przechodzi koszmar pod nazwą „nabywanie odporności”. Jeśli do przedszkola nasze dziecko trafia jako świeżynek, bez odporności nabytej w żłobku, to nie ma znaczenia, ile dzieci w grupie jest podziębionych. Wystarczy nawet jedno. Bo to nie jest kwestia liczby zarażających dzieci, tylko kwestia odporności naszego dziecka: czy ją już nabyło, czy jeszcze nie.

    Stąd takie podejście rodziców do posyłania podziębionych dzieci. Świeżynek się od tego rozchoruje – i tak ma być, to jest pierwszy etap. Dzieci w trakcie nabierania odporności będą osłabione, ale ich częściowo już uodpornione organizmy w tym czasie uczą się zwalczać zarazki – to drugi etap. Dzieci już uodpornione rzadko kiedy chorują, nawet jeśli 3/4 grupy kaszle. Rodzice nie zatrzymują więc lekko chorych dzieci w domu świadomie – jeśli będą je przed tym procesem chronić, tylko się on wydłuży w czasie, ale ich nie ominie, za to przypadnie na czas adaptacji w pierwszej klasie szkoły, co jest chyba jeszcze gorsze niż chorowanie w przedszkolu. W domu zostawia się tylko te dzieci, które nie zmogły początkowych objawów i nastąpiło pogorszenie, jak to opisała jedna z mam wyżej.

    Z wielu rozmów z matkami i lekarzami, z blogów matek dzieciom dowiedziałam się, że przedszkolne zarazki są bardzo agresywne. Mniej więcej około roku do dwóch trwa proces uodparniania się dziecka na nie. A dorośli są na to draństwo wielokrotnie mniej odporni niż dzieci. Z czasem dzieci przestają chorować, ale rodzice nadal jakiś czas jeszcze zapadają. Bo oni też przechodzą ten proces, tylko w znacznie mniejszym zakresie i wolniej (nie stojąc, jak dziecko, na pierwszej linii frontu;)

    I po trzech latach dwójki dzieci w placówkach potwierdzam. Starsza odchorowała połowę pierwszego roku w przedszkolu, młodsza identycznie w żłobku. W drugim roku chorowały już tylko kilka razy, do tego lżej i krócej. Obecnie są od od siedmiu miesięcy zdrowe, jeśli nie liczyć kataru. Przy podziębieniu daję odpornościowe i wychodzą z tego.

    Tymczasem ja już po trzech godzinach w przedszkolu we wrześniu (sprawy Rady Rodziców) rozchorowałam się na zapalenie oskrzeli, które przeszło w zapalenie płuc. Widzę jak na dłoni, że ewidentnie każda moja kilkugodzinna obecność w przedszkolu w tych trzech latach (coroczne pakowanie prezentów mikołajowych, pakowanie fantów do loterii) kończyła się solidną chorobą.

    Kiedy w pierwszym roku przedszkola martwiłam się, co moja córka taka chorowita i dlaczego jej kilka koleżanek nie choruje, inna matka mi powiedziała: „Myśmy przechodziły dokładnie to samo, trzy tygodnie zdrowe, trzy tygodnie chore – tylko w żłobku. Teraz są uodpornione. Ja też wtedy tyle chorowałam, że mnie w końcu internistka uświadomiła – Ma pani w domu nosiciela? Nosicielem nazywa się dzieci przedszkolne i żłobkowe. Uodparniaja się, w końcu przestają chorować, ale wciąż zarażają dorosłych.”

    Emilio, pewnie Ciebie i Laurę czeka to samo. Z racji choroby Laury będzie Wam trudno. Będziesz się pewnie nieźle musiała nagimnastykować, ale wierzę w was, że dacie sobie radę i będziecie umiały to ogarnąć, wypośrodkować. Na czas pierwszego roku Laury w przedszkolu polecam Ci podawać stale środki na wzmocnienie odporności, to Laurę trochę zabezpieczy. Moje córki – po moim akcie rozpaczy (zeszłoroczny wrzesień natychmiastowo zaczęty od choroby) – dostawały przez osiem miesięcy 2x dziennie: Cebion, witaminy i Cat’s Clow (dla nas bardzo skuteczny we wzmacnianiu odporności, przez co ułatwia zwalczanie zarazków). Nie wiem, jak to u Was, na pewno dobierzecie coś sensownego.

    Pozdrowienia i trzymam kciuki;)))
    Ania

    • OMG, nie brzmi to zbyt optymistycznie… Z tergo, co piszesz, czeka nas strasznie trudny okres. Zwłaszcza, że Laura do tej pory nie miała stałego kontaktu z grupą rówieśnicza, a ponadto ma osłabioną odporność po licznych operacjach i innych przejściach szpitalnych 🙁

      • Potwierdzam, jak córka poszła do przedszkola miałyśmy przez pierwszy rok 2 tygodnie zdrowa 2chora, jak w zegarku. Na początku zatrzymywaliśmy ja w domu nawet z drobnym Katarem, zeby sie nie rozwijało, ale potem stwierdziłam, ze to bez sensu, bo szła z powrotem i i tak cos łapała. Wiec zostawala w domu tylko w przypadku gorączki, gęstego Kataru i kaszlu itp. Od drugiego roku przedszkola dziecko przestało chorować. W tym roku poszła do szkoły, ostatnia infekcja była ok roku temu. Ja podaje miod manuka i czarny bez. Nic innego.

      • Jest dokładnie tak, jak napisała Pani Ania. Dzieci w ten sposób nabywają odporności. U nas było to samo. Mam dwóch synów. Antoś przez pierwsze 2,5 roku nie chorował w ogóle. Pierwsze choroby pojawiły się gdy zaczęliśmy chodzić 2 x w tygodniu na zajęcia przed-przedszkola. Razem z nim zaczął chorować Adaś, młodszy synek. Miał wtedy pół roku. Podkreślę, że na te zajęcia nie przychodziły chore dzieci, wystarczyło ze któreś było w okresie rozwijanie się infekcji, jeszcze utajonej, albo przeziębiony rodzić. Rok później Antoś rozpoczął przedszkole i chłopcy chorowali już trochę mniej ale i tak często, zawsze z temperaturą. W tym roku chodzą już razem do przedszkola, nie chorują (pomijam katar, czy lekki kaszel), mimo że dla młodszego to pierwszy rok w przedszkolu. Tak po prostu jest i trzeba to przeżyć.
        Wydaje mi się że to nie ma znaczenia czy w grupie jest mniej czy więcej chorujących dzieci. Wystarczy ,że dzieci spotykają się w szatni, przychodzą chorzy dorośli odprowadzający dzieci, personel jest trochę przeziębiony.
        W przypadku Laury to nie jest już takie proste, bo tak jak Pani napisała kończy się to problemami z oddychaniem….Sprawa pewnie do omówienia z zaufanym lekarzem prowadzącym Laurę…
        Laurka ślicznie czyta. Mój Anoś (rówieśnik Laury też zna literki i potrafi przeczytać krótkie wyrazy tak jak Laura, ale nie ma tyle zapału do nauki). Od niechcenia przeczyta mi coś i ucieka budować z lego.

      • U nas w Holandii tez lekarze nawet zalecaja aby dzieci „wymienialy” sie zarazkami w zlobku, gdyz w ten sposob na bywaja odpornosci, ktora jest juz o wiele lepsza jak ida do szkoly ( od czterech lat). Jesli nie beda mialy kontaktu z wirusami, choroby zaczna sie gdy pojda do szkoly. Z reguly sa to nieszkodliwe wirusy powodujace katar czy kaszel i u nas pierwszy roku byl prawie taki non stop, teraz odpukac juz lepiej choc wiatrowka juz w tym roku zaliczona….

        • Tez mieszkam w Holandii:) ale ja akurat nie wierze w te teorie. wirusy kazdego roku sa inne, ciagle mutuja, wiec nawet jak dziecko wyrobi odpornosc na jeden typ wirusa, to i tak za miesiac zlapie innego wirusa, ktorego nie bedzie miec sily zwalczyc z powodu oslabienia poprzednia infekcja. Poza tym, im dziecko starsze, tym jednak organizm jest silniejszy; na dodatek 4-latek potrafi wydmuchac nos, a 2-latek juz nie bardzo… moje dzieci nie chodzily do przedszkola, teraz sa juz w 3 i 5 klasie podstawowki i do tej pory moze ze 4-5 dni opuscily z powodu choroby. mimo ze nie byly wystawiane na zarazy, maja bardzo silna odpornosc, rzadko cos lapia, a jak juz maja katar czy bol gardla, to zwalczaja go w ciagu 3-4 dni, bez siedzenia w domu.
          co mi sie w Holandii bardzo podoba, to fakt, ze katar nie jest uznawany z chorobe – z katarem mozna plywac, jezdzic na rowerze, grac w pilke i nikt z powodu kataru nie zostaje w domu. moze dzieki temu tak szybko dzieci zdrowieja?

      • Emilio, tu jeszcze raz Ania. Nie przerażaj się;) OMG jest dobrym komentarzem, ale zachowaj spokój, idziesz dobrą drogą. Potrzeba ci było tylko tej świadomości, którą matki dzieci w placówkach już nabyły. Poradzicie sobie, znajdziesz dobry sposób. Mam od 20 lat obniżoną odporność, przez kilka lat bardzo ciężko chorowałam, ale udało się to opanować właśnie dzięki lekom odpornościowym. Większość była nieskuteczna, w końcu któryś z kolei okazał się idealny dla mnie i moje problemy mogę już trzymać na smyczy;) Niestety niską odporność przekazałam córkom – obie już w pierwszej dobie życia trafiły na szpitalną izolatkę. Opisuję to po to, byś zobaczyła tę sytuację od innej strony: moje dzieci z trwale obniżoną odpornością nie chorują, już od siedmiu miesięcy nieprzerwanie, pomimo regularnego uczęszczania do tej największej wylęgarni chorób, jaką jest przedszkole. Warto było przez to uodparnianie ich przejść.

        Jeśli mogę Ci coś poradzić – nie rezygnuj z przedszkola. To jest (paradoksalnie, wiem) szansa Laury na kontrolowane wzmacnianie jej odporności.
        Druga sprawa: róbcie to bardzo ostrożnie i powoli, nie przyspieszaj tego procesu, by jej nie przeciążyć, dajcie tu sobie więcej czasu, ze względu na sytuację dziecka. Masz ten komfort, że planowo obecność Laury w przedszkolu miała być sporadyczna. Więc na Twoim miejscu posyłałabym ją tylko wtedy, kiedy uporała się już z poprzednią infekcją i nabrała sił przed kolejną. Pamiętaj, że nasze dzieci również bardzo często były w przedszkolu nieobecne (wiele matek Ci to napisało w komentarzach;), więc się nie stresuj, że opuszcza zajęcia – tak ma większość dzieci.
        Trzecia rzecz – szukaj środka, który pomoże jej podnieść odporność. Wszystkie znane mi mamy korzystają z czegoś takiego, co może być profilaktycznie podawane dziecku w dłuższym okresie czasu (głównie w okresie jesienno-zimowym) i przydaje im sił do zwalczania kolejnego wirusa / bakterii. Rolą tych środków nie jest zapewnienie dziecku odporności na zarazki, zabezpieczenie przed nimi – lecz wzmocnienie sił dziecka do poziomu, na którym mogą samodzielnie zwalczać te zarazki i tym sposobem budować własną, a nie „medyczną” odporność. Innymi słowy: dziecko nie zbuduje własnej odporności, gdy dostanie ochronę podaną z zewnątrz, niejako na tacy lub jest izolowane od zarazków. Ono uodparnia się poprzez kontakt z zarazkami i ich samodzielne zwalczanie, a w tym pomocne są właśnie te „wzmacniacze sił”. Bardzo popularny jest wspomniany już w komentarzach syrop z cebuli, w różnych odmianach, jak również czosnek czy Cebion. Inne to już indywidualne odkrycia matek. U mnie było tak, że po tym pierwszym strasznie przez nie przechorowanym roku (starsza w przedszkolu, młodsza w żłobku) poszłam po rozum do głowy i w kolejnym roku wzmacniacze odporności aplikowałam codziennie od jesieni do wiosny, w małej dawce rano i wieczorem, niezależnie od stanu zdrowia. Od ostatniej wiosny nie podaję im już nic; dzieci dostają wzmacniacze tylko na wyraźny sygnał, że jakieś choróbsko by się chciało u nich rozwinąć.
        Na koniec ostatnia informacja – nie zauważyłam, by dzieci z obniżoną odpornością chorowały częściej czy bardziej niż te zdrowe. Naprawdę. Wszystkie znane mi osobiście dzieciaki przechodziły tak samo ten proces: przez jakiś okres intensywnie, często zapadając na zdrowiu, by potem stopniowo coraz rzadziej coś łapać.

        Pocieszę Cię jeszcze – to, że Laura jest po wielu ciężkich przejściach i operacjach, w mojej opinii oznacza, że część tej drogi z nabywaniem odporności macie już za sobą;) Szpitale pod względem liczby zarazków i ich nosicieli z powodzeniem dorównują żłobkom i przedszkolom. Przebywając na ich terenie Laura na pewno część swej roboty w tym zakresie już odpracowała. Teraz ma styczność z inną „florą i fauną”;) więc nie ma siły, musiała załapać, ale jej organizm jest już wdrożony w zwalczanie, więc będzie nieco łatwiej, niż przewidujesz.

        Wiem, że najbardziej martwisz się o oddychanie. Tu nie pomogę, poza radą, abyś przyjęła respirator jako to tymczasowe „zło konieczne” i nastawiła się, że przez jakiś okres będzie to tak funkcjonować. Poradź się też lekarza Laury – może będzie miał jakieś pomysły, jak córkę dodatkowo wzmocnić lub zapewnić jej bezpieczeństwo w tych nowych okolicznościach.
        Emilio, powodzenia! Dasz radę:) jesteś w trudnych sytuacjach nieprawdopodobnie mądra, silna, cierpliwa i wytrwała, masz dużą wiedzę, intuicję i doświadczenie. Trzymam za Was mocno kciuki i wspieram:)

        • Dzięki za wszystkie cenne rady!!! Będę stosować 🙂

    • Nie do konca zgadam sie z Twoim wpisem. To prawda, ze zetkniecie sie z grupa rowiesnicza zawsze powoduje „zalamanie” organizmu i czeste infekcje. Niemniej jednak im dziecko starsze przy pierwszym kontakcie, tym mniejsze pole razenia.

      U nas wygladalo to tak, ze pierwsze podejscie do przedszkola bylo kompletnym niewypalem. Dziecko bylo non stop chore, i to bardzo chore, wiec po dosc krotkim czasie zabralismy, bo to bylo bez sensu, placic za przedzskole, a dziecko i tak w domu siedzi i w dodatku chore. Kolejna proba byla rok pozniej: rowniez byly choroby, ale znacznie, znacznie mniej.

      • A. Jakbym czytała o sobie 🙂 U nas było identycznie. Syn poszedł do przedszkola jako trzylatek- od września. Powiem tylko tyle, że wytrzymaliśmy z jego notorycznym chorowaniem do stycznia. Na palcach jednej ręki, mogę policzyć ile razy był faktycznie w przedszkolu. Odpuściliśmy… Poszedł rok później. Nie było może „bezchorobowo”, ale lepiej. Teraz, jako zerówkowicz radzi sobie całkiem, całkiem. Oczywiście katar i kaszel się pojawia, ale na tym się kończy i Filip może aktywnie uczestniczyć w zajęciach.

        • Dodam jeszcze tylko tyle, że podajemy Filipowi-aby wzmocnić odporność- Omegamed i probiotyk Acidolac. Udaje nam się, dzięki temu, uniknąć agresywnych jelitówek.

    • Oj, u nas jest dokładnie to samo. Córka poszła do żłobka w maju. Wszyscy mnie ostrzegali, że przez pierwszy rok będzie częściej siedzieć chora w domu niż bawić się w żłobku. Mała chodzi pół roku do żłobka i dokładnie tak jest, chociaż teraz jest zdecydowana poprawa (w głównej mierze wpływ też miało ząbkowanie). Zupełnie normalny był cykl tydzień, maksymalnie dwa w żłobku i trzy tygodnie chorowania w domu. Powrót do żłobka i znowu – tydzień zdrowa i dwa tygodnie chora. Zanim poszła do żłobka miała tylko trzy razy katarek przy ząbkowaniu. Od maja przynajmniej raz w miesiącu musiał być antybiotyk ;/
      Ale jak pisałam – jest już lepiej. W sierpniu wyszły wszystkie trójki (co dało nam komplet 16-tu zębów) i wtedy też ostatni raz był antybiotyk. Od chorób się nie uchowała (dwa razy zaliczona grypa żołądkowa + katary) ale w porównaniu z tym co było do sierpnia jest ogromna różnica, bo teraz kończy się na katarze, a wcześniej było zapalenie krtani. Widzę, że z każdym miesiącem odporność córki rośnie i coraz lepiej radzi sobie z infekcjami.

      Niestety, ale rzadko które dziecko (zwłaszcza jedynak) ma taką odporność by przez pierwsze miesiące żłobka/przedszkola/szkoły ciągle nie chorowało.

    • Nie zgadzam się z wypowiedzią Anny, że tak już musi być, że chorowanie to jest normalny proces i każde dziecko musi przez niego przejść. Jakoś nie przypominam sobie ze swojego dzieciństwa żebym po pójściu do szkoły non stop chorowała. Kontakt z dużą grupą dzieci zaczynałam dopiero od zerówki, więc według opinii niektórych mam powinnam wpaść w chmarę rozmaitych zarazków i bez przerwy chorować. Nic bardziej mylnego. Nie chorowałam praktycznie wcale, jestem z wyżu demograficznego, było nas w szkole naprawdę sporo i również wśród rówieśników mało było zachorowań. Dlaczego tak było? Ano było inne podejście do chorowania. Jak dziecko było chore to bezwzględnie pozostawało w domu, po dworze z katarem biegały zazwyczaj zaniedbane dzieci z problematycznych rodzin. Na choroby swoich pociech mamy, czy babcie stosowały domowe, sprawdzone sposoby, a antybiotyk był ostatecznością! Nie prawdą jest że dziecko jak się dziesiątki razy przechoruje to się uodporni na zarazki i wirusy. Bo co to za uodparnianie się gdy praktycznie za każdym razem serwuje się dziecku antybiotyk. Antybiotyki i powszechnie stosowane leki sterydowe niszczą naszą odporność a nie budują. Dziecku po takiej kuracji spada odporność, wraca osłabione do szkoły czy przedszkola i znów coś łapie. Po tygodniu, najdalej dwóch znów jest chore. Błędne koło się zamyka. Przez nadużywanie antybiotyków bakterie stają się coraz bardziej agresywne i coraz trudniej nam je zwalczyć. Kiedyś wystarczyło trzy dni poleżeć w łóżku i się wygrzać a zobaczcie co dzieje się teraz! Macie to na własne życzenie. Mamom często nie chce się zastanawiać nad tym co podać dziecku, jak podnieść jego odporność, antybiotyk = szybie wyzdrowienie i problem z głowy. Drogie mamy zastanówcie się! Zniszczycie swoim dzieciom nerki, wątrobę i serce. Pozbawicie całkowicie organizmy waszych dzieci naturalnej odporności, czyli wszelkich pozytywnych bakterii bytujących w jelitach. Za parę lat może nie być antybiotyku na nasze choroby. Już teraz specjaliści pracują nad lekami nowej generacji gdyż te które są przestają być już skuteczne. Wiem co to niska odporność dziecka. Syn po urodzeniu przeszedł posocznicę gronkowcową potocznie zwaną sepsą. Przez pierwszy rok życia był 12 razy w szpitalu. Po wykonaniu badań okazało się że ma tak niską odporność że cyt. panią doktor ” wystarczy na niego kichnąć i będzie chory”. Rozpoczęła się nasza walka o zdrowie. Zalecenie lekarzy: kategoryczny zakaz przebywania z osobami chorymi, nawet przeziębionymi, nawet z lekkim katarem i budowanie odporności. Dzieci nawet zdrowe nie obciążone żadnymi chorobami chorują ponieważ mają nie dojrzały układ odpornościowy, który stopniowo kształtuje się do 12 roku życia. Nie wiele pomoże tutaj przechorowywanie się szczególnie takie kończące się silnymi lekami. Proszę poczytać, jest mnóstwo informacji jak wzmocnić organizm, na czym polega tzw. „hartowanie”. Chociaż antybiotyki uratowały życie mojemu dziecku, nie upatruje w nich cudownego leku na wszelkie choroby. Bardzo dobre i bardzo skuteczne przynajmniej w naszym przypadku jest stosowanie suplementów na bazie spiruliny np. Immulina, jak również zwykłych, nie zwykłych 🙂 bakterii jelitowych. Pozdrawiam

      • Anonim pisze: „Jakoś nie przypominam sobie ze swojego dzieciństwa żebym po pójściu do szkoły non stop chorowała.”

        Odpowiem – czy zauważyłeś, Anonimie, upływ czasu? Wymianę pokoleń? Stwierdzam jak i Ty, że gdy ja chodziłam do przedszkola, tak było, jak opisałeś. Dzieci chorowały umiarkowanie, z opowieści mamy wiem, że panie w placówkach nie wpuszczały nikogo podziębionego (w żłobku codziennie na wejściu każde dziecko miało mierzoną temperaturę) a antybiotyki nie były w powszechnym użyciu.

        Ale OBECNIE jest INACZEJ. Pisałam o DZISIEJSZYCH dzieciach przedszkolnych. Nastąpiła znacząca zmiana, stąd wiele matek jest początkowo zaskoczonych rozmiarami chorowania swych pociech. Dlaczego najmłodsze pokolenia tyle chorują i mają niższą niż my w ich wieku odporność? Jedną z przyczyn wskazałeś – antybiotyki, bardzo słuszny głos („Antybiotyki i powszechnie stosowane leki sterydowe niszczą naszą odporność a nie budują”). Potwierdzam: BARDZO obniżają odporność. My mamy mądrą pediatrę, która przepisuje je w ostateczności.

        Wskażę jednakże od ręki kilka innych bardzo poważnych przyczyn, dla których najmłodsze dzieci mają inne uwarunkowania niż my w ich wieku:
        1. Wysoce przetworzona żywność, pochłaniana w dużych ilościach
        2. Żywność wysoce nasycona chemią
        3. Zbyt duża ilość cukru, słodyczy
        4. Plus wspomniane antybiotyki
        i mamy komplet do słabszej odporności współczesnych przedszkolaków.
        Nie będę się tu rozpisywać, bo o ogromnym spadku jakości żywienia dzieci chyba wszyscy wiedzą. Daję to tylko pod rozwagę, w jakim kierunku zmierzamy. Dzieci odżywiają się dziś chemią i są leczone chemią, efekty widać w przedszkolach. Zeszłej zimy frekwencja w młodszych grupach w naszym przedszkolu to było 25%. To były te mniej chore dzieci, które wciąż chodziły, zdrowych nie było wcale.

        • „Ale OBECNIE jest INACZEJ. Pisałam o DZISIEJSZYCH dzieciach przedszkolnych” tak ja również pisałam o dzisiejszych, a wzmiankę o moim pójściu do szkoły napisałam po to aby uświadomić, że kiedyś podejście do chorowania było inne, wg mnie lepsze i że może warto byłoby się nad tym zastanowić. Tak masz rację, kiepskie odżywianie również ma wpływ na naszą odporność. Kiedyś jedzenie było lepsze i tu chyba nikt nie ma wątpliwości. Jednak nikt nie każe nam pakować w dzieci ton cukru, napojów gazowanych, czy wysoko przetworzonych produktów. To nasza wolna wola co spożywamy. Obecnie na naszym rynku jest coraz więcej zdrowszych produktów, można wybierać te lepsze. Na to mam osobisty wpływ, w przeciwieństwie do roznosicieli wirusów i katarków. Piszesz, że kiedyś tak po prostu było zdrowiej. Nie! Mieliśmy o wiele bardziej zanieczyszczone środowisko, wody w rzekach były gorszej klasy niż dziś, padały kwaśne deszcze, na śląsku bardzo często był smog i to do tego stopnia że nie wychodziliśmy z domu! Pamiętam gdy jako dziecko pojechałam nad morze, pierwsze co rzuciło mi się w oczy i co po dziś dzień pamiętam to mój zachwyt nad przepięknym błękitnym niebem. Nie wszystko było takie eko i wspaniałe a mimo to byliśmy zdrowsi. Problem wg mnie jest w nas samych, brak wiedzy, brak czasu i nie chęć do wyciągania wniosków. Nie dawno wprowadzony został dzień wiedzy o antybiotykach i o zgrozo ponad połowa ankietowanych osób nie wiedziała że antybiotyki nie działają na wirusy! Może warto się nad tym zastanowić. Teraz katar to tylko katar, kiedyś stan niepokojący że coś nas „łapie”. Lekarze dają przyzwolenie na zarażanie innych. Sama nie raz słyszałam od pediatry: może wychodzić, to tylko katar, na dworze katar lepiej schodzi, teraz wszyscy mają katar. A u ilu dzieci ten tylko katar wywoła za kilka dni zapalenie ucha, zapalenie zatok, czy oskrzeli. Pani Emilia napisała: „Czasami katar jest tylko katarem, a czasami początkiem ostrej infekcji i konia z rzędem temu, kto zawsze potrafi w takim przypadku postawić trafną diagnozę” oczywiście to trudne, często jednak wystarczy przytrzymać dziecko trzy dni w domu i zagadka kataru niewiadomego pochodzenia sama się rozwiąże. Daliście sobie wraz z lekarzami publiczne przyzwolenie na wzajemne ciągłe się zarażanie. Ja się na takie coś nie zgadzam i zawsze ostro krytykuję: jesteś chory to siedź w domu a nie zarażaj innych dla których twój tylko katarek może okazać się ostrą infekcją a dla malutkich dzieci często może zakończyć się szpitalem. Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia małej Laurze. Jest mi bardzo przykro że cierpi że nie może się bawić z dziećmi. Niestety przy obecnym podejściu do chorowania będzie Wam bardzo ciężko kontynuować przedszkole.

          • W kwestii zatrucia środowiska – Śląsk to nie cała Polska. Kiedyś więcej było zanieczyszczeń z zakładów przemysłowych, owszem, ale dziś pochodzą z samochodowych spalin. Gdy byłam dzieckiem, na sto osób w rodzinie nikt nie posiadał samochodu. Dziś ma go statystycznie każda rodzina. Gdzie się podziewają te spaliny? Co z tranzytem, tirami, jak bardzo zwiększyła się ich liczba? Ile to jest codziennych zanieczyszczeń w skali całego kraju? Sądzę, że więcej niż produkowały zamknięte już fabryki i kopalnie.
            Chciałam w tym roku pokazać dzieciom na prawdziwej wsi robaczka w owocach. Nie znalazłam go u ciotki w żadnej śliwce, żadnej malinie, czereśni i w żadnym jabłku. Zaklinali się, że nie pryskają, bo nie sprzedają, mają tylko dla siebie. To gdzie się podziały ta owocowa fauna? Kiedy widzieliście Państwo w jakimś owocu lokatora? To nie jest normalna, zdrowa żywność. Że już nie wspomnę o mięsie i warzywach, bo wszyscy wiemy. Marzę o prawdziwym, zdrowym jedzeniu, jakie kiedyś było. To, co mamy możliwość kupić do jedzenia w mieście, w 99% jest chemią.
            O antybiotykach i wirusach wiem. Szkoda, że ja i Pani mamy większą wiedzę na ten temat, niż wielu lekarzy-ignorantów. Pozdrawiam;)

          • I jeszcze o katarze: nie wiem, jak to działa, nie znam się na tym. Niemniej swego czasu nefrolog ze szpitala dziecięcego w Prokocimiu tłumaczyła mi, że właśnie chore dzieci powinny mieć kontrolowany kontakt z małą ilością zarazków, by móc nauczyć się je zwalczać – zbyt duża ilość je powali, brak kontaktu zaś uczyni bezbronnymi. Coś jak ze szczepionkami (mała dawka dla wytworzenia odporności na chorobę, abstrahując już od szkodliwości niektórych szczepionek). Stąd właśnie te katary uznaje się za mniejsze zło, bo nie są agresywną postacią choroby a pozwalają innym na owo wytworzenie odporności.
            Nie wiem, jak jest z dziećmi tak chorymi jak Laura, jest dużo racji w poprzednich komentarzach, że to już indywidualne przypadki, które się w tych kategoriach nie mieszczą. Klosz jednakże jest równie niebezpieczny, bo usypia organizm i nie uczy go walki z zarazkami – dlatego pisałam, że na pewno uda się Wam to jakoś mądrze wypośrodkować.

    • Amen.
      Właśnie po tym poście mnie olśniło co mogło być przyczyną ciągłych chorób mojego męża. Bo mnie jakoś przedszkolne zarazki nie biorą. A co do córki – dokładnie tak jak piszesz.
      Więc może faktycznie zerówkowicze będą sprzedawać mniej chorób Laurze…
      A listopad to miesiąc chorób. Przyjdą mrozy, to wybiją połowę bakterii i wirusów.
      Acha – przyznaję się – czasem posyłam kaszlące i zakatarzone dziecko do przedszkola (bez gorączki i pełne energii). Inaczej od razu mogłabym zrezygnować z pracy.
      Odporności życzę. Tym razem na ataki wirusów, a nie hejterów.
      Pozdrowienia.

      • Na szczęście pod tym postem wyjątkowo hejtu nie ma. Ale jak to mówią, nie chwal dnia przed zachodem. 😉

        PS. Co do walki z wirusami, to wiem, że przed nami bardzo trudny czas. No ale musimy to jakoś przetrwać – zresztą, gorsze rzeczy już przechodziłyśmy, więc przedszkolne zarazki tym bardziej powinnyśmy pokonać.

  24. Zycze zdrowia calej Laurkowej Rodzinie <3 Mam nadzieje, ze jest lepiej. Film jest super , a Laura to juz duza Dama i czyta wspaniale ! 🙂 Ma przeciez tylko 4 latka <3

  25. Jestem mamą 4,5latka-przedszkolaka. Chciałabym wypowiedzieć się w kwestii chorób przedszkolaków i przyprowadzania ich do placówki. Po pierwsze, należałoby zdefiniować pojęcie „choroba”. Nie chcę przytaczać tu medycznych definicji, tylko nakreślić, jak jest moje podejście do tego tematu. Otóż uważam, że katar nie jest chorobą dla przeciętnego dziecka. Dopóki katarowi nie towarzyszy gorączka (nie mylmy ze stanem podgorączkowym), dopóki dziecko ma dobre samopoczucie, jest wesołe, ogólnie dobrze się czuje, nie uważam tego stanu za chorobę. Mały w takich sytuacjach idzie do przedszkola. Idzie również wtedy, kiedy konsekwencją kataru jest kaszel. Moje stanowisko nie jest podyktowane brakiem opieki nad dzieckiem, sytuacją w pracy, czy też egoizmem. Mam możliwość pozostawienia synka w domu w przypadku choroby. Ubiegły rok szkolny był pierwszym w karierze mojego przedszkolaka. Gdybym miała policzyć dni, kiedy dziecko nie miało kataru, użyłabym do tego palców dwu dłoni. Ubiegły rok to był jeden wielki katar. Obecnie częstotliwość znacznie spadła. Dzieje się tak na skutek budowania odporności u dziecka. Wg pediatry mojego dziecka, katar również nie jest chorobą. Jest to coś, przez co dziecko musi przejść w przedszkolu, aby w późniejszym czasie uodpornić się na inny rodzaj wirusów spotykanych na swojej drodze.
    Tak, wiem, że są dzieci, u których na katarze się nie kończy, finał to zapalenie oskrzeli na przykład. Taka była moja starsza córka. I w tym przypadku moje postępowanie było inne. Przy pierwszym objawie infekcji nie puszczałam córki do przedszkola, walczyłam, aby infekcja nie przeszła w chorobę. Ale nie miałam wtedy pretensji do rodziców „zasmarkanych” dzieci, ze przyprowadzają dzieci do przedszkola. Zdawałam sobie sprawę, ze to moje dziecko ma obniżoną odporność, nie obwiniałam o to innych, od których moje dziecko zarażało się. Skupiałam się na podniesieniu odporności.
    Zmierzam do tego, ze nie można wszystkich dzieci wrzucić do jednego worka, nie można jednoznacznie stwierdzić, ze katar to choroba, z którą dziecko nie może chodzić do przedszkola. Nie można wymagać też od rodziców, aby zatrzymywali dziecko mające katar w domu.
    Cały czas piszę o dzieciach o statystycznej odporności, w statystycznym przedszkolu. Zapewne inaczej rzecz się ma w przypadku dzieci, takich jak Laura, dla których katar powoduje kłopoty z oddychaniem. Takie dzieci należy traktować szczególnie ostrożnie, umiejętnie dawkując kontakt z infekcjami, bo, mimo wszystko, tak sądzę, jest to niezbędny element budowania odporności. Jest to, niestety, kolejne utrudnienie w dążeniu do normalności dnia codziennego, do kontaktów z rówieśnikami. Ale nie do przeskoczenia jest wyeliminowanie wirusów z przedszkola, z uwagi również na fakt, ze dla większości dzieci katar jest jedynie niewielkim dyskomfortem, a nie chorobą.

    • Dziękuję za głos – poruszyła Pani faktycznie bardzo istotne kwestie. Czasami katar jest tylko katarem, a czasami początkiem ostrej infekcji i konia z rzędem temu, kto zawsze potrafi w takim przypadku postawić trafną diagnozę. Akurat w naszym przedszkolu zdarza się dość często, że dzieci przychodzą zaziębione – ostrzegły mnie przed tym panie nauczycielki, więc ufam, że miały rację. Przez to jeszcze bardziej skłaniam się do przeniesienia Laury do mniejszej grupy zerówkowej, gdzie takie przypadki zdarzają się rzadziej, więc będzie odrobinę mniejsze ryzyko zachorowania. Zgadzam się również, że każde dziecko należy traktować indywidualnie i nie ma tu chyba złotego środka. Mimo, że dla Laury przyprowadzanie do przedszkola chorych dzieci jest zagrożeniem, to nie mogę oczekiwać, że inni będą dostosowywać się do wyjątkowych potrzeb Laury – daleka jestem od krytykowania rodziców pozostałych przedszkolaków. Każdy taki przypadek to oddzielna historia – choćby problem z opieką nad chorym dzieckiem, czy też argumenty, które Pani przytoczyła w swoim komentarzu. Dlatego absolutnie nie mam zamiaru z tym walczyć, po prostu szukam dla córki innego rozwiązania, mniej dla niej obciążającego. Pozdrawiam

    • A ja uważam że nawet ten zwykły głupi dla niektórych katar to też choroba wkońcu to też patologicznych stan organizmu może niegroźny i bardzo częsty ale nieprawidlowy a propos definicji tam czarno na białym jest napisane co oznacza choroba i infekcja jak to się łączy że sobą

    • Zwłaszcza, że ten katar bywa objawem alergii- czasem na coś, co jest w przedszkolu.

      • Zgadzam sie ze czesto katar to objaw alergii . Moja corka ma alergie na kurz i wlasnie przez to ciagly katar,ktory spywajac po krtani daje tak okropny kaszel ze ciezko go sluchac,brzmi jak”stary gruzlik’;).Komus z boku wydawaloby sie ze prowadze mocno chore dziecko do przedszkola,a to tylko a moze az alergia.I zdazylo mi sie juz tlumaczyc w przedszkolu ze dziecko jest bez temperatury i zadej infekcji widzac zgorszone miny innych mam,czemu sie prawde mowiac zupelnie nie dziwilam.Zdrowka dla Was obydwu i wytrwalosci na przedszkolnym placu boju odpornosciowego.

  26. Niestety jeśli chodzi o choroby to czy to w przedszkolu,czy w szkole są nie do uniknięcia,zawsze znajdzie się jakieś zakatarzone dziecko.Prędzej czy później będziecie musiały się z nimi zmierzyć,dziecko musi się samo uodpornić .Moim zdaniem nie ma co rezygnować z kontaktów Laury z większą grupa dzieci,na całe życie jej nie zamkniesz w domu.Moje dzieci chorowały jak szalone do 6stego roku życia,potem jak ręką odjął.

  27. Pani Emilio, czy slyszała pani o nauce czytania metodą sylabową p. Cieszyńskiej? Jest świetna. Mój syn nauczył się czytać dzięki tej metodzie w wieku 3 lat, teraz mając 4 lata czyta płynnie! Na pewno nie polecam nauki czytania metodą literowania, jest mniej skuteczna, przestarzała no i żmudna. Książeczki można znaleźć w internecie albo w księgarni. Materiały można też zrobić samemu albo wykorzystać komputer.

    • Ja nauczylam sie czytac metoda literowania jak to Pani nazwala, w wieku ok 3,5 roku czytalam plynnie. Nauczylam sie czytac metoda mojej starszej siostry – masz tu literki i mi nie przeszkadzaj :). Kazdy z nas uczyl sie czytac literujac i to jak widac na tyle skutecznie, ze mozemy przeczytac post Emilii, ba nawet napisac komentarz.

    • A i jeszcze chcialabym wtracic taka mysl – co jest dobe dla jednych nie musi byc dla drugich. Moj syn ma 6 lat, zaczynal uczyc sie czytac jak mial 3, teraz czyta plynnie w dwoch jezykach. Uczyl sie literujac wlasnie.

  28. Czytam Was zawsze od deski do deski, rzadko jednak komentuję 🙂 ale teraz musiałam zabrać głos: Lauro jesteś bardzo bardzo mądrą dziewczynką, życzę Ci abyś zawsze chłonęła świat całą sobą tak jak robisz to teraz, jesteś naprawdę cudownym dzieckiem!!! Gratulacje również dla mądrych i życiowych 🙂 Rodziców Laury.

  29. Zgadza sie do przedszkoli trafiają dzieci zainfekowane ale to w dużej mierze za przyzwoleniem lekarzy. Bardzo często jest tak, ze dziecko ma „tylko” katar. A na katar L4 sie nie wypisuje. U mojego synka infekcja wyglada tak, ze ma katar, ktory spływa mu gardłem a nie nosem. Skutkuje to okrutnym kaszlem. Ale lekarze z tego tragedii nie robią. Dla nich to katar i tyle. A kaszel jak u gruźlika… Ja mam to szczęście ze mam mamę w domu, ktory przy najmniejszej infekcji zostaje z synkiem i mam kłopot z głowy. Niestety nie każdy rodzic ma takie niebywałe szczęście jak sprawna i chętna do pomocy babcia 🙁

    Niestety obawiam sie, ze przeniesienie Laurki do zerówki może zminimalizuje liczbę infekcji ale im nie zapobiegnie. Mam jednak nadzieje, ze ten okres „przechorowania” minie szybko i nie bedzie bardzo uciążliwy 🙂

    Zdrowia x 3

    • My prawie dwa miesiące męczyliśmy się właśnie z takim katarem!
      Najpierw standardowy katar. Brak nawet stanu podgorączkowego, dziecko ma świetny humor, nie widać żadnej choroby prócz tego kataru. Decyzja, że mimo wszystko będzie chodzić do żłobka. W drugim tygodniu zaczął się paskudny kaszel, bo właśnie wszystko zaczęło spływać do gardła. Lekarka osłuchała i powiedziała, że gardło zdrowe, osłuchowo wszystko jest czyste, ale faktycznie z nosa do gardła spływa paskudna wirusowa wydzielina wyglądająca jak krochmal. Skoro to wirus to antybiotyku nie ma co dawać. Zapadła decyzja, że jednak na tydzień dziecko zostanie w domu. Po tygodniu zero poprawy. Jeszcze jeden tydzień w domu i dalej zero poprawy, brak jakichkolwiek zmian – kaszel „jak u gruźlika” ale gardło zdrowe, oskrzela i płuca czyste, kataru kompletnie nie widać, bo całość spływa do gardła, temperatura 36,6. Wspólnie z pediatrą podjęliśmy decyzję, że nie ma co trzymać dziecka trzeci tydzień w domu i wypisała oświadczenie, że jest zdrowe. W żłobku wyjaśniliśmy sytuację, opiekunki nie przejęły się. Zrozumiały i powiedziały, że najważniejsze jest zaświadczenie od lekarza. Córcia jeszcze ze trzy tygodnie paskudnie kaszlała,przynajmniej raz byliśmy u lekarza upewnić się, że oskrzela są czyste. Wreszcie katar samoistnie się skończył.

  30. Super Laura czyta, gratulacje!!!

  31. Mądra dziewczynka, brawo Laurko!

  32. Wracajcie szybciutko do zdrowia!
    Będzie dobrze!

  33. No tak to czasem jest z przedszkolami. Niby nie powinno sie przyprowadzać chorych dzieci, ale jak w pobliżu nie ma babci, to czasem naprawdę nie ma innego wyjścia. To samo jest w pracy, przychodzą ludzie chorzy i zarażają całą resztę, ale zwolnienie wiąże się z utratą premii i zmniejszeniem, i tak niezbyt wysokiego, wynagrodzenia… W dzisiejszych czasach to tak jak napisałaś błędne koło.
    Laura prawdopodobnie jest tak podatna na zarażenia, bo ze względu na chorobę nie przebywa w otoczeniu aż tylu wszelakiej maści bakterii, ale miejmy nadzieję, że dość szybko sie uodporni!
    Zdrówka Dziewczyny 🙂

  34. A słyszała Pani o nauce czytania metodą glottodydaktyki? Ja poznałam ją na studiach i teraz wcielam ją w życie na moich przedszkolakach, jest super!
    http://www.glottispol.pl/_sklep/index.php?p=shop&cat=4 – tu jest sklep z materiałami (ale można je też zrobić samemu 🙂 ) oraz literaturą.
    http://glottodydaktyka.pl/ – tu jest o metodzie.
    Pozdrawiam 🙂

  35. Mam córkę, obecnie w 1 klasie, jako 6latkę. Chodziła do przedszkola 3 lata, tam przeszła przygotowanie przedszkolne, nie chodziła wiec do zerówki. uważam, ze z programem jaki jest w zerówce Laura spokojnie sobie poradzi, jeżeli juz poznaje litery, a to właśnie robią dzieci zerowkowe, plus dzielenie na sylaby i czytanie sylabami. W mojej ocenie podjęłam słuszna decyzje. Czy Laura potrafi przeczytać trzypiętrowej całkiem nowe słowa, napisane przypadkiem np. Lew, lis, lot itp? Nie takie, które moze przeczytać na zasadzie zgadywanie, bo je zna?

    • Potrafi przeczytać litery w nowym słowie, ale całego słowa jeszcze nie potrafi, no chyba, że wcześniej się go nauczy. Zresztą zdziwiłabym się, gdyby już sama czytała nowe słowa – ona ma dopiero cztery latka 🙂

      • Oj , są dzieci które czytają jako 4 latki. Moja załapała w okolicach 5 lat. Czyli Laura jest dokładnie na poziomie zerowkowym 🙂

      • Potwierdzam 🙂 Ja m.in. jestem przykładem dziecka , które czytało płynnie w wieku 4 lat 😉 Na dowód nawet mam nagranie video, bo to rok 1992 był wówczas, a że mamy kolega miał kamerę to uwiecznił mnie i mojego brata na kasecie VHS 🙂 Wiadomo w większości wzbudzało to podziw, ale czy to ma jakieś przełożenie na pózniejsze przyswajanie wiedzy? Być może, ale z drugiej strony mnóstwo jest wybitnie uzdolnionych ludzi, którzy nauczyli się czytania i pisania dopiero w szkole, a teraz są dobrymi specjalistami w swej dziedzinie. Mój podziw najbardziej wzbudzają lekarze, szczególnie neurochirurdzy, okuliści , kardiochirurdzy, ale mnie fascynuje medycyna w ogóle także moja ocena może nie być obiektywna heh 🙂

    • Miało być trzyliterowe, tablet zmienił na trzypiętrowej :). U nas w pkolu dzieciaki zaczynały od głoskowania, potem dzielenie na sylaby, słowa 3literowe, potem 4 itd.

  36. jest po prostu niesamowita! :)))))

    • Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak Laura potrafi pięknie mówić. Głośno, wyraźnie. Aż chce się Jej słuchać i słuchać 🙂 Melodia dla uszu- zwłaszcza, że „specjaliści” prognozowali, iż będzie niema… Kochana, bystra dziewczynka 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Publikując komentarz, jednocześnie wyrażam zgodę na przetwarzanie przez Administratora Danych Osobowych bloga www.kochamylaure.pl moich następujących danych: podpis, e-mail, adres IP, w celu i w zakresie do tego niezbędnym. Przetwarzanie danych odbędzie się zgodnie z obowiązującym prawem, a w szczególności z przepisami Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. (zw. RODO) i polityką prywatności znajdującą się pod adresem www.kochamylaure.pl/polityka-prywatnosci/