Odwróciłam wzrok, żeby nie zemdleć…
Dziś jest 10 rocznica śmierci dziadka mojej Laury – dziadka, którego nigdy nie miała szansy poznać. Mimo smutnej rocznicy, miałam nadzieję, że ten dzień będzie szczęśliwy. Wchodziłam na szpitalny oddział z drżeniem serca, zastanawiając się, czy moja córeczka nadal samodzielnie oddycha. Mąż szedł obok i trzymał mnie za rękę – czułam przez skórę, że on także drży z niepokoju.
Na widok córeczki łzy wzruszenia zeszkliły nam oczy, bowiem zobaczyliśmy, że nadal oddycha bez pomocy respiratora. Ale już kilka chwil później okazało się, że pech, który od tak dawna nas prześladuje, nie dał jeszcze za wygraną. Uniosłam sukieneczkę Laury, aby sprawdzić jej pieluszkę i worek od stomii. Dotknęłam worka i znieruchomiałam, bo pod palcami poczułam bardzo duży fragment jelita, który poprzez stomię wysunął się z brzucha mojego dziecka. Ogarnęła mnie wściekłość na pielęgniarkę, która nie raczyła tego zauważyć i w dodatku „zapadła się pod ziemię”, więc nie można było jej nigdzie znaleźć. Zdawałam sobie sprawę, że wysunięcie się jelita na zewnątrz może spowodować jego niedokrwienie i w efekcie martwicę tkanek, dlatego też moja wściekłość sięgnęła zenitu… Zbiegli się lekarze, aby wprowadzić jelito z powrotem do wnętrza brzucha. Lekarze zdjęli worek stomii, a ja zobaczyłam, jak wnętrzności mojego dziecka wypływają na zewnątrz ciała. Odwróciłam wzrok, żeby nie zemdleć – mąż odwrócił wzrok już wcześniej i nawet nie próbował na to wszystko patrzeć…
Zabieg ponownego wsunięcia jelita do wnętrza brzucha spowodował, że dziecko musiało zostać uśpione. Dlatego też znowu wprowadzono Laurze do krwiobiegu narkotyk uspokajający oraz lek usypiający co najmniej na jedną dobę. I znów cały koszmar z lekami „ogłupiającymi” zaczął się od nowa…