Brak pieniędzy, brak perspektyw
Codzienne dojazdy do szpitala (120 km dziennie przez miesiąc) wypłukały nas finansowo. A jeszcze przecież w perspektywie był mój pobyt z dzieckiem w Warszawie, za co też trzeba będzie zapłacić. Nie miałam szans na odłożenie pieniędzy na leczenie i rehabilitację Laury, a już na pewno bez pieniędzy nie było szans na szukanie pomocy w leczeniu za granicą. Właściwie, to skończyły się już wszystkie oszczędności… Po długich wahaniach postanowiłam uruchomić zbieranie środków finansowych na rzecz ratowania mojego dziecka. A dlaczego się wahałam? Ponieważ wcale nie jest łatwo przyznać się publicznie do chorego dziecka, nie jest łatwo mówić o problemach ludziom, którzy takich problemów nie przeżywają. Zdecydowałam się jednak rozpowszechnić informację o potrzebie pomocy wśród rodziny, znajomych, a nawet obcych ludzi, do których docierałam za pomocą internetu. Przecież każdy sposób na ratowanie dziecka jest dobry – może znajdą się ludzie dobrej woli, którzy będę mogli i będą chcieli nam pomóc.
Najgorszy jest pierwszy raz……. kiedy trzeba się otworzyć ,powiedzieć moje dziecko jest ciężko chore ,potrzebuję Waszej pomocy……znam ten ból od 10 lat walczę z chorobą mojej córeczki…..