Za jakie grzechy to cierpienie?
Każdego dnia patrzyłam na malutkie ciałko Laury, narażone na ból i niewyobrażalne cierpienie. Nie znam słów, którymi mogłabym opisać, co czuje wtedy matka… Zamiast ciepłego mleczka do jedzenia była kroplówka i podawane dożylnie antybiotyki na wszystkie możliwe choroby. Zamiast powiewu świeżego powietrza był tlen wtłaczany do płuc przy pomocy rurki intubacyjnej. Zamiast dotyku i poczucia bezpieczeństwa były czujniki przyklejone do skóry oraz sterylny inkubator. Rurkę do intubacji wkłada się do tchawicy przez usta lub przez nos na głębokość kilkunastu centymetrów. Mogę sobie tylko wyobrazić, co czuje noworodek, któremu wpycha się do gardła gumową rurę. Moja Laura codziennie musiała być kłuta igłami – a to w celu założenia wenflonu, innym razem w celu pobrania krwi do badań. Po kilkunastu dniach takich zabiegów rączki i nóżki Laury zrobiły się spuchnięte i sine, ponieważ żyły uległy zniszczeniu i nie nadawały się już do dalszego wkłuwania. Dlatego też któregoś dnia zastałam moją dziewczynkę z igłami wbitymi w… głowę. Oczywiście rozumiem działania lekarzy, którzy w ten sposób ratowali jej życie, jednak nie potrafię zrozumieć, za jakie grzechy tak bardzo musi cierpieć niewinne dziecko?
Laura od urodzenia nienawidziła wszelkich ograniczeń, dlatego od początku nie chciała się pogodzić z losem, który ją spotkał. Wielokrotnie wyrwała sobie z gardła rurkę intubacyjną, odłączając się tym samym od respiratora; kilka razy usunęła sobie wenflony, zalewając krwią wszystko wokół; dwukrotnie wyrwała sobie z żyły głównej tak zwane „wejście centralne”. Był też dzień, kiedy moja córeczka ze stresu postanowiła zadać sobie jeszcze więcej bólu – Laura zacisnęła na główce małe piąstki i próbowała wyrwać sobie włosy. Obserwowałam córkę z przerażeniem, ale i ze zrozumieniem – przecież niejeden dorosły nie potrafiłby się pogodzić z takim życiem, więc dlaczego miałoby się pogodzić maleńkie dziecko???
Lekarze z gdańskiego szpitala robili wszystko, co w ich mocy, aby zdiagnozować chorobę mojej córeczki, ale nie dali rady. W końcu rozłożyli ręce i przyznali, że jedynym ratunkiem dla Laury jest umieszczenie jej w specjalistycznym szpitalu w Warszawie. Od tego dnia zaczęła się długa walka o uzyskanie „łóżka” w warszawskim szpitalu.
Ewunia jestescie w mojej modlitwie. Kocham was!!!
Bardzo wspolczuje waszej Laurce i Wam rodzicom. Mam nadzieje, ze gdy doczytam do końca Twoj pamietnik dowiem sie, ze wszystko dobrze sie skonczylo.
Witaj…..
Jesli masz konto w euro, prosze podaj mi na moja poczte. Mam synka. Urodzilam go w 37 roku mojego zycia. Urodzil sie zdrow jak rybka. Wybacz, nie bylam w stanie doczytac do konca tego, co piszesz……”stanelam” na tym momencie , gdzie opowiadasz o tym „jak w gardelko noworodka wpycha sie rurke gumowa…” wroce tu za jakis czas, by dokonczyc, teraz nie moge. Jestem MATKA i WIEM, co w takim momencie czuje matka. Chcialabym choc w ten drobny sposob pomoc…dlatego prosze o kontakt
Pozdrawiam i zycze SILY!!! Wam OBU!