Wiedza zabija mity

Autor: Emilia, mama Laury Data: maj 9, 2017 Kategoria: Historia Laury | komentarzy 30

Jej ciekawość świata sprawia, że pytania z zaimkiem „dlaczego?” pojawiają się w naszym domu notorycznie. Jednak wyjątkowo rzadko padają one w kontekście choroby. Zaledwie ze dwa-trzy razy w życiu Laura zapytała, z jakiego powodu zmaga się z chorobą genetyczną i dlaczego akurat na nią trafiło. Ale gdy w końcu otrzymała na to konkretną, merytoryczną i zgodną z wiedzą naukową odpowiedź, poczuła się szczerze usatysfakcjonowana i po prostu przestała pytać. Dowiedziała się bowiem, że jej choroba to wynik przypadkowej mutacji genu, która może zdarzyć się każdej żywej istocie – tak samo, jak występuje losowo w świecie ludzi, tak i występuje w świecie zwierząt oraz roślin. Nie ma tu wybrańców ani skazanych – jest tylko przypadek wynikający z replikacji DNA, od czasu do czasu powodujący mutację u jabłek, gruszek, żab, krów, a także u ludzi. Czasem taka mutacja wychodzi nam na dobre i wspomaga ewolucję, a czasami wręcz przeciwnie – powoduje chorobę. Ot i cały sekret.

Nieuleczalna choroba to sprawa wyjątkowo trudna i naprawdę ciężko jest się z nią pogodzić. Z tego powodu, gdy już się zdarzy, ludzie tłumaczą ją sobie na rozmaite sposoby, zależnie od tego, jakie mają spojrzenie na świat i jak bardzo potrzebują pocieszenia. Rzadko kiedy odnoszą się do racjonalnych faktów naukowych, bo to wymaga zdobycia sporej ilości informacji, generalnie nie brzmi atrakcyjnie i zazwyczaj jest trudniejsze do przełknięcia. A zamiast tego, wolą mitologizować własne przeżycia, dodawać im większego sensu i wyjątkowości, niż te rzeczy w istocie mają. Często odczytują własne doświadczenia jako znaki i poszukują pocieszenia w wierze, iż stoją za tym nadprzyrodzone moce. Niektórzy rozpatrują chorobę w kontekście straszliwego życiowego pecha, a inni wręcz przeciwnie, raczej w kontekście wyróżnienia – bo przecież tak rzadka choroba sprawia, że człowiek poniekąd staje się „wyjątkowy”. Wielu woli przypisać to bóstwu i mówić: „Bóg tak chciał”/ lub też „Bóg nas doświadcza, aby potem w niebie wynagrodzić”. Oni zazwyczaj wierzą, że w życiu nie ma przypadków, głoszą przeznaczenie i sugerują, że w tym wszystkim musi być ważny cel. A inni wręcz przeciwnie, są przekonani, że całe nasze życie składa się wyłącznie z niezliczonej ilości przypadków, a nadzwyczajne sytuacje też muszą zaistnieć z powodu zwykłego rachunku prawdopodobieństwa. Są i tacy, którzy uważają, że choroba to kara za przewinienia własne lub ich przodków (serio, serio, tacy mentalni ekscentrycy również istnieją!)/ albo odwrotnie, że to nagroda za posiadanie wyjątkowego hartu ducha. I tak dalej i taj dalej…

* z powyższej listy proszę wybrać ulubione, a niepotrzebne skreślić 😉

Ludzie są naprawdę przeróżni i na setki sposobów szukają metod pogodzenia się z chorobą. Osobiście wcale im się nie dziwię, gdyż pamiętam, że swego czasu sama potrzebowałam rozmaitego pocieszenia, nadawania sensu, uwiarygadniania własnej sytuacji życiowej. Nawet, jeśli te tłumaczenia są tylko iluzją, to wielu ludziom dodają otuchy – czyli tego, czego akurat najbardziej im potrzeba. I ja ich doskonale rozumiem, bo sama kilka wyżej opisanych metod też mam już za sobą. Wiem, że szukanie sensu i odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” bywa niezbędnym do przejścia etapem radzenia sobie z chorobą. Zwłaszcza na początku, gdy sytuacja jawi się człowiekowi wyłącznie w czarnych barwach.

Minęło już prawie 7 lat on narodzin Laury, a to dosyć długi i żmudny okres oswajania jej choroby. Pokonałam wyboistą drogę od początkowej mitologizacji „klątwy” i wiary w wyjątkowość naszej sytuacji, aż do współczesnej jej racjonalizacji. Wcześniej wydawało mi się, że znacznie łatwiej jest pogodzić się z trudną sytuacją idealizując okoliczności jej wystąpienia i szukając pocieszenia przy pomocy sprawdzonych schematów myślowych. Byłam pewna, że życie piękną iluzją o wyjątkowości jest znacznie lepsze, niż zderzenie się z brutalną prawdą o przypadkowości. Dlatego przez pewien czas tej prawdy podświadomie unikałam.

Ale wiecie co? To był błąd!!! I dziś już wiem, że żaden, nawet najpiękniejszy mit nie jest lepszy od czystej prawdy, która jest niczym innym, jak upragnioną odpowiedzią na pytanie „dlaczego?”. Dziś już rozumiem, że próba pogodzenia się z chorobą jest jak szukanie kwiatu kwitnącej paproci – z góry skazana na niepowodzenie. I że zamiast się na coś godzić, warto raczej postarać się to zrozumieć, warto się o tym jak najwięcej dowiedzieć. Bo im więcej o czymś wiemy, tym mniej musimy brać na wiarę. A wówczas nasz świat się niesamowicie zmienia, gdyż przekształca się cały sposób myślenia – spada poziom wygórowanych oczekiwań, legend i wyobrażeń, ale również i poziom strachu.

I powiem Wam, że w kwestii choroby Laury nic nie dało mi takiego spokoju ducha, jak poszerzenie swojej wiedzy naukowej – na temat mutacji genetycznych, replikacji DNA i ogólnie na temat przebiegu procesów biologicznych czy fizycznych. Żadne piękne iluzje, żaden najwznioślejszy nawet przesąd, żadne słowa pocieszenia, żadne wiersze o matkach-herosach, żadne figurki dzieci aniołków czy słoników przynoszących szczęcie, ani też moje własne wyobrażenia o mej ważnej matczynej roli nie dały mi takiego spokoju, jak właśnie wiedza. Bo wiedza zabiła mity i pozwoliła wreszcie zrozumieć, że to, co przytrafiło się Laurze może spotkać dosłownie każdego. Że przypadkowe mutacje genetyczne są tak stare, jak życie i konieczne dla ewolucji wszystkich istniejących gatunków. I że choroba Laury to nie jest żadna kara, ani też żadne wyróżnienie, ani tajny znak od losu, ani tym bardziej niczyja wina. Ona po prostu jest – a rola naszej rodziny to jak najlepsze zrozumienie tej choroby i oswojenie się z nią, aby mimo przeszkód wycisnąć z życia soki, jak cytrynę.

Z tego powodu, gdy pewnego dnia Laura zapytała „dlaczego jest chora?”, postanowiłam po prostu zastosować naukowe podejście do tematu. Nie wymyślałam jej żadnych bajek, nie lukrowałam rzeczywistości, nie prawiłam teorii o wybrańcach lub skazańcach losu, ani nie kazałam jej wierzyć w nadprzyrodzone zjawiska czy przeznaczenie. Zamiast tego, włączyłam jej odcinek serialu „Było sobie życie” traktujący o genach. A później obejrzałyśmy wspólnie jeszcze jeden film o tym, czym jest łańcuch DNA, jak się kopiuje i w jaki sposób mutuje. I wiecie co? Laura z zachwytem na twarzy chłonęła całą tę wiedzę i jeszcze przed końcem filmu sama doszła do wniosków, które dały jej realne ukojenie. Dowiedziała się bowiem, że dzięki mutacjom genetycznym z dwóch brunatnych niedźwiedzi może urodzić się jeden o jasnym futrze, co może zapoczątkować nowy gatunek. Albo, że dzięki genom jedni ludzie mają skórę jasną, a inni ciemną, jedni są wysocy, a drudzy niscy, jedni zdrowi, a inni chorzy… Że to właśnie dzięki mutacjom genetycznym możliwe było pojawienie się na świecie wszystkich znanych istot, w tym także ludzi! Ale najważniejszy wniosek, jaki samodzielnie wyciągnęła Laura jest taki, że jej choroba to nie jest niczyja wina! I uwierzcie mi, że ten wniosek był jej najbardziej potrzebny.

Po wspólnej dawce edukacji poszłyśmy na spacer, podczas którego rozmawiałyśmy o roślinach. Laura zauważyła, że rośliny różnią się od siebie wieloma cechami, na przykład ilością liści i że koniczyna ma zawsze trzy listki. A ja jej na to odarłam, że wcale nie zawsze, gdyż od czasu do czasu zdarza się koniczynka, która ma cztery listki, a bywa nawet pięć! Powiedziałam jej również, że niektórzy ludzie wierzą, iż znalezienie czterolistnej koniczyny przyniesie im szczęście.

Laura chwilę podumała nad moim botanicznym wywodem, a następnie skwitowała to słowami:

„Wiesz mamo, jeśli ktoś wierzy, że czterolistna koniczyna przynosi szczęście, to niech sobie wierzy, mi to nie przeszkadza. Ale ja jednak myślę, że to jest po prostu koniczynowa mutacja genetyczna”.

Jak widzicie, ziarno odpowiednio podanej wiedzy wystarczyło, aby Laura zrozumiała, z czego wynika jej choroba. Przy okazji poczuła silną więź ze wszystkimi formami życia na naszej planecie. Dotarło do niej również, że tak, jak różni się koniczyna, tak różni mogą być ludzie, bo różnorodność jest wpisana w naturę świata. I że w byciu innym naprawdę nie ma niczego złego.

Im dłużej obserwuję Laurę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że rozbudzanie w niej ciekawości i pragnienia zdobywania wiedzy, przynosi pożądane efekty. Watro wiedzieć, nawet, gdy jest się tylko dzieckiem – a może zwłaszcza wtedy… Wszak zaszczepiony w dzieciństwie sposób myślenia, rzutuje przecież na całe późniejsze życie. U nas w domu tabu nie istnieje, a Laura może nas spytać dosłownie o wszystko. Dlatego ona nie boi się pytać, a ja już nie boję się odpowiadać, nawet na pytania o jej ciężką chorobę…

PS.

Dnia 10 maja o godzinie 10:00, pod Sejmem, organizowany jest protest przeciwko nowej podstawie programowej, która między innymi uderza w niepełnosprawne dzieci. Pisałam o tej sprawie w poprzednim poście. Wczoraj rozmawiałam z poradnią psychologiczno-pedagogiczną, która potwierdziła, że wejście w życie nowych przepisów faktycznie może uniemożliwić Laurze naukę w szkole!!! (a wraz z nią tysiącom innych niepełnosprawnych dzieci). Dlatego, z całego serca proszę Was o wsparcie protestu, zwłaszcza osoby z okolic Warszawy. Każdy, kto pojawi się na proteście sprawi, że nasz głos będzie bardziej słyszalny. Mamy szansę, że dotrze on również do uszu polityków!

KOMENTOWANIE ZOSTAŁO ZAMKNIĘTE

Uroki wiejskiego życia - kolaż

komentarzy 30

  1. Kochana Emilko,jestem Twoją czytelniczką wiele lat i bardzo Ci kibicuję i doceniam.Oczywiście nie wiem większości rzeczy o których w tym poście piszesz, lecz chciałam też Ci opowiedzieć swoją historię,5 lat temu mój mąż miał wypadek na nartach i po miesiącu okazało się, że w związku z nim miał ogromny krwiak mózgu.Mając już syna autystę,błagałam Boga o pomoc,gdyż wiedziałam jakie rokowanie ten krwiak niesie.Z całym kościołem modliliśmy się o pomoc.Neurochirurg przed operacją obejrzał tkg głowy i z wielkimi pełnymi niedowierzań oczami. powiedział, że nigdy nie widział pacjenta z tak złymi wynikami w tak dobrym stanie fizycznym.Wierzę w cuda i w Boga i wiem,ze nauka jeszcze wiele rzeczy nie potrafi wytłumaczyć.Pozdrawiam i wiem,że jest rozumienie na poziomie rozumu i serca.Jest bardzo wiele świadectw, wbrew nauce.

    • Dziękuję Pani Bożeno za komentarz. Mam nieco inne, sprecyzowane zdanie na temat tego typu przekazów, ale naprawdę wolę nie wdawać się z nikim w dyskusję dotyczącą jego prywatnych poglądów. Pozdrowienia dla Pani i męża!

  2. W Biblii, w jedenastym wersecie dziewiątego rozdziału Księgi Kaznodziei jest napisane: „I jeszcze raz zobaczyłem pod słońcem, że nie szybkim przypada zwycięstwo w wyścigu ani mocarzom zwycięstwo w bitwie, ani mądrym pokarm, ani tym, którzy się odznaczają zrozumieniem bogactwo, ani nawet odznaczającym się wiedzą łaska; gdyż wszystkich ich dosięga czas i NIEPRZEWIDZIANE ZDARZENIE”. Jak widać Biblia wyraźnie przeczy wierze w „przeznaczenie”.

  3. Wspaniała wypowiedź 😉

  4. Witam Pani Emilio.
    Jestem z Wami od dawna , kibicuję w Waszych zmaganiach z chorobą, lecz dzisiejszy wpis szczególnie pokazuje jak mądrą i piękną jest Pani Matką – nie szuka Pani winnego, lecz stara się jak najlepiej poradzić sobie z chorobą Laurki. Wychowuje Pani córkę na mądre i ciekawe świata dziecko. Szacunek dla takiej postawy i gorące życzenia, aby lek na chorobę Laury był wkrótce dostępny.
    Wszystkiego najlepszego.

    • Dziękuję z całego serca!!! <3

  5. Swietne zdjecia ! Laura jak zwykle cudna , przyroda takze ale i zdjecia zwierzat wspaniale ! 🙂

  6. Poniewaz od dawna interesuje sie tematem i duzo czytalam swego czasu , przesylam kilka wypowiedzi zwiazanych z ewolucja i naszym jej wyobrazeniem. Z gory pisze , ze nie sa to moje wypowiedzi . Antropolog i filozof Loren Eiseley napisal w The Immense Journey ” Teologom zawsze zarzucano , ze nazbyt czesto powoluja sie na mity i cuda , a oto swiatu nauki nie pozostalo nic innego , jak stworzyc wlasna mitologie , mianowicie zalozenie , ze to , czego mimo usilnych staran nie da sie dzis udowodnic , naprawde zdarzylo sie w zamierzchlej przeszlosci ” . The Encyclopedia Americana pisze , ze ” Fakt iz wiekszosc mutacji jest dla organizmu szkodliwa , trudno jest sie podogdzic z pogladem , jakoby mutacje byly materialem wyjsciowym dla ewolucji. Sama zas mutacja zdaje sie byc procesem destruktywnym , a nie konstruktywnym „. I badz tu czlowieku madry….

    • To że wiele mutacji jest szkodliwych, wiele z nich również neutralnych, to wiedza ogólnodostępna. Wiadomo to od dawna. Nie da się jednak ukryć, że od czasu do czasu wśród tych szkodliwych zdarzają się takie, które są nowym początkiem – korzystnym z punktu widzenia ewolucji gatunku. Pozdrawiam

      • W porzadku , zgodze sie pani Emilko , gdy bedzie Pani mogla przedstawic choc maly naukowy dowod na Pani wypowiedz : ” Nie da się jednak ukryć, że od czasu do czasu wśród tych szkodliwych zdarzają się takie, które są nowym początkiem – korzystnym z punktu widzenia ewolucji gatunku ” . Pozdrawiam serdecznie <3

      • Pragne zaznaczyc, ze nie chodzi mi o to , w jaki sposob tlumaczy Pani Laurze jej chorobe. Mysle, ze kazdy rodzic stara sie wytlumaczyc to w sposob dostepny dla dziecka. Zastanawia mnie jednak , ze pisze Pani pewne rzeczy jako pewnik . Ze jest tak , a nie inaczej. Dlatego prosilam o poparcie literatura lub innymi naukowymi wyznacznikami. Pozdrawiam <3

        • Pani Edo przepraszam, ale nie poświęcę czasu na szukanie Pani linków do filmów i do publikacji, żeby teraz coś Pani udowodnić. Naprawdę nie jestem w stanie obecnie się tym zająć. Jeśli ma Pani w jakiejś kwestii inne zdanie od mojego, to trudno – akceptuję i serdecznie pozdrawiam.

          • Rozumiem i dziekuje za odpowiedz. Pytalam z czystej ciekawosci , bo i mnie interesuje ten temat. Milego dnia 🙂

  7. Emilio, a mi niestety Twoje tlumaczenie sie nie podoba. Przykro mi. Nauka- jak najbardziej, ale Twoje interpretacje roja sie od bledow. Myli Ci sie zwykly proces dziedziczenia z mutacjami. Wymyslasz, jak widze, nowa definicje gatunku- wystaczy ze potomek niedzwiedzia ma inny kolor futra i juz staje sie innym gatunkiem? Slucham??

    A juz kontekst tej wypowiedzi mnie zalamal:

    ” to, co przytrafiło się Laurze może spotkać dosłownie każdego. Że przypadkowe mutacje genetyczne są tak stare, jak życie i konieczne dla ewolucji wszystkich istniejących gatunków.”

    Gdybym to ja byla chora a Ty bys mi w ten sposob tlumaczyla moja chorobe, to poczulabym sie jak krolik doswiadczalny w laboratorium, gdzie Przyroda/Natura/Bog uzyl mnie jako eksperymentu by zobaczyc co wyjdzie. Moje odczucie: w takim dzialaniu bylaby pewna doza okrucienstwa. To jest prawie to samo co „Bog Ci dal chore dziecko, bo wiedzial ze to uniesiesz” tyle tylko, ze wyrazone w „naukowych” terminach.

    Ale oczywiscie ciesze sie, ze Laura jest zadowolona z Twojego wytlumaczenia.

    • Dzień Dobry.

      Moje tłumaczenia oczywiście nie muszą się wszystkim podobać – to niewykonalne 🙂 Choćbym pisała najdelikatniej jak umiem i w najbardziej wyważony sposób, jaki umiem, to i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto nie będzie zadowolony lub kto się ze mną nie zgodzi. Nie da się tego uniknąć 🙂

      Myli się Pani, nic mi się nie pomyliło. Dziedziczenie to jedno, replikacja to drugie, mutacja to trzecie. Można też dziedziczyć mutację, to czwarte. Wpis, który napisałam ma uproszczenia i specjalnie był pisany takim językiem, aby większość była w stanie go zrozumieć. Zdecydowana większość osób zaglądających na tego bloga nie interesuje się genetyką, więc wpis z zastosowaniem naukowych określeń i szczegółowym wyjaśnianiem zagadnień byłby po prostu niezrozumiały. Mi zależało, aby dotrzeć w sposób przystepny do większości, stąd taki uproszczony język.

      Oczywiście, że niedźwiedź, który z powodu mutacji otrzyma jasny kolor futra, nie jest nowym gatunkiem! I oczywiście niczego takiego nie napisałam! Napisałam jedynie, w dużym uproszczeniu zresztą, że taki niedźwiedź może ZAPOCZĄTKOWAĆ nowy gatunek – a słowo zapoczątkować ma tu kluczowe znaczenie. Proszę poczytać zdanie naukowców na temat pojawienia się np. gatunku niedźwiedzi polarnych.

      Co do ostatniej części Pani wypowiedzi, to zapewniam, że ani Laura, ani nikt w naszym domu nie czuje się królikim doświadczalnym. Czujemy się pełnowartościowymi ludźmi, czujemy więź z pozostałą częścią przyrody i z przyjemnością zgłębiamy wiedzę na ten temat, gdyż wiedza ta jest dla nas piękna, fascynująca i pozwala nam jeszcze bardziej docenić nasze człowieczeństwo.

      Jeśli Pani odbiera moje tłumaczenia w inny sposób – ależ nie ma problemu. W takim razie proszę takich metod w swoim życiu nie stosować. Ja nie mówię Pani, jak ma Pani myśleć czy jak tłumaczyć ciężką chorobę. Ja tylko mówię, jak ja myślę i mam pełne prawo pisać o swoich przemyśleniach na prywatnym blogu. Ja nie mówię Pani, jakimi metodami ma Pani wychowywać swoje dzieci. Mówię jedynie, jakimi ja wychowuję – znam swoje dzieci, wiem co jest dla nich dobre i dlatego wybieram metody ich wychowania, które w moim odczuciu są dla nich najlepsze.

      Pani ma prawo wybrać inne, a mnie osobiście nic do tego. Najważniejsze, by była Pani szczęśliwa. Niech każdy naprawia ten świat na swój sposób.

      • Nawet ja taki laik zrozumiałam co napisałaś i wierzę w to chociaż,
        aż tak nie ogarniam Pozdrawiam Wasza rodzinę i dokształcaj się dalej dla dobra Laury

      • Alez oczywiscie. Przeciez ani slowem nie wspomnialam, ze masz Emilio natychmiast zmienic wiedze przekazywana Laurze. Wyszlam po prostu z zalozenia, ze interesowac Cie bedzie zdanie czytelnikow.

        I nie, Emilio, niedzwiedz o innym kolorze futra NIGDY nie zapoczatkuje nowego gatunku. Kolor futra nie ma nic do rzeczy. 😀 nie zebym to zlosliwie pisala, ale takie przekrecanie naukowych faktow bardzo razi !
        pozdrawiam!

        • W takim razie następnym razem pisząc o niedźwiedzim futrze obiecuję, zamiast uproszczeń, stworzyć precyzyjny wywód dbając o czystość pojęć naukowych. Obawiam się tylko, że w trakcie czytania czytelnicy zasną, ale wtedy zwalę winę na Panią ? Oczywiście żartowałam z tym zwalaniem. Pozdrawiam serdecznie.

          • Alez prosze bardzo, do uslug! Prosze mi wybaczyc, ze tak mocno protestowalam z tym gatunkiem, ale zgodnie z tym tropem musielibysmy uznac, ze ludzie o czarnym kolorze skory sa innym gatunkiem, niz my, biali 😉

          • Nie nie nie, to absolutnie zupełnie nie o to chodziło. Mi chodziło o proces – baaaaaaardzo długi i bardzo żmudny, zależny nie tylko od wystąpienia jakiejś mutacji, ale też licznych przypadków, określonych warunków środowiska, dziedziczenia i setek innych okoliczności. Ale nie będę się już rozwodzić nad tym nieszczęsnym niedźwiedziem. Natomiast na przyszłość obiecuję Pani aż tak nie upraszczać swoich tekstów, tylko pisać bardziej rzeczowo i z większą dyscypliną. W każdym razie będę się starać 😉

  8. Pani Emilio, bardzo mądry wpis ale… nie cały :). W tej części o religii znalazłam jedynie mity i wyobrażenia tego jak to wierzący patrzą na swoje czy cudze cierpienia, mity krążące wśród ledwo-wierzących, ateistów i antyklerykałów.
    Nie to żeby mnie to jakoś przeraźliwie bulwersowało – nie, raczej smuci. Zawsze w takich sytuacjach proszę aby nie wypowiadać się na jakiś temat zwłaszcza jeśli wypowiedź w jakiś sposób komuś uwłacza, jeśli nie zna się tematu. Oczywiście każdy ma prawo do uproszczeń i własnych obserwacji.
    Ja jako osoba dotknięta postępującą chorobą i niepełnosprawnością a jednocześnie od dziecka (gdy byłam zdrowa) głęboko wierząca zupełnie nie odnajduję się w Pani opisie religijnych wymówek i uproszczeń. To nieprawda że religia i wiedza naukowa stoją na przeciwległych biegunach i nigdy się nie spotykają. Nieprawda że odnajdując pociechę w Bogu, trzeba odrzucić wszystko co naukowe – bzdura.
    Często myślę że tłumaczenie niewierzącym relacji ze świata duchowego jest jak próba wytłumaczenia niewidomym co to są kolory, tęcza i odcienie. Niewidomi w ogóle tej rzeczywistości nie doświadczają, nie ze swojej winy, są na nią całkowicie zamknięci. NIe sposób osobie niewidomej wytłumaczyć kwestię doboru kolorów. Jednakże niewidomi nie kwestionują ich istnienia… dlatego że sami nie widzą.
    Wielu ludzi nie jest do konca pewnym czy Bóg istnieje, czy nie. Skłaniają się do postawy że jesli istnieje to na pewno ma głęboko w nosie wymyślone (według nich) przez ludzi religie.
    Nie chcę tutaj dyskutować o tym czy religie są dobre czy złe i czytać za chwilę dziesiątków obraźliwych wpisów dotyczących Kościola Katolickiego – w każdej takiej rozmowie mam to jak w banku, natychmiast odzywają się ci co wiedzą najlepiej (Internet przecież nie kłamie).
    Mnie chodzi o to aby sama będą sceptyczką nie wypowiadała się Pani tak kategorycznie o ludziach wierzących bo skrzywdziła ich Pani swoimi uproszczeniami. Myślenie jakie Pani zacytowała charakterystyczne jest dla niektórych ludzi starszych z niewykształconych środowisk, ludzi bardzo prostych. A nie stanowią oni większości ludzi wierzących choć niewątpliwie nieraz są milsi Bogu niż ci przemądrzali.

    • Zakłada Pani, że nie piszę mądrze, dlatego, że nie zgadza się to z Pani przekonaniami? Hmmmm…. 🙂 Myślę, że sporo sobie Pani dopowiedziała, włożyła mi Pani do tekstu rzeczy, których nie napisałam, ale po kolei. Postaram się do wszystkich ustosunkować.

      Przede wszystkim od razu zaznaczę, żeby nie było niedomówień – mój post nie jest krytyką religijnych ludzi (to ich prywatna sprawa), mój post jest po prostu pochwałą racjonalizmu (a to też jest moja sprawa). Osobiście uważam, że ludzie mają prawo wierzyć/lub nie wierzyć w co chcą – to ich intymna sprawa, jaki sposób na życie wybiorą i co jest dla nich lepsze. Pod warunkiem, że nikomu tego nie narzucają. Cenię sobie bardzo wolność osobistą, zarówno własną, jak i innych. Nie pozwalam innym ingerować w moje życie, ale sama też nie narzucam swoich poglądów innym. Jedynie, co robię, to swoją postawą promuje zachowania, które uważam za wartościowe i słuszne. O niektórych piszę również na prywatnym blogu, do czego mam zupełne prawo. I nie piszę tu nic w kontekście pouczania kogokolwiek, tylko w kontekście własnych doświadczeń i wniosków z nadzieją, że kogoś mogą zainspirować i komuś pomóc. Zakładam też oczywiście, że niektórym mój sposób wychowania dzieci nie będzie odpowiadał – ależ nie ma problemu. Ja robię to, co uważam za najlepsze dla własnych dzieci i czasami dzielę się tym w postach. Pani i inni ludzie niech robią to, co uważają za najlepsze dla ich dzieci, bo na pewno wiedzą to najlepiej. Niech każdy idzie własną drogą, byleby dawało mu to szczęście.

      Napisała Pani, że jako osoba głęboko wierząca zupełnie nie odnajduje się Pani w moim wpisie. Nie dziwi mnie to i doskonale to rozumiem. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że są osoby mające inny niż Pani pogląd na świat i tym osobom mój wpis akurat pomógł. Oto komentarze od ludzi wdzięcznych za ten post:

      Pani Karolina na Facebooku napisała:

      „Dziękuję Ci za ten post. Świetnie to załatwiłaś – i powiem Ci z doświadczenia, że naprawdę uchroniłaś Laurę przed wieloma problemami w przyszłości. Mi nikt tego tak nie powiedział – także długo podróżowałam, zanim doszłam do siebie. Teraz wiem, rozumiem, ale kompleksy w głowie siedzą, poczucie bycia „ukaraną” za coś też się pojawia. Laura będzie mieć jeden problem z głowy i gratuluję jej mądrej mamy”.

      Pani Emilia na facebooku napisała:

      „Dzięki za ten wpis :). Moje dziecko również ma bardzo rzadką wadę genetyczną, nie znaleźliśmy drugiego takiego przypadku w kraju. Niestety chyba nigdy nie będę mogła w sposób dla niej zrozumiały wytłumaczyć, dlaczego właśnie ona jest taka wyjątkowa. Milion razy pytałam sama siebie czy zrobiłam coś złego i przyczyniłam się do jej choroby. Dzięki wiedzy medycznej wiem, że ani ja, ani mąż nie mieliśmy żadnego wpływu na powstanie wady i ta wiedza bardzo pomogła nam zaakceptować rzeczywistość.”

      Pani Monika napisała mi na FB w prywatnej grupie:

      „Zmagałam się z tym samym problemem , dziś juz syn ma 23 lata i żyje normalnie , bez zadawania pytań .”

      Pani Katarzyna w zamkniętej grupie na FB napisała:

      „Piękny tekst! Myślę, że takie podejście pomaga i rodzicom i dzieciom.”

      Zarzuciła mi Pani na końcu kategoryczne wypowiadanie się i przemądrzałość. Uważam, że to niesprawiedliwa opinia. Wpis nie jest kategoryczny – wręcz przeciwnie, bardzo uważałam na słowa, pisałam w sposób ogólny i wyważony. Jego publikacja nie jest wynikiem przemądrzałości, tylko 7 lat zmagań z chorobą dziecka, w tym kilku różnych etapów radzenia sobie z tą chorobą. Długo zastanawiałam się, czy podzielić się z ludźmi swoimi przemyśleniami, aż wreszcie uznałam, że warto to zrobić, bo może komuś to pomoże. Nieprzekonanych i tak nie przekonam, ale być może pomogę komuś, kto tak jak ja nie potrafił znaleźć odpowiedzi na pytanie „dlaczego”, dopóki nie zwrócił się w stronę udokumentowanych faktów naukowych. Mnie to nie tylko pomogło, mnie to WYZWOLIŁO!

      Sugeruje Pani w swoim wpisie, że osoby religijne doświadczają tego, czego osoby racjonalne nie są w stanie doświadczyć – i przyrównuje pani racjonalistów do niewidomych. Analogicznie, równie dobrze racjonaliści mogą powiedzieć, że osoby religijne nie są w stanie doświadczyć racjonalnego myślenia i również mogą użyć porównania do niewidomych. A najśmieszniejsze jest to, że obie grupy będą miały rację! Ani jedna, ani druga strona nie są w stanie wczuć się we wzajemny sposób myślenia, bo to po prostu niemożliwe. To jak dwa przeciwstawne bieguny, dwa skrajnie różne stany umysłu. Dlatego ludzie wierzący są wdzięczni za łaskę wiary, zaś niewierzący są wdzięczni za swoją niewiarę. Jest też cała masa ludzi pomiędzy – poszukujących prawdy o naturze rzeczywistości i skręcających raz w jedną stronę, raz w dugą. Każdy ma swoją prawdę proszę Pani i własną życiową drogę, która akurat dla niego jest najlepsza – najważniejsze, by każdy żył w zgodzie z własnymi przekonaniami nie krzywdząc innych.

      Z Pani postu wynika, że jako osoba wierząca jest Pani przekonana o słuszności i prawdziwości swoich przekonań – to zupełnie oczywiste. Osoby wierzące zawsze będą twierdziły, że Bóg wpływa na ich życie, że mają z nim osobistą relację, że daje im znaki, niektóre nawet twierdzą, że go słyszą lub widzą. Jestem przekonana, że w umysłach tych ludzi naprawdę tworzą się głosy i obrazy, o których oni świadczą – co oczywiście jeszcze nie oznacza, że są to obrazy prawdziwe, ale na pewno są prawdziwe dla nich. Ba! Są nawet wierzący lekarze i naukowcy, którzy swym autorytetem próbują udowadniać prawdziwość wyżej opisanych zjawisk. Zapewne słyszała Pani o takich przypadkach.

      Problem w tym, że po drugiej stronie barykady są naukowcy niewierzący. To biolodzy, neurobiolodzy, genetycy i wszelkiej maści spece od funkcjonowania ludzkiego mózgu. Oni z kolei udowadniają, że religijne wyobrażenia to nic innego jak procesy zachodzące w ludznim mózgu, do których ktoś może mieć większe lub mniejsze skłonności ze względu na budowę mózgu lub sugestywne wpływy kulturowe, którym został poddany. Już kilku grupom naukowców udało się wywołać u człowieka doznania religijne i uczucie obecności siły wyższej przy pomocy stymulacji mózgu impulsami (magnetycznymi, o ile dobrze pamiętam, ale nie jestem pewna). Wyniki tych badań mogą być szokujące dla wielu wierzących. Nie bez znaczenia jest też odkrycie neuronów lustrzanych w mózgu, które według naukowców odpowiadają m.in. za empatię, ale także mogą odpowiadać za predyspozycje do bycia religijnym.

      Jak sama Pani widzi, znów mamy dwie skrajnie różne światopoglądowo grupy. Każdy człowiek ma własną życiową prawdę, na kształtowanie której wpływają miliony zróżnicowanych czynników, którym jesteśmy poddawani przez całe nasze życie. Ważne, abyśmy wszyscy potrafili żyć ze sobą w pokoju i aby każdy żył w zgodzie z własnymi przekonaniami. Nie da się wszystkich pogodzić inaczej, niż poprzez zaakceptowanie, że inni ludzie mogą myśleć w inny sposób, niż ja sama.

      Wpis, który opublikowałam na blogu jest pochwałą racjonalnego sposobu rozmawiania z dziećmi o otaczającym nas świecie. Nie jest on krytyką religii czy religijnych osób, tylko jest propagowaniem mojego sposobu wychowania dzieci – polegającego na zaspokajaniu ciekawości dziecka przy pomocy udowodnionych faktów. Uważam ten sposób za najlepszy dla moich dzieci i mam prawo go propagować.

      To nie jest wpis o religiach i nie pozwolę poprowadzić dyskusji w tym kierunku, bo wiem, czym to się skończy. Odniosę się jeszcze tylko do jednej rzeczy – zarzuciła mi Pani nieznajomość tematu, niewiedzę, a więc ignorancję w sprawach religijnych. I tu zmuszona jestem stanowczo zaprotestować, gdyż akurat religia to mój konik, czuję się w tym temacie bardzo mocna i nie mogę przejść obojętnie obok takich zarzutów.

      W sferze moich prywatnych zainteresowań leży astofizyka, fizyka kwantowa, historia człowieka i religioznawstwo. W tych pierwszych dziedzinach jestem po prostu dokształcającym się laikiem/pasjonatem bez jakiś szczególnych sukcesów, ale jeśli chodzi o rozmaite religie, to akurat na ten temat wiem wyjątkowo dużo, chociaż zazwyczaj nie chcę o tym rozmawiać. W obszarze moich zainteresowań leży głównie historia powstania i ewolucji judaizmu oraz chrześcijaństwa, ale także inne religie. Przeczytałam mnóstwo publikacji historycznych na temat chrześcijaństwa – co, jak, kiedy i w jakich okolicznościach powstawało. Znam kontekst historyczny i opinie ekspertów na ten temat. Znam też wielu religijnych ludzi z mojego otoczenia i obserwuję ich życie. Znam historię założenia Kościoła oraz jego historię ze wszystkimi jego nieprawościami i prawościami. Wiem, które dogmaty kiedy, po co i przez kogo zostały ogłoszone, które sakramenty kiedy i w jakich okolicznościach wprowadzone. Mam wiedzę, jaka jest skala pogańskich wierzeń, zwyczajów, symboli i obrzędów wpleciona w obecnie obowiązujące chrześcijan dogmaty oraz jak dogmaty chrześcijańskie wpłynęły na inne religie. Znam prace naukowe krytyków NT, zarówno krytykę filozoficzną jak i historyczną tych pism. Przeczytałam kilka różnych przekładów Biblii: Biblię Tysiąclecia obowiązującą katolików, przekład Warszawsko-Praski, Poznański czy Paulistów, ortodoksyjną Biblię Wujka, ewangelicką Biblię Warszawską i Gdańską, a nawet liznęłam przekład Świadków Jehowy Nowego Świata. Obecnie czekam na przekład synoptyczny (porównawczy), a także czytam fonetyczne fragmentaryczne przekłady z greki i łaciny robione przez różnych biblistów. Interesuję się także badaniami naukowymi mózgu w obszarze badania religijności. Zdaję sobie z sprawę z przekłamań w poszczególnych przekładach Biblii w stosunku do jej najstarszych kopii – manuskryptów (licznych fałszerstw, celowych lub przypadkowych pominięć całych wersów, licznych błędów kopistów, zmiękczania i upiększania języka w kolejnych przekładach, a także wprowadzania celowych zmian w zapisie mających kluczowe znaczenie doktrynalne). Mogłabym o tym napisać post rzekę, ale nie jest to tematem tego bloga.

      Uprzejmie więc proszę nie zarzucać mi ignorancji w tematach religijnych, gdyż uprzedzam, że się nie dam – mam ku temu naprawdę solidne powody. Odmawiam natomiast prowadzenia dyskusji w kierunku czyjeś religijności i tego, w co kto wierzy. Osobiście nic mi do tego – uważam, że każdy ma prawo wierzyć lub nie wierzyć w to, co che i naprawdę nie jest moją rolą zaburzanie czyjegoś światopoglądu w tym temacie. Moje zainteresowania wynikają wyłącznie z osobistej potrzeby odkrycia własnej, najlepszej dla mnie drogi, którą zamierzam szczęśliwie kroczyć. Nie zaś z narzucania komukolwiek mojej wiedzy czy przekonań. Niech każdy idzie własną drogą, proszę Pani i wychowuje dzieci własnym sposobem – byleby tylko dzieci były w tym szczęśliwe, a świat lepszy.

      Pozdrawiam!

    • Pani Emilko , szkoda, ze Pani ” tylko liznela ” Przekład Świadków Jehowy Nowego Świata. Powaznie. Ja tez od wielu lat interesuje sie teologia i przytoczone przez Pania przeklady Biblii przeczytczalam. Oprocz Paulistow. Uwazam , ze ten przeklad jest najblizszy oryginalowi. Wiem , ze ten wpis nie jest o wierze , ale chcialam to napisac , poniewaz to wyznanie jest bardzo w naszym katolickim kraju pomniejszane i uznawane za sekte .

      • Myli się Pani. Żaden przekład nie może być najbliższy oryginałowi, gdyż oryginał NT nie istnieje. Może być jedynie bliższy, poprzez dosłowne tłumaczenie, najstarszym istniejącym manuskryptom. Ale one nie są żadnym oryginałem, tylko jedną z kolejnych licznych istniejących wcześniej kopii, wielokrotnie zmienionych i redagowanych, napisanych na podstawie również zmienionych wielokrotnie przekazów ustnych i wyobrażeń, a także zapożyczeń z innych istniejących w tamtych czasach wierzeń (ale to już inny, szerszy temat). Coś takiego, jak oryginał NT po prostu nie istnieje. https://youtu.be/ftmmNekZ04M

        Osobiście czekam na przykład synoptyczny, robiony przez Polaka http://synopsa.pl/swiecki-przeklad-ewangelii/

        Ps. Proszę nie mylić teologii z religioznawstwem, ponieważ to są opozycyjne wobec siebie pojęcia. Ja się nie interesuję teologią (co nie znaczy, że nie czytam), bo na nią patrzę akurat bardzo krytycznie. Ja się interesuję religioznawstwem – badaniem faktów w ujęciu naukowym, kulturowym i historycznym, genezą poszczególnych wierzeń i sposobem ich wzajemnego przenikania na przestrzeni dziejów, sposobem przenikania symboliki, a także zmianą ludzkiej mentalności pod wpływem określonych religii. A także, a może przede wszystkim, kłamstwami i manipulacjami, bajkami i mitami, oraz zbrodniami, które od zarania dziejów aż do tej pory istnieją we wszystkich religiach tego świata. Ta wiedza dużo mi mówi o kondycji naszego człowieczeństwa. Pozdrawiam

        Zamykam komentowanie pod tym postem, gdyż dyskusja coraz bardziej odbiega od tematu postu.

  9. Dziękuję. Mądrze i pięknie.

  10. Bardzo wartościowy wpis!Jestem mamą 4 letniej Natki z wadą genetyczną i Pani podejście przemawia do mnie!Pozdrawiamy☺

  11. Miód, miód, miód na moje racjonalne serce!!! Dziękuję, aż się wruszyłam. Na moje egzystencjalne lęki również nauki przyrodnicze dają najlepszą odpowiedź i spokój umysłu. I o dziwo, moja córka też jest bardziej zafascynowana faktami naukowymi (oczywiście podanych w odpowiednio prosty sposób) niż nielogicznymi bajkowymi wytłumaczeniami.

    A myślenie w kontekście ewolucji (ewolucjonizm jest po prostu przepiękny!) przydaje się chyba w każdej dziedzinie życia.

    Pozdrawiam serdecznie
    Małgorzata

    • Jak dobrze wiedzieć, że nie jestem w swoim podejściu do świata osamotniona 😉

  12. A ja mimo całego racjonalizmu lubię sobie wyobrażać Laurę jako taką czterolistną koniczynkę- mutacja-mutacją, ale przede wszystkim przynosi szczęście i powoduje wzrost duchowy- co widać po Twoim wpisie. Prawdopodobnie nie wszyscy go zrozumieją, ale bez wątpienia wspinasz się na wyżyny, Emilio. Pozdrawiam, Paulina S.

    • Bardzo dziękuję 🙂 Mój wzrost „duchowy” wynika przede wszystkim z trenowania racjonalizmu, z badania historii, z analizowania faktów kosztem mitów i z coraz większego zainteresowania osiągnięciami nauki. Córka mi w tym bardzo pomaga. Nic mnie tak w życiu nie rozwinęło, jak właśnie to. Polecam każdemu, bo to piękna i owocna droga 🙂