Jedzenie ma znaczenie

Autor: Emilia, mama Laury Data: lipiec 29, 2012 Kategoria: Historia Laury | komentarzy 159

Choroba Hirschsprunga to taki koszmar, który sprawia, że najbardziej intymne funkcje fizjologiczne stają się widoczne dla otoczenia i determinują całe życie człowieka. Od świtu do nocy i znów od wieczora do rana wszystko jest podporządkowane trawieniu i wydalaniu. Ciągle trzeba jeść i ciągle trzeba wydalać – karmienie i chodzenie do toalety to monotonne rytuały, których w żaden sposób nie można pominąć. W przypadku małych dzieci jest to oczywiście ciągłe zmienianie pieluchy, brak trzymania stolca, a także walka o to, aby kwaśna treść jelitowa nie zrobiła z pośladków dziecka totalnej masakry.

Każda rzecz, którą się zje ma ogromne znaczenie – albo przy odrobinie szczęścia przemieni się ona w jakiś przyzwoity produkt przemiany materii i wyjdzie na zewnątrz odpowiednią drogą, albo też przeistoczy się w kwaśny, żrący stolec, który z odbytu zrobi żywą ranę. Ta choroba uczy cierpliwości – człowiek pokornie czeka, aż jelito cienkie, które pozostało po amputacji grubego, jakoś zacznie dawać sobie radę w nowych nietypowych warunkach. Trwa to długo, niekiedy całą wieczność, gdyż większość przyjmowanego jedzenia wylatuje drugą stroną z wielkim impetem, zanim jeszcze ciało zdąży z tego cokolwiek wchłonąć. Czasem trzeba jeszcze podreperować umęczony organizm kroplówkami, aby się nie odwodnił i nie doszło do niebezpiecznych niedoborów substancji odżywczych. Do tego dochodzi niewyobrażalny ból za każdym razem, jak trzeba skorzystać z toalety lub zmienić pieluchę.

Laurka etap kroplówek ma już na szczęście za sobą, etap największego bólu dzięki Bogu też. Jednak wciąż boryka się z poważnymi problemami trawiennymi, z odparzeniami i niestety czasami również z cierpieniem, które co jakiś czas powraca z powodu tych odparzeń. Zawsze wtedy musimy ratować córkę maścią Ilex oraz powrotem na kilka dni do niemowlęcej słoiczkowej diety. Tak też stało się ostatnio. Jeszcze niedawno byłam bardzo szczęśliwa, ponieważ udało mi się wprowadzić do diety córki wiele nowych produktów. Między innymi kasze, pieczywo, ziemniaki, tłuszcze, gotowany drób, jaja, nieduże ilości surowych owoców i warzyw, pieczone jabłka z ryżem, gorzką czekoladę oraz niektóre soki owocowe. Było na tyle dobrze, że powolutku Laurka zaczęła zasiadać z nami do stołu i jeść wspólnie z nami normalne obiady. Niestety, podając jej normalne obiady trochę straciliśmy czujność i kilka dni temu problemy z odbytem powróciły – zrobiła się głęboka rana, z której sączy się krew i ponownie pojawił się ból przy przewijaniu. A my na jakiś czas znowu musimy cofnąć się do czasów niemowlęcej diety, złożonej wyłącznie z kupowanych obiadków dla dzieci, które córeczka najłagodniej trawi. W ten oto sposób wykonujemy dwa kroki w przód i jeden w tył, nieustannie, od wielu już miesięcy… I chociaż jestem zadowolona, bo w sprawie diety Laury udało się zrobić ogromne postępy, to jednak wiele jeszcze pozostało w tej kwestii do zrobienia.

Choroba córki uświadomiła mi, jak ogromne znaczenie dla ludzkiego organizmu ma to, co wkładamy sobie do ust. I chociaż u zdrowego człowieka na pierwszy rzut oka nie widać skutków ubocznych zjadanego hamburgera czy tłustego mięsa, tak w przypadku Laury te skutki są widoczne po prostu natychmiast. Oczywiście ja nie karmię córki hamburgerami, jednak wystarczy, że dam jej choć odrobinę niewłaściwego jedzenia, aby jelita się zbuntowały i „wypluły” całą zjedzoną zawartość. Skutki żywienia, które u zdrowego człowieka byłyby widoczne dopiero po dłuższym czasie, u Laurki są widoczne jeszcze tego samego dnia. Trudno się żyje w takich warunkach, chociaż oczywiście można z tym żyć i na 100% warto z tym żyć! Jednak wymaga to ogromnej uwagi, cierpliwości i jak się okazało, także sporej wiedzy.

Zaczęłam się interesować tematyką zdrowego żywienia jak tylko zaszłam w ciążę, a potem w okresie karmienia dziecka własnym mlekiem – chciałam zrobić absolutnie wszystko, aby nie zaszkodzić córeczce. Uważałam bardzo na to, co jem, starałam się maksymalnie wyeliminować chemię z kupowanych produktów i jeść dużo świeżych warzyw. Potem jednak temat zdrowego żywienia jakoś mi się rozmył i przestałam już tak bardzo uważać na to, co spożywam. Zresztą, jak włóczyłam się za córką od szpitala do szpitala, to nie było czasu na takie rzeczy jak dbałość o menu – jadłam wtedy rzadko i tylko to, co było akurat pod ręką w szpitalnym bufecie lub sklepiku.

Zaczęłam się interesować ponownie kwestią odżywiania w momencie, kiedy Laura rozpoczęła przyjmować doustnie stałe pokarmy. Na początku próbowałam dawać jej gotowane przez siebie zupki warzywne, potem wprowadzałam inne produkty, które w domu wspólnie spożywaliśmy, ale wszystko niestety z opłakanym skutkiem. Jelita Laury przez długi czas reagowały okropnie, brzuch był wzdęty, stolce kwaśne, skóra na pośladkach wyżarta do krwi. Za nami wiele miesięcy męki dziecka, wielu kulinarnych prób i błędów popełnianych przez nas zupełnie nieświadomie. Mnóstwo konsultacji z lekarzami i dietetykami, które niczego nowego niestety nie wnosiły. A my uparcie szukaliśmy rozwiązania, czyli produktów, które przewód pokarmowy córki byłby w stanie właściwie strawić. Jednak mimo wielu prób gotowania przeze mnie pysznych zupek i innych posiłków, jelita Laury wciąż nie trawiły dobrze. Jedyne, co córka potrafiła trawić, to kupowane w sklepach gotowe obiadki dla niemowląt.

Dużo czasu zajęło mi dojście do tego, co tak naprawdę może pomóc mojej córeczce w jej ogromnych problemach z trawieniem oraz wchłanianiem pokarmów. Kiedyś się załamałam, bo ugotowałam dziecku zupkę na wodzie z samej marchewki kupionej tego samego dnia w jakimś markecie, a ona i tak oddała po tym żrący paskudny stolec (chociaż dietetycy właśnie marchewkę najbardziej jej polecali). Siedziałam i płakałam z bezsilności nad garnkiem tej zupy. Po jakimś czasie dostałam od kogoś pęczek innej marchewki, takiej z ogródka, uprawianej naturalnie bez żadnych chemicznych nawozów. Postanowiłam ponownie spróbować z zupą i o dziwo przewód pokarmowy Laury zareagował na to wyjątkowo dobrze.  Następnym razem zdobyłam masło od gospodarza, ręcznie wyrabiane z mleka od wiejskiej krowy – dodałam do kolejnej zupy z tej samej marchwi i ponownie przewód pokarmowy zareagował dobrze. Powoli zaczęła mi się w głowie zapalać lampka, że być może wrażliwy przewód pokarmowy Laury nie radzi sobie z trawieniem chemicznych dodatków, które w dzisiejszych czasach są dodawane do niemal każdej żywności. Rozpoczęłam od nowa analizowanie jadłospisu Laury i zdałam sobie sprawę, że przecież wszystkie składniki, które jej podawałam pochodzą z hipermarketów i sieciowych sklepów, czyli z przemysłowych upraw.

To był przełomowy moment zarówno dla Laury, jak i dla mnie. Zaczęłam bardzo mocno interesować się tym, co producenci żywności wkładają nam do ust i jakie mogą być tego konsekwencje. Pamiętam godziny spędzone w Internecie na poszukiwaniu informacji o jakości współczesnych produktów żywnościowych. Jak zaczęłam czytać, to na początku się przeraziłam, ale za to później poczułam się oświecona jak nigdy dotąd. Dopiero po przerobieniu wielu megabajtów informacji dotarło do mnie, że zupełnie nieświadomie karmiłam dotąd córkę zatrutą, chemiczną żywnością, że niemal wszystko, co dostępne jest w sklepach spożywczych, jest w jakiś sposób chemicznie przetworzone. Na początku się załamałam, ponieważ zdałam sobie sprawę, że zdobycie dla Laury całkowicie naturalnej żywności graniczy z cudem. Musiałabym chyba sama kupić jakieś pole i uprawiać tam warzywa, aby móc dawać córce prawdziwe zdrowe jedzenie. Z czasem jednak przekonałam się, że nawet w dzisiejszych czasach można zdobyć nieprzetworzone produkty spożywcze, chociaż przyznaję, że trzeba się w tym celu bardzo mocno naszukać…

Choroba córki, a także odkrycie na temat zatrważającej ilości chemikaliów zawartych w produktach spożywczych, całkowicie zmieniło moją filozofię żywienia. I chociaż od dawna wiadome mi było, że koncerny spożywcze to poniekąd chemiczne laboratoria, to jednak wcześniej nie przywiązywałam do tego aż tak wielkiej wagi. Ale choroba Laurki zmusiła mnie do poszukiwań informacji na ten temat, a z czasem całkowicie zmieniła mój światopogląd na temat odżywiania. Córka stała się absolutnym miernikiem jakości spożywanych produktów i to właśnie jej okaleczony przewód pokarmowy uświadomił mi, jak ogromne znaczenie dla ludzkiego ciała ma to, co wkładamy sobie do ust. Zrozumiałam, że jesteśmy tym, co jemy i że muszę zrobić absolutnie wszystko, aby zapewnić Laurze naturalny, nieskażony pokarm. Rozpoczęłam więc długie i żmudne poszukiwania najbardziej wartościowego jedzenia, które w dzisiejszym zwariowanym świecie występuje chyba rzadziej niż szczere złoto.

Dbając o pokarm Laury postanowiłam przy okazji zadbać o całą rodzinę, także o siebie i całkowicie zrewolucjonizowałam nasze dotychczasowe nawyki żywieniowe. Zaczęłam eliminować chemiczne dodatki ze wszystkiego, z czego tylko się dało, a także uważnie czytać składy etykiet kupowanych produktów. Od tego momentu robienie zakupów w sklepie zajmowało mi o wiele więcej czasu, niekiedy nawet dwie godziny, ponieważ tak trudno było mi początkowo znaleźć nieskażoną chemią żywność. Wyrobiłam sobie nawyk czytania etykiet dosłownie każdego produktu, który wkładałam do zakupowego koszyka. Przechodzący obok klienci patrzyli na mnie ze zdziwieniem myśląc zapewne, że jestem pracownikiem sanepidu i sprawdzam daty przydatności. Ja jednak czytałam z uwagą etykiety przypadkowych produktów, które bardziej przypominały mi tablicę Mendelejewa niż produkt nadający się do spożycia… Niebezpieczny, choć jakże popularny słodzik aspartam (E951), azotany i azotyny, konserwanty (E200 – E300), sztuczne barwniki (E100 – E200), antybiotyki (E700 – E800), emulgatory i zagęstniki (E400 – E500), pestycydy, herbicydy, wypełniacze, spulchniacze, przeciwutleniacze (E300 – E400), poprawiacze jakości smaku i zapachu (E600 – E700 oraz E1500 – E1525), dodatki zróżnicowane (E500 – E600 oraz E900 – E1202), skrobie modyfikowane (E1400 – E1500) i wiele, wiele innych… Jak to wszystko czytałam, to miałam wrażenie, że jestem na lekcji chemii a nie w supermarkecie i brzuch mnie bolał od samej świadomości tego całego syfu, który ja i moja rodzina do tej pory nieświadomie spożywaliśmy… Same E…, E…., E… w nieskończoność, w dodatku niektóre z nich ukryte pod wdzięcznymi nazwami takimi jak żółcień pomarańczowa, czerń brylantowa, barwnik identyczny z naturalnym itd… A najgorsze jest to, że wszystkie chemikalia tak bardzo niebezpieczne dla konsumentów żywności, są całkowicie legalne – zaakceptowane przez międzynarodowe i narodowe organizacje żywnościowe, które w teorii powinny dbać o bezpieczeństwo produkowanej żywności! Organizacje kontroli żywności wydają bez problemu licencje na dodawanie do jedzenia tych wszystkich sztucznych składników, chociaż przy regularnym spożywaniu są one bardzo niebezpieczne dla ludzi. Ale za to są bezpieczne i opłacalne dla gigantycznych koncernów żywnościowych, które zarabiają miliardy na sprzedaży takiego właśnie pseudo jedzenia.

Podczas pierwszych zakupów, gdy zaczęłam czytać etykiety, pomyślałam, że wyjdę ze sklepu z totalnie pustym koszykiem. Wszystko, co brałam do rąk naszprycowane było chemią i w głowę zachodziłam, jakim cudem mam w tych warunkach zdobyć zdrową żywność dla mojej córki. Największego szoku doznałam czytając składy niektórych jogurtów, serków i słodyczy dla dzieci, którym producenci żywności również nie szczędzą chemicznych dodatków. Nawet w słonych paluszkach dla dzieci znalazłam wodorotlenek sodu (E 524), który jest przecież substancją żrącą. Ze sklepu wyszłam po prostu załamana…

Na drugich zakupach było już nieco lepiej – po wnikliwym przewertowaniu regałów udało mi się zrobić pierwsze prawie nie chemiczne zakupy. Okazało się, że nawet we współczesnych sklepach można kupić coś w miarę naturalnego, tylko że trzeba się przy tym bardzo mocno naszukać. Po przeczytaniu około 20 etykiet żółtego sera w plastrach wreszcie udało mi się trafić na jeden, który nie zawierał chemicznych konserwantów i miał przez to o wiele krótszy termin ważności – kupiłam go natychmiast. Po przeanalizowaniu około 30 etykiet 100% soków owocowych udało mi się znaleźć jeden jedyny sok marchewkowy, który nie zawierał żadnych dodatków (o zgrozo, marchewkowe soki dla dzieci sprzedawane w tym sklepie zawierały ich najwięcej!). Znalazł się też polski majonez bez konserwantów i innych dodatków, przetwory mleczne takie jak twarogi, maślanki i śmietany, niektóre jogurty z minimalną ilością sztucznych dodatków, oliwy, marynowane pomidory i wiele innych produktów. Wróciłam do domu zadowolona i z nadzieją, że w mojej lodówce znajdą się rzeczy na tyle dobrej jakości, że od tej pory córeczka będzie mogła je bezpiecznie jeść.

Zaczęłam również poszukiwania gospodarstw i przetwórni w mojej okolicy, które produkują tradycyjne jedzenie. Udało się i to głównie dzięki temu, że mieszkam na wsi! Na dzień dzisiejszy mam w każdym tygodniu świeże jajka od gospodarza, pochodzące od kur z wolnego wybiegu. Mam też masło z wiejskiego mleka robione ręcznie tradycyjną metodą przez ponad osiemdziesięcioletnią staruszkę! Znalazłam również w pobliskim sklepie razowy chleb z żurawiną bez spulchniaczy i polepszaczy. Niedawno także zaczęłam się zaopatrywać we wspaniałej regionalnej mleczarni, która na zamówienie dostarcza do domu wszelkie przetwory mleczne nie skażone absolutnie żadną chemią. Zdarza mi się też zdobyć grzybki z lasu czy jagody, szczypior i rzodkiewkę z wiejskiego ogródka. A warzywa w ogóle przestałam kupować w hipermarketach, a zaczęłam je pozyskiwać z naszego wiejskiego warzywniaka, chociaż i tutaj niestety są one pryskane rozmaitą chemią.

Największy problem mam właśnie z warzywami oraz z mięsem. Trudno na bieżąco zdobywać marchew, ziemniaki i inne warzywa uprawiane w tradycyjnym ogródku, zwłaszcza poza sezonem. Oczywiście można zaopatrywać się w sklepach z EKO żywnością, ale niestety minusem takich sklepów są bardzo wysokie ceny, a w naszym przypadku również odległość. Dlatego staram się jak mogę zdobywać chociaż od czasu do czasu rośliny w wiejskiego ogródka, przynajmniej w letnim sezonie.

Najgorzej jest z wędlinami i mięsem, których jakość w sklepach pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Kiedyś nie interesowałam się za bardzo składem mięsa i nawet próbowałam wprowadzać Laurze do diety produkty mięsne z niepewnych źródeł, oczywiście z opłakanym skutkiem. Teraz już wiem, że kiełbasy, parówki i wiele innych wędlin to nic innego jak MOM – mięso odkostnione mechanicznie. Czyli masa kostno-tłuszczowa z zawartością skór, wnętrzności, połamanych kości oraz licznych dodatków chemicznych absorbujących wodę, neutralizujących brzydki zapach oraz poprawiających jakość smaku (http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,11786592,Zero_miesa_w_kielbasie.html) . Niektóre mięsa i wędliny mają w sobie więcej wody i chemii, niż samej tkanki mięsnej. Faszeruje się te nawodnione masy chemikaliami, ponieważ tylko ta chemia jest w stanie utrzymać taką pseudo wędlinę w kupie – bez tego ona by się zwyczajnie w świecie rozpadła na kawałki. Producenci szprycują mięso chemią i wodą, ponieważ to zwiększa jego masę – klient myśli, że kupuje mięso, a tymczasem płaci za wodę i chemiczne środki absorbujące tą wodę. Aby zamydlić oczy klientom, często producenci mięsa kładą je na styropianowych tackach na takiej specjalnej białej gąbeczce – ona wchłania wyciekającą z mięsa wodę, więc dzięki temu klient nie zauważa niczego niepokojącego. Niektóre praktyki stosowane przez producentów i sprzedawców żywności po prostu mrożą krew w żyłach. Kilka lat temu usłyszałam od kolegi pracującego w jednej z sieci handlowych opowieść o tym, jakie się w jego firmie stosuje „zabiegi odświeżające” dla mięsa. Opowiadał mi kilka ciekawych i przerażających historyjek, ale mi w pamięci szczególnie utkwiła ta na temat odświeżania wołowiny… Otóż stara wołowina robiła się blada i sina, więc trzeba było ją jakoś „odmłodzić”, by móc ją sprzedać nieświadomym niczego klientom. Dlatego pracownicy hipermarketu moczyli ją w specjalnym roztworze, do którego dodawali… określone dawki trutki na szczury (!!!!!!!!!!). Trutka powodowała, że drobne naczynka krwionośne w mięsie wołowym pękały i dzięki temu wołowina znów robiła się czerwona i odzyskiwała swój dawny „blask”…

Początkowo postanowiłam zamawiać tradycyjne wędliny dobrej jakości przez Internet, jednak szybko z tego zrezygnowałam. Wprawdzie jest wiele tradycyjnych wędzarni i masarni z certyfikatem (na przykład na Podlasiu), jednak przeszkodą jest po prostu cena. Takie wędliny są zbyt drogie dla przeciętnego człowieka. Dlatego zamiast kupowania wędlin w Internecie postanowiłam piec je sama i powoli wprowadzać Laurce do jadłospisu. Od jakiegoś czasu unikam też stołowania się w przypadkowych miejscach, gdyż nigdy nie wiem, co mi tam zaserwują. Kupuję więc w sprawdzonej masarni całe kawałki mięsa nie rozdrobnione i nie przetworzone, a następnie robię z nich pieczenie i z radością podaję córce – gotowane i pieczone mięso córeczka też trawi dość łagodnie, a przy okazji jej diety my również odżywiamy się dużo dużo zdrowiej.

Przez długi czas Laura nie tolerowała żadnych soków owocowych – po każdym z nich miała rewolucje pokarmowe, więc poiłam ją wyłącznie wodą. Martwiłam się tym bardzo, ponieważ obawiałam się niedoborów u córki witamin i minerałów. Było tak aż do momentu, kiedy znalazłam w sklepie najpierw jeden sok marchwiowy, a później marchwiowo-jabłkowy bez dodatków chemicznych. Okazało się, że te dwa soki dziecko może pić i nie dzieje się po tym absolutnie nic złego… To mnie zainspirowało do kupienia sokowirówki i samodzielnego przyrządzania świeżych soków dla nas wszystkich każdego dnia. Od niedawna szklanka świeżego soku z owoców lub warzyw jest obowiązkowym dodatkiem do każdego naszego obiadu, a córeczka wreszcie ma możliwość poznania smaku innych owoców i warzyw, niż tylko marchewki i jabłka.

Bardzo trudno początkowo robiło się zakupy, gdyż niemal wszystko w naszych sklepach jest skażone chemicznymi dodatkami. Jednak z czasem nauczyłam się tak kupować, że nawet w hipermarkecie potrafię znaleźć żywność bez chemikaliów lub z ich minimalną ilością. W mojej kuchni Vegeta i mieszanki przypraw z zawartością związków siarki przeszły już do lamusa. Teraz są tam tylko naturalne przyprawy, najlepiej świeżo mielone. Jedynie Kuba ma przez to prawdziwe piekło, jak go wysyłam na zakupy – wiadomo, że dla facetów zakupy to męka, a on biedny teraz musi jeszcze spędzać w sklepie dwa razy więcej czasu czytając uważnie etykiety. Musi, bo inaczej ja mu będę suszyć głowę przez cały następny dzień. Na szczęście on też już prawie nauczył się robić  dobrze zakupy żywnościowe – jak widać moje marudzenie jest dla niego o wiele większą męką, niż czytanie etykiet :).

Oczywiście nie możemy mieć pewności, czy na wszystkich etykietach producenci napisali nam prawdę. Zawsze istnieje ryzyko, że dane na etykietach są w jakiś sposób zmanipulowane. Ale chyba większość etykiet zawiera jednak prawdę na temat składu produktów, więc można śmiało się nimi sugerować. Należy jednak pamiętać o tym, że producenci żywności stosują sprytne zabiegi i zmieniają nazwy niebezpiecznych substancji chemicznych w taki sposób, aby jak najbardziej kojarzyły się one z czymś naturalnym czy znanym konsumentom. Dlatego na wielu etykietach zamiast E 150 znajdziemy karmel, a zamiast E 507 kwas solny itp.. Warto uważnie czytać etykiety kupowanych produktów żywnościowych, ponieważ ma to ogromne znaczenie dla jakości życia naszego i naszych bliskich.

Odkąd zaczęłam się interesować tym, co jem i co wkładam w usta mojej córce, jej przewód pokarmowy nagle zaczął się regenerować. Udało się od tego czasu wprowadzić wiele nowych produktów, takich jak warzywa, niektóre owoce, soki, kasze, wiejskie jaja i masło, pieczywo oraz samodzielnie przyrządzane mięso. Dużo czasu zajęło mi dojście do tego, że chemia zawarta w żywności paraliżuje przewód pokarmowy mojego dziecka. Laura nie ma jelita grubego, jej układ pokarmowy jest upośledzony i przez to o wiele bardziej wrażliwy na wszelkie świństwa zawarte we współczesnym jedzeniu. Muszę więc bardzo uważać na wszystko, co jej podaję, co kupuję w sklepach i z czego przyrządzam domowe posiłki. Dbając o nią, zaczęłam dbać o całą rodzinę, a także o siebie. Stwierdziłam, że skoro jestem odpowiedzialna za życie Laury, to muszę również zadbać o swoje własne zdrowie, aby jak najdłużej móc być przy córce i sprawować nad nią opiekę. W mojej diecie jest teraz bardzo mało chemii, za to dużo wiejskich nie przetworzonych przemysłowo produktów oraz mnóstwo świeżych owoców i warzyw. Mięso staram się spożywać w umiarkowanych ilościach i to głównie przyrządzone we własnym piekarniku. Piję nielimitowane ilości zielonej herbaty, która oczyszcza organizm z toksyn, a codziennie rano na czczo wypijam mieszankę soku z cytryny, aloesu i oliwy z oliwek, aby przygotować mój przewód pokarmowy na całodzienną ciężką pracę. Mimo, że zmieniłam nawyki żywieniowe dopiero na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, to już odczuwam tego wspaniałe konsekwencje. Mam mnóstwo sił witalnych, dużo energii i chęci do pracy, czuję się bardzo sprawna intelektualnie, rzadko zmęczona. Włosy jakoś tak bardziej mi się błyszczą, niż kiedyś, chociaż nie używam zbyt wielu odżywek, skóra jakaś taka bardziej napięta i gładka, a nawet figura zrobiła się bardziej smukła, niż była przed ciążą, chociaż nie mam czasu na uprawianie sportu. Ale najważniejsze jest to, że mam teraz o wiele lepsze samopoczucie i że zniknęły całkowicie uporczywe dolegliwości zdrowotne, z którymi przez długi czas się borykałam. Wiele miesięcy mocno cierpiałam z powodu problemów trawiennych, silnych bólów brzucha oraz kłopotów z żyłami – nogi mi puchły niemal każdego dnia. Brałam różne leki bez jakiś spektakularnych rezultatów, ale dopiero zmiana stylu odżywiania rozwiązała moje problemy. Dolegliwości układu krążenia odeszły już jakiś czas temu samoczynnie, podobnie jak moje kłopoty z przewodem pokarmowym, chociaż nie przyjmuję już przecież żadnych leków. Tak sobie myślę, że skoro ja tak wyraźnie odczuwam pozytywne zmiany nawyków żywieniowych, to co dopiero musi czuć moja córeczka?

Nauka robienia zakupów i gotowania bez chemii trwała u mnie aż kilka miesięcy, a mimo to wciąż od czasu do czasu zdarza mi się popełnić jakiś błąd i nieświadomie wrzucić chemię do garnka. Czasem niestety się zapomnę, nie sprawdzę składu i przyrządzę nam obiad nie do końca analizując jego zawartość. Tak to jest, gdy zaczyna robić się dobrze – wtedy spada czujność i człowiek przestaje dbać o szczegóły. Tak niestety stało się ostatnio, kiedy to pozwoliłam podać Laurze kilka posiłków, które nie do końca były dla niej przystosowane. Od razu pojawiły się problemy z trawieniem i powróciła uciążliwa rana na odbycie. Teraz, aby wyleczyć córeczce odparzenia na kilka dni muszę wrócić do całkiem jałowej diety niemowlęcej, czyli do tych nieszczęsnych kupowanych obiadków :(. Czasami jest już tak dobrze z Laurą, że myślę sobie: no to teraz może ona już jeść prawie wszystko. Jednak szybko okazuje się, że jestem w błędzie i że znów trzeba wrócić do punktu wyjścia. Ale człowiek uczy się przez całe życie, zwłaszcza na własnych błędach, dlatego następnym razem z pewnością będę już bardziej uważać.

Mimo moich wysiłków nie da się całkowicie wyeliminować chemicznych dodatków z jedzenia, co najwyżej można je próbować ograniczyć. Wszystkie rośliny uprawne są przecież sztucznie nawożone i pryskane, powietrze skażone, że o jakości tuczonych na ubój zwierząt nie wspomnę… Nie da się więc uniknąć przyjmowania tych obrzydliwych, niebezpiecznych sztucznych substancji, choćbyśmy nie wiem jak się starali, bo wszystko, co kupujemy w sklepach (nawet w surowej wersji), już jest skażone chemikaliami. Jeśli kogoś stać, to może oczywiście zaopatrywać się w sklepach BIO, ale niestety większość z nas nie ma takiej możliwości. Możemy uwolnić się od chemii chyba tylko wtedy, jeśli sami zaczniemy hodować bydło i uprawiać rolę, ale wówczas zabraknie nam już czasu na pracę i wychowywanie dzieci… Taka jest smutna rzeczywistość. Nie da się od tego uciec, ale można za to dokonywać świadomych wyborów, które pozwolą mocno ograniczyć ilość spożywanych dodatków chemicznych i w miarę zdrowo się odżywiać. Na jednym z portali przeczytałam, że przeciętny człowiek zjada rocznie aż 5,5 kg różnych dodatków typu „E” (http://www.zdrowylink.pl/dodatki-do-zywnosci) – te sztuczne substancje odkładają się w naszych tkankach powodując po jakimś czasie groźne choroby, a niektórym z nich przypisuje się nawet właściwości rakotwórcze (na przykład azotynom potasu i azotynom sodu używanym między innymi do peklowania mięs). Przecież wszystkie tkanki naszego ciała, każda komórka powstają z tych składników, które spożywamy. Jesteśmy tym co jemy – to my sami jesteśmy budowniczymi naszych ciał, a jedzenie jest budulcem, od którego zależy jakość i długowieczność tej budowli. Moja córka, zmagająca się z chorobą Hirschsprunga, jest klarownym przykładem na to, jak właściwy sposób odżywiania może pomóc w powrocie do zdrowia i dobrego samopoczucia.

Mimo moich wysiłków, menu Laury wciąż jest jeszcze bardzo ograniczone, a zbyt mało zróżnicowane jedzenie nie zapewnia jej dostatecznej ilości witamin i substancji odżywczych. Dlatego musiałam znaleźć sposób na uzupełnienie jej diety w taki sposób, aby jej organizm rósł zdrowo i dostawał wszystko, czego potrzebuje. Tłuszcze od jakiegoś czasu uzupełniam córce oliwą z oliwek, tranem oraz wiejskim masłem. Pozostała jednak jeszcze kwestia uzupełnienia protein, witamin i minerałów, których Laura dostaje w żywieniu zdecydowanie za mało. Aby rozwiązać problem, zaczęłam dawać jej własnoręcznie przyrządzone mięso oraz szukać informacji na temat suplementów diety, które mogłyby jej pomóc. Nie chciałam jednak iść do apteki po farmaceutyki, sztucznie stworzone witaminy i proszki. Wolałam poszukać naturalnych produktów, które wzbogacą jej dietę o wszystkie potrzebne składniki odżywcze. Trochę czasu zajęło mi dotarcie do informacji o naturalnej super żywności, ale na szczęście w końcu się udało. Dowiedziałam się o kilku całkowicie naturalnych produktach, które ze wszystkich rzeczy występujących w przyrodzie są chyba najbardziej wartościowe – zawierają one całą gamę witamin i pierwiastków, nawet tych śladowych, no i są w stu procentach naturalnego pochodzenia. Nie wahałam się i od razu po zdobyciu tych informacji wprowadziłam do jadłospisu córeczki te niesamowite produkty – spirulinę, czyli wyjątkowe algi morskie, jagody goji i jagody acai, sok z aloesu a także surowe ziarno kakaowca. Wszystkie produkty z BIO upraw, suszone za słońcu, bez ingerencji człowieka w ich skład. Te kilka produktów to kopalnia witamin i minerałów niezbędnych człowiekowi do życia i prawidłowego funkcjonowania. Laura dostaje je wszystkie codziennie, a ja nadal czytam, wciąż szukam i ciągle zdobywam informacje na temat tego, jak jeszcze mogę jej pomóc…

Przez wiele miesięcy nie udawało mi się wprowadzić Laurze żadnych nowych produktów, nie pomagały w tej kwestii ani porady dietetyków, ani rady tak zwanych „dobrych cioć”. Nic nie przynosiło rezultatów, a zamierzony efekt dało dopiero wyeliminowanie z diety chemikaliów oraz bardzo powolne, rozważne wprowadzenie do menu każdego nowego produktu. Dzielę się z przyjemnością tą wiedzą, nabytą metodą prób i błędów, licząc, że komuś się ona przysłuży. Być może tego bloga czytają rodzice dzieci z Hirschsprungiem lub z innymi chorobami pokarmowymi, może czytają go ludzie dorośli z uciążliwymi dolegliwościami lub przewlekłymi chorobami, na które nie znajdują lekarstwa. Dzielę się z Wami swoim doświadczeniem i mam nadzieję, że chociaż jednej osobie uda mi się tym wpisem pomóc. Jesteśmy tym, co jemy, a moja córka jest tego doskonałym przykładem…

SAMSUNG

komentarzy 159

  1. P.S. Olej kokosowy można również stosować bezposrednio na otwarte rany. Jest antyseptyczny. Stosowałam go wielokrotnie przy wszelkich odparzeniach jak i w procesie gojenia głębokich ran których nie były w stanie wyleczyć żadne specyfiki szpitalne. Szczerze polecam!500ml słoiczek powinna pani dostać w Polsce już od 16zł ( u mnie kosztuje ok 2,5e). Olej kokosowy jest bardzo wydajny,wystarczy niewielka ilość nałozona na skórę.

    • Już stosowaliśmy ten olej i w przypadku Laury niestety nie działa 🙁

  2. Polecam nierafinowany olej kokosowy oraz sok z granatu!

  3. Emilko, dopiero teraz mam chwile zeby nadrobic wakacyjne nowosci u Was, wiec z duzym opoznieniem pisze komentarz i nie wiem czy uda Ci sie go przeczytac.
    ja sama moje dzieci staram sie zywic jak najzdrowiej, a przy tym jestesmy wegetarianami, wiec wszystko to co napisalas nie jest mi obce, rzucilo mi sie jednak w oczy ze korzystacie z sokowirowki, a ja polecilabym wam w tej sytuacji zakup sokowyciskarki wolnoobrotowej, po pierwsze taki sok bedzie zawieral duzo wiecej cennych witamin, mineralow i enzymow, niz ten z sokowirowki, poniewaz sokowirowka nagrzewa poprzez swoja predkosc wyciskany sok przez co czesc tych cennych skladnikow ginie, a do tego jeszcze napowietrza, czyli powoduje ich utlenianie sie, a po drugie sokowyciskarka umozliwia rowniez wyciskanie sokow rowniez np. z traw, a nawet niektore maja dodatkowe wyposazenie, do wyciskania oleju z pestek i nasion, dzieki czemu mozna przerobic np kokosa na olej i na wiorki, czy tez zrobic sobie wlasny olej slonecznikowy.
    Pozdrawiam

  4. Czasami tu zaglądam, choć czytanie tych dłuuuugich postów ostatnio mnie przerasta. 😛 Ale chciałam tylko napisać, że córeczka jest ewidentnie do Ciebie bardzo podobna. 🙂 Śliczności!

  5. Emilko, bardzo duzo celnych spostrzezen na temat zdrowego odzywiania i przydatnych informacji. Ja rowniez staram sie czytac uwaznie etykiety produktow spozywczych. A do tego sprawdzanie dat przydatnosci to juz obowiazkowo.
    Buziole dla Laurki!

  6. Emilio, jeżeli byłabyś chętna mogę „załatwić” dla Laury ekologiczne dynie.
    Rosną w specjalnym ogrodzie pośrodku lasu i uprawia je mój tato dla moich dzieci.
    Do uprawy nie stosuje żadnych chemicznych środków, roną zupełnie naturalnie.
    Tato ma też inne warzywa: marchewki, cukinie itp., ale dynie w tym roku wyjątkowo obrodziły i czekam tylko, aż dojrzeją.
    Gospodarstwo jest na Kaszubach, ale ja mieszkam w Gdyni, więc bez problemu mogłabym Wam podarować trochę zdrowych warzyw.
    Nasza pediatra powiedziała mi o mleczarni Śnieżka, która ma podobno zdrowy nabiał. Zamówiłam kiedyś u nich twaróg i rzeczywiście był wyśmienity, natomiast masło podobne do tego z Warlubia.
    Mleko też podobno warto kupować pasteryzowane, ale żeby nie było homogenizowane.
    Ale opinie na temat mleka krowiego są podzielone i część lekarzy uważa, że w ogóle nie powinno być spożywane przez ludzi. Mleko jest dla cieląt, a my jesteśmy jedynymi ssakami, które spożywają oprócz swojego mleka, mleko innch zwierząt.
    Ja natomiast nie mam zupełnie żadnych źródeł, gdzie mogłabym kupować zdrowe mięso dla dzieciaków… 🙁

    • Ewelina, spadłaś mi z nieba! Dynia i marchewka są produktami nr 1 dla Laury, ale niestety dynia jest trudna do zdobycia. Dlatego jestem bardzo mocno zainteresowana. Jedna z Czytelniczek dała mi namiary na swojego tatę, który także ma gospodarstwo, jednak problemem jest odległość – ten pan prowadzi swoje gospodarstwo dalego ode mnie. Kaszuby mam bliżej, a w Gdyni jestem stosunkowo często. Więc jeśli jest taka możliwość, to chciałabym kupować nie tylko dynię, ale równiez pozostałe warzywa lub owoce. Bardzo mi zależy.

      Proszę, zostaw namiary na siebie a na pewno się skontaktuję!

      • Emilio mieszkasz na wsi ( moje marzenie) nie myslałas zeby samej sadzic podstawowe warzywa??? Ja całe życie mieszkałam na wsi wiec wiem co to zdrowa żywnosc i żadne sklepy Eko nie gwarantuja zdrowej żywnosci. Chocby na fakt w jakiej ziemi te warzywa i owoce były siane, czym pdlewne itd. Ceny w eko sklepach są bardzo wysokie ale jedzenie ma niewiele wspólnego ze zdrowa żywnościa.
        Sama mieszkam w miescie ale na balkonie mam posiana marchew, pomidory, ogórki, rzodkiewke natki pietruszki i koprek, oraz własnie dynie. Dynie posadziłam w tym roku pierwszy raz zobaczymy czy wyrosnie, narazie zapowiada sie ze cos z niej bedzie. Ziemie do warzyw przywiozłam sobie ze wsi od rodziców z ogrodu, wiem przynajmniej ze jest to ziemia ekologiczna nie pryskana żadnymi nawozami lecz na jesien narzucona obornikiem. Warzywa mi pięknie rosna. W przyszłym roku zamierzam posadzic w donice krzewy owocowe typu porzeczki, agrest i inne.

    • Nie ma mowy o żadnym kupowaniu, to ekologiczny prezent dla Laury 😉 Jak tylko dynie podrosną, to dam znać i umówimy się gdzieś i przekaże warzywa. Mój tato na pewno będzie dumny, że mógł pomóc 🙂 Za jakiś czas na pewno się odezwę.

      • Ojej… bardzo dziękujemy 🙂 Już się nie mogę tych dyń dla Laury doczekać 🙂

  7. Już od ponad roku czytam Pani bloga. Jest Pani bardzo mądrą i dzielną kobietą. Bardzo dobrze, że poruszyła Pani temat zdrowego żywienia. Moja przyjacółka jest refleksologiem. Refleksologia związana jest z medycyną chińską, która uczy nas dbania o własny organizm, o przywrócenie prawidłowego funkcjonowania każdego narządu.Oczywiście nie chodzi tylko o to,że mamy pić zioła, zioła….. Jest mnóstwo naturalnych produktów o których nie wiemy, a które niezwylke korzystnie wpływają na nasze zdrowie. Po co używać cukru jak mozna zastąpić go syropem z agawy . Chcemy się ochłodzić pijmy zielona herbatę, rozgrzać – zaparzony korzeń imbiru. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie,korzystam z jej wskazówek, ale powiem szczerze że coraz bardziej mnie to fascynuje. Zwracam natomiast uwagę na to co jem. Tak samo jak Pani piekę mięsa np.szynkę ,boczek dla męża. Nie używam żadnej Vegety i kostek rosołowych. Czytam etykiety na produktach. Mieszkam od roku na wsi Mam swoje warzywa, które nie widziały chemi i maja zdecydowanie inny smak i zapach. Nie mam bzika na punkcie zdrowego żywienia, też zdarza mi sie zgrzeszyć i zjeść np hamburgera czy wypić colę. Nie zrozumiem jednak krytyki tego tematu.Przecież świadomość powinna się rozwijać a nie cofać.Powinniśmy dbać o zdrowie własne i przede wszystkich naszych dzieci. Oczywiście nie damy rady całkowicie wyeliminować chemicznych produktów.A jeśli chociaż trochę ograniczymy ich spożywanie to bardzo dobrze.Proszę nie zwracać uwagi na niekonstruktywną krytykę. Każda matka wie co najlepsze dla jej dziecka. Ja swoich chłopców leczyłam syropem z cebuli, nie biegałam jak głupia do lekarza za każdym razem , gdy tylko zakasłali . W ogóle nie biegałam! Mają obecnie 19 i 20 lat i nidgy nie łykali antybiotyków. I niech ktos mi zarzuci, że żle robiłam. Prababcine metody min. z cebulą sprawiły ,że póki co mają odporne, niewyniszczone antybiotykami organizmy. Pisze Pani bardzo mądrze, dzieląc się swoimi spostrzeżeniami i doświadczeniem.Panią należy podziwiać a nie krytykować. Dobrze ,że ci rzucający kamieniami są w mniejszości. Życzę wszystkiego dobrego całej Waszej rodzinie.
    Ps.Też płakałam po stracie naszej suczki.

  8. Emilko, za dużo zielonej herbaty nie pij 🙂 a juz na pewno nie w w ilości „nielimitowanej”. Wszystko w nadmiarze szkodzi. Zielona herbata bardzo ogranicza wchłanianie żelaza i jeśli masz skłonność do anemi to nie pij za dużo, a zwłaszcza nie popijaj ją nigdy mięcha.

    Moja lekarka mówi, że najlepiej pić max. jedną szklankę danego płynu dziennie (oprócz wody) np 1 zielona, 1 szklanka soku, 1 czerwona herbatka itp.

    Polecam stronki:

    o kosmetykach: http://www.luskiewnik.strefa.pl/acne/toksyny.htm
    o własnych chlebku (niektóre przepisy baaardzo proste i szybkie): http://pracowniawypiekow.blogspot.com/

    oraz do bloga Mimi, która bardzo zdrowo się odżywia i stosuje tylko zdrowe kosmetyki. Często w jej postach są bardzo cenne rady (do ich znaleznia polecam korzystanie z kategorii TAGI po prawej stronie bloga): http://bomimi.decostyl.pl/

  9. Po pierwsze super że temat zdrowej żywności został przez Panią poruszony, myślę że wielu osobom zwróciła Pani uwagę na ważny jeśli nie jeden z najważniejszych elementów naszego życia.
    Po drugie mam nadzieję Pani Emilio że rzeczywiście przestanie się Pani przejmować durnymi komentarzami i jednocześnie przestanie Pani tracić czas na odpisywanie na nie,
    Wszak dbanie o swoje dobre samopoczucie i unikanie stresu jest równie ważne jak to co jemy 🙂
    Po trzecie temat zdrowego odżywiania jest mi od jakiegoś czasu bardzo bliski i ponieważ przestudiowałam już naprawdę sporo na ten temat to chętnie zbiorę w jednym poście to co zajęło mi wiele miesięcy.
    I choć nie mam dyplomu z dietetyki, a wszystko co napisze poniżej jest moim spostrzeżeniem, doświadczeniem i moim osobistym zdaniem, to chciałabym się tym z Panią Pani Emilio jak i z innymi czytelnikami podzielić. A nóż komuś te informacje się przydają 🙂
    Zacznę od tego że najlepiej to co się da robić samemu.
    Na początku każdy się pewnie popuka w czoło że nie ma na to czasu, że nie ma zdolności że coś tam.
    Ale jak tylko spróbuje np. upiec chleb i ten chleb mu wyjdzie i zapach w domu będzie ten jedyny, niepowtarzalny to satysfakcja gwarantowana i motywacja do dalszych eksperymentów ogromna! 🙂
    I tak ja zaczęłam piec chleb, najpierw na drożdżach a potem odważyłam się zrobić zakwas 🙂
    Teraz jest idealna pora żeby zrobić sobie swój zakwas bo wysoka temperatura bardzo sprzyja jego tworzeniu.
    Przepis: http://mojewypieki.blox.pl/2009/05/Zakwas.html (zakwas wyszedł świetny polecam!)
    Tu podaję cudowne strony o pieczeniu chleba, bułek, rogalików, chałek…
    Krótko mówiąc dzięki nim można upiec dosłownie wszystko co znajduje się w piekarni za rogiem. Ale nie do końca takie jak tam, bo lepsze! Wolne od konserwantów, ulepszaczy i tylko my wiemy co zjemy 🙂
    http://piekarniatatter.blogspot.com/
    http://mojewypieki.blox.pl/strony/Chlebynazakwasie.html
    (moje wypieki chyba zna każdy, ale kto nie zna niech koniecznie tam zajrzy! Wychodzi absolutnie wszystko, a przepisy cudowne!)
    http://www.chleb.info.pl/

    Samemu można zrobić jogurt:
    http://www.ekoquchnia.pl/2011/03/jak-zrobic-jogurt-naturalny-w-domu/
    twaróg:
    http://mojewypieki.blox.pl/2009/06/Domowy-twarog.html
    makaron, i wszelkiego rodzaju przetwory.
    To naprawdę nie jest trudne a przynajmniej mamy pewność do tego co jemy…

    Jeśli chodzi o czytanie etykiet to zasada jest prosta: im krótszy skład tym produkt „zdrowszy” i „bardziej naturalny”
    Dla mnie szokującym odkryciem był fakt że żywność dla dzieci (pomijając fakt że jeśli jest hasło „dla dziecka” kosztuje dwa razy tyle niż produkt o tym samym składzie bez owego hasła) posiada zazwyczaj dużo gorszy skład niż ta przeznaczona dla pozostałych klientów.
    Przepraszam bardzo ale czy zdrowy może być jogurcik dla dziecka który stoi sobie na półce (nie w lodówce!) i jego termin przydatności kończy się za dwa miesiące?!
    Nie będę podawać firm ani konkretnych produktów, ale proszę zwróćcie uwagę na skład wszystkich tych produktów przeznaczonych dla dzieci…bardzo się zdziwicie.

    Tak jak Pani Emilia wspomniała trzeba nauczyć się czytać te etykiety, to że nie ma „E” jeszcze o niczym nie przesądza, ponieważ producenci stosują inne ładne nazwy pod którymi kryją się same „świństwa”

    Z „super” produktów polecam:
    amarantus (genialny dostarczyciel wapnia, przyswajalnego lepiej niż mleko i cenne żrodło białka)
    kasza quinoa (nie będę się rozpisywać o tych produktach bo wszystko można znaleźć wpisując w wyszukiwarkę) kasza jaglana
    olej rzepakowy (nawet bardziej cenny niż oliwa z oliwek), olej kokosowy (ma działanie przeciwwirusowe i bakteriobójcze), masło klarowane (nigdy nie używam żadnych margaryn!)
    jagody Goji i Acai (wspomniane przez Panią Emilię)
    zamiast cukru – syrop z agawy, ksylitol, stewia, miód, daktyle(!)
    suszone owoce (żurawiny, morele, rodzynki)-wszystko bezsiarkowe…

    Polecam również kilka blogów które dla mnie stały się ogromną inspiracją i kopalnia wiedzy:
    http://smakoterapia.blogspot.com/
    (moje cudowne odkrycie! Mnóstwo zdrowych przepisów dla dzieci alergików! Czekoladki, ptasie mleczka, lody…bez mleka, cukru.. Polecam!!!)

    http://zielenina.blogspot.com/
    http://mamaalergikagotuje.blogspot.com/

    Jak mi się jeszcze coś przypomni, na pewno dopiszę 🙂
    Pozdrawiam serdecznie

  10. Witam serdecznie,
    od dlugiego czasu podczytuje Pani Blog i kibicuje w walce z rzeczywistoscia. Do tej pory nie mialam odwagi komentowac poniewaz temat dzieci jest mi obcy, a to z tego powody, ze zwyczajnie nie posiadam wlasnych i wiedza moja na ich temat jest naprawde ograniczona. Natomiast temat zdrowego odzywiania jest mi bardzo bliski i intersuje sie nim od dawna. W zwiazku z tym stwierdzilam, ze byc moze kilka moich spostrzezen przyda sie Pani, Laurze albo ktoremus z czytelnikow. Nie wiem czy interesowala sie Pani medycyna chinska. Nie chodzi mi w tym momencie o typowo azjatyckie produkty, ale o filozofie dlugiego zycia w zdrowiu i zgodzie z natura. Podaje link do przesympatycznej dietetyczki, ktora probuje wlascie te filozofie stosowac w naszej europejskiej kulturze, a ktora znam niestety tylko z opowiesci mojej najlepszej przyjaciolki. http://grzechotka-dieta.pl/ Znajdzie tam Pani troche informacji o niej samej, o zywieniu, o tym czym sie ona zajmuje i czym sie nie zajmuje :-), a nawet adresy producentow zdrowej zywnosci. Choc szczerze mowiac nie wiem czy Szczecin jest dla Panstwa lokalizacyjnie korzystny.
    Poza tym chcialabym przestrzec przed korzystaniem z kuchenki mikrofalowej, jezeli nie Pania (bo byc moze wogole Pani takowej nie uzywa) to innych myslacych na codzien o wlasnym zdrowiu. W zalkadce „Czytelnia” wlasnie na tej stronie mozna znalezc troche informacji na temat tych „cudownych” wynalazkow cywilizacji.
    No i kolejna rzecza, przed ktora chcialabym przestrzec to produkty z etykieta „BIO”. Nie przeczytalam dokladnie wszystkich komentarzy i byc moze zle zrozumialam kontekst, ale prosze nie dac sie zmylic piekna etykieta. Byc moze sa one tworzone z produktow z ekologicznych upraw, ale nie zawsze sa wolne od srodkow konserwujacych. Sama natknelam sie wielokrotnie na artykuly spozywcze z etykieta BIO, ktore w skladzie mialy chemiczne srodki konserwujace. Tak wiec nie zawsze placac za cos wiecej, w przeswiadczeniu, ze robimy sobie przysluge kupujemy rzeczywiscie cos co jest dla nas dobre. A wiec czytanie etykiet i produkty od zaufanych hodowcow to wedlug mnie podstawa przemyslanych zakupow. W przypadku sprawdzonych produktow radzilabym tez od czasu do czasu upewnic sie czytajac etykiete czy przypadkiem producent w miedzyczasie nie zmienil skladu na „mniej zdrowy”. Osobiscie spotkalam sie z przypadkiem kiedy to w momencie wprowadzenia produktu na rynek nie mial on konserwnantow, a po jakims czasie kiedy to juz mial pewnie grupe swoich „milosnikow” pojawil sie w skladzie srodek konserwujacy i tez inne mniej korzystne dla naszego zdrowia skladniki. Byc moze byl to pojedynczy przypadek ale to nauczylo mnie skutecznie czytac etykiety.
    Poza tym polecam tez ksiazke Bozeny Zak-Cyran „Odnowa na talerzu”, w ktorej mozna znalezc mnostwo roznych porad i przepisow na zdrowe posilki (choc na pewno nie wszystkie nadaja sie dla Laury) i jej strone, ktora nota bene przed chwila znalazlam na potrzeby tego komentarza: http://www.dietoterapia.info/omnie.htm Polecam przeczytac historie.
    No i pozdrawiam wszystkie czytelniczki z pochmurnych Niemiec. Gdyby potrzebowala Pani jakichs produktow z Niemiec albo jakiejkolwiek pomocy w tym kraju np. z tlumaczeniami to prosze sie nie krepowac.

    • Ten komentarz to kopalnia informacji i inspiracja dla mnie do dalszych poszukiwań! Bardzo dziękuję!

      • Moc choc odrobine pomoc – to naprawde przyjemnosc. No i prosze sie przygotowac na to, ze w tych poszukiwaniach trafi Pani na mnostwo sprzecznosci, jak chocby w przypadku soku z Aloesu. Choc w tej kwestii sklaniam sie do Pani rozumowania, bo jak to kiedys ktos madry powiedzial „dawka czyni trucizne”. Ja po prostu stwierdzilam w pewnym momencie, bo zaczynalam od natloku i roznorodnosci informacji wariowac, ze natura i umiar we wszystkim sa dla mnie najlepszymi doradcami. Dlatego tak bardzo spodobala mi sie filozofia medycyny chinskiej. Dlatego tez biorac pod uwage wlasne doswiadczenia zycze cierpliwosci i wytrwalosci w zglebianiu wiedzy 🙂 No i na ile zdolalam Pania poznac to pewnie w przyszlosci to ja sie bede jeszcze od Pani uczyc. 🙂
        Ahhh… Jeszcze jedna rzecz przyszla mi do glowy. Sol morska… Ale to pewnie juz Pani wie i maslo klarowane, tzw. Ghee albo Ghi. Do poczytania: http://mamzdrowie.pl/zalety-klarowanego-masla/, duzo latwiej przyswajalne ale niestety mniej praktyczne np. do rozsmarowywania. Ale jesli chodzi o zdrowie to pokonala Pani juz wieksze przeszkody wiec moze i ta informacja sie przyda i zacheci do eksperymantowania. W internecie znajdzie Pani mnostwo stron ze wskazowkami jak mozna takie maslo z naszego najzwyklejszego przyzadzic. Chocby tu: http://margarytka-kulinarnie.blog.onet.pl/Ghee-klarowane-maslo,2,ID406795974,n
        A skoro tak o zdrowym jedzeniu, to musze tez napisac, ze wlasnie w tej chwili pieke wlasny chlebek na zakwasie. No i prosze sobie wyobrazic rozchodzacy sie po mieszkaniu zapach. Czuje sie dokladnie tak jak przed mniej wiecej 30 laty na wakacjach u babci. 🙂

        • Ale się zrobiłam głodna!

    • oprocz krotkiej listy skladnikow i krotkiego terminu przydatnosci jeszcze jedno pytanie ktore mozna sobie zadawac jak sie idzie na zakupy to: Czy zjadlaby to moja pra-babcia? Tzn czy w jej czasach takie cos bylo jedzone. W taki sposob ‚odpada’ mnostwo sztucznych produktow.

      Jeszcze jedna zasada – kupowac i jesc to co akurat w danym sezonie na danym terenie jest dostepne; to dla mni ejest najtrudniejsz ebo jak tu nie zjesc banana albo ananasa;-)

    • Już wkrótce przeprowadzam się do Niemiec, konkretniej Frankfurtu i martwi mnie to, że nie wiem gdzie szukać tam zdrowej żywnośći. Jeśli byłaby pani w stanie pomóc byłabym wdzięczna.

    • Dodawanie konserwantów i barwników do produktów. które pierwotnie ich nie zawierały, po tym jak znajdą grupę wiernych konsumentów zdarza się dość często, już dość długo zwracam uwagę na to co jem i parę razy się tak przejechałam kupując w ciemno przetestowane wcześniej produkty, ostatnio na maśle i mleku kokosowym. Na szczęście zazwyczaj przy okazji zmienia się albo smak, albo kolor lub konsystencja więc można się zorientować.

  11. Emilia pisze o bardzo ważnych sprawach – dziękuję za wpis i za film na youtube!

  12. A ja mam pytanie odnośnie produktów, które Pani zdaniem są godne uwagi, spirulina to dostępne w internecie sprasowane tabletki, jagody goji – suszone owoce, jagody acai – kapsułki, dobrze wyszukałam? Czy jednak są dostępne w jakiejś innej, lepszej postaci? Pytam, bo chciałabym kupić i zaserwować dzieciakom. I jak to zażywać? Co jakiś czas inny produkt? Dziękuję. Pozdrawiam:)

    • Jagody Goji i Acai powinny być dostępne w formie surowej, to znaczy suszonej. Ja takie kupuję. Trzeba tylko patrzeć, aby były z certyfikowanych bio upraw, ponieważ inne mogą być z upraw przemysłowych skażonych pestycydami. Spirulina to wysuszone glony właśnie sprzedawane w formie tabletek.

  13. Nie wiem czy ktos juz o tym wspominal – jak nie, to ja wspomne 🙂
    Ja uzupelniam diete swoich maluchow w bialka przy pomocy ekologicznych maselek orzechowych – najchetniej migdalowych (jest tez wersja biala – z migdalow obranych i nieprazonych – karnilam nia dzieciaki od 8-9 miesiaca zycia). Maslo migdalowe jest po prostu przepyszne i bardzo we wszystko bogate. Pozdrawiam, magda

  14. Witam serdecznie.
    Laurce i Wam kibicuję od dawna.
    Bardzo zaciekawił mnie ten post o żywieniu, bo od roku borykam się z problemem puchnięcia nóg i lekarze nie mogą znaleźć przyczyny. Nie moge chodzić w innych butach niż luźne sandały i klapki, bo stopy mi się nie mieszczą… Dodatkowo dochodzi wrazliwość stóp i ból..
    Czy ma Pani podejrzenia, po eliminacji jakich produktów żywnościowych opuchlizna minęła?
    Nie wiem już co robić, ani jak sobie pomóc.
    Pozdrawiam serdecznie i nieustająco trzymam kciuki za zdrowie Laurki
    Violet

    • U mnie diagnoza była, niewydolność żylna – tendencja do żylaków. Trudno mi powiedzieć, po których produktach problem zniknął. Po prostu maksymalnie wyeliminowałam chemię z jedzenia, zaczęłam jeść więcej owoców i warzyw, mniej mięsa, trochę mniej się sięstresować, co na pewno też nie było bez znaczenia. Jeden produkt przychodzi mi do głowy – zielona herbata, której wtedy zaczęłam pić naprawdę dużo i piję do tej pory (proszę wybierać taką liściastą, a nie ekspresową). Nie wiem, czy pomoże na Pani problem, ale z pewnością nie zaszkodzi – jest ona bardzo, bardzo zdrowa.

      Mogę z całego serca polecić również 2 rzeczy, które mi pomogły poza dietą:

      – przynajmniej na 15-20 minut dziennie położyć się z nogami uniesionymi powyżej głowy. Można na przykład oprzeć je o ścianę, ale najważniejsze, aby stopy znajdowały się wyżej niż głowa. Świetnie odpręża zmęczone nogi i zmniejsza opuchliznę.

      – specjalistyczne medyczne pończochy uciskowe, dobierane na miarę. Nie chodzi mi o takie kupowane w aptekach, bo one mi nie pomogły, ale o profesjonalne pończochy przeciwżylakowe wytwarzane przez firmy, które się tym specjalizują – proszę zapytać lekarza, na pewno będzie znał odpowiednią firmę w Pani okolicy. Pończochy są rewelacyjne i naprawdę chronią przed obrzękiem nóg, jeśli się je regularnie nosi.

      I proszę się nie przestraszyć, że to jakiś brzydki wyrób medyczny. Te pończochy są nawet ładne, choć nieprześwitujące, ale za to z koronką i można w nich naprawdę kobieco wyglądać :). Wadą jest cena – są drogie, ale za to się nie drą i starczą na bardzo długo, więc inwestycja w zdrowie się zwraca.

    • ja ze swojej strony mogę poradzić maksymalne ograniczenie soli w diecie – sól zatrzymuje wodę w organizmie, może mieć również wpływ na nadciśnienie, także najlepiej spożywać ją w minimalnych ilościach (niestety sól ukryta jest w wielu gotowych produktach, dlatego należy czytać skład)

  15. ja polecam dwie ksaizki – tylko niestety po angielsku znam nazyw : Food politics (o biznesie zywnosci w USA) i Not on the label.
    W skrocie moge powiedziec ze jest w nich omowiony (na podstawie badan) problem ktory jest opisany w tym poscie.
    Ja tez uwazam na to co jem; szkoda tylko ze nie wiedzialam tego kilk alat temu…

  16. Moj syn mial problemy z trawieniem o podlozu alergicznym. przechodzilam podobna droge zakupowa do Twojej:) Choc przyznaje, ze zbyt rygorystyczna nie jestem. Niestety o zdobyciu warzyw czy innych produktow wiejskich mozna u nas zapomniec, wiec pozostaja mi produkty eko, ktore od razu kosztuja 2x tyle. zakupy robie czesto nosem. Rozne sklepy maja roznych dostawcow i rozna jakaos produktow, czesto lezacyc obok siebie. Wybierajac jablka z kilkunastu dostepnych rodzajow, zawsze uzywam nosa. Mam dosc wychulony nos, sporo nadwrazliwosci (nie tylko zapachowych) i odbieram swiat jak dziecko – wszystkimi zmyslami:) Kupujac warzywa, owoce czy mieso, zawsze podstawiam je najpierw pod nos. Od razu mozna wyczuc roznice miedzy jabkiem jablkowym a chemicznym. Niektore w ogole smaku jablek nie przypominaja:/ Kilka dni temu na wakacjach w Pobierowie w miejscowym sklepie kupilam fajna szynke. Sprzedawczyni w ogole tak ja zaprezentowala, jakby z gory zakladala, ze i tak jej nie kupie. Szynka byla pyyyszna. Mieso suche i zbite, rozsypujace sie przy krojeniu, ale smak i zapach byl powalajacy. nastpnym razem weszlam do sklepu z zapytaniem o ta sama szynke. Lezaly obok siebie 2 podobne, w tej samej cenie, ale nie pamietalam nazwy. Sprzedawczyni najpierw dosc niemilo stwierdzila, ze nie moze pamietac wszystkiego, co jej klijenci kupowali, ale jak tylko skierowalam w kierunku szynki nos, od razu sobie przypomniala, stwierdzajac ze smiechem, ze nigdy nie widziala, zeby ktokolwiek cokolwiek przy zakupach wachal. Wielokrotnie sie przekonalam, ze sam wyglad to za malo, bo moze byc bardzo zwodniczy:) Nosa jeszcze nie udaje sie tak dobrze jak wzroku oszukiwac:)

  17. Droga Emilio!
    Jak zwykle kłaniam się nisko i jestem pełna podziwu dla Ciebie nie tylko w kwestii wychowywania Laurki, ale również zdobywania wszelkiej wiedzy na poprawę jej zdrowia. Wpis niezwykle potrzebny i rozjaśniający nieświadome umysły. Dziekuję bardzo, za morze wiedzy jaką zaczerpnęłam czytając ten wpis.
    Wszytskiego dobrego Wam życzę i wysyłam garść całusków i mnóstwo energii :))))

  18. A o tym soku z aloesu… Piszesz że po tym jak przeczytalas blog pani emilii zaczniesz pic aloes nie wspominając nawet o tym że była wzmianka o tym że może w nadmiernych ilościach szkodzić nie zamierzasz dowiedziec się z innych źródeł niż internetowy blog czy to naprawdę pomaga a nie szkodzi?

  19. ja tez jestem zdania, że jest się tym co się zje, a ciało buduje z tego co dostaje od nas, i tak samo jak lichy powstanie dom zbudowany z byle jakich elementów tak i nasze ciało nie ma mocy czerpania czegoś z byleczego. Ja niedawno odkryłam filozowię życia Anny Ciesielskiej (wydała książki „Filozofia życia ” i „Filozofia zdrowia”) Do mnie to o czym pisze trafia i przemawia, a opiera się ona na chińskiej filozofii pięciu przemian.

  20. Jeszcze chciałabym uspokoić wszystkie mamy odnośnie słoiczków dla dzieci. Produkty te należą do grupy produktów tzw. specjanego przeznaczenia żywnieniowego. Są one poddawane naprawdę restrykcyjnym badaniom. Składniki używane do produkcji gotowych obiadków, deserów czy soczków DLA DZIECI MUSZĄ spełniać najwyższe wymogi jakościowe! Sama mam synka niespełna dwu-letniego i muszę przyznać, że ponad rok podawałam synkowi wyłącznie obiadki ze słoiczków. Naprawdę ufam tym produktom. Do tej pory zdarza mi się podać gotowy obiadek czy deserek-oczywiście dostosowany odpowiednio do wieku dziecka. Podając taki posiłek mam pewność, że został on przygotowany z najwyższej jakości składników-śmiem nawet twierdzić, że nawet lepszych niż ja sama umiałabym zdobyć w moim osiedlowym warzywniaku i osobiście ugotować z nich np. zupkę. No chyba, że miałabym dostęp do super ekologicznych produktów-co w obecnych czasach nie jest łatwe i… tanie 🙁

    • No to już wiem, dlaczego moja córeczka tak dobrze je trawi 🙂

  21. Z wielkim zaciekawieniem przeczytałam ten wpis. Trzy lata temu ukońćzyłam studia wyższe na Wydziel Nauk o Żywności i Żywieniu. Wybrałm kierunek z zakresu technolgii żywności, a nie dietetyki. Muszę tu przyznać Emilii wielką rację! Żywność, którą w obecnych czasach produkują wielkie koncerny pozostawia wiele do życzenia pod względem jej składu. Teraz liczy się najbardziej ekonomia, a nie dobro konsumenta. Producenci stawiają na ilość,a nie na jakość. Ma być dużo produktu uzyskanego możliwie najniższym kosztem, co jest najbardziej opłacalne z punktu widzenia wielkich koncernów. Ostatnio byłam w sklepie z zamiarem zakupu serka do kanapek(zaznaczam, że biorę pod uwagę dobre i znane marki). Moją uwagę przykuł serek z rzodkiewką, Kiedy przeczytałam skład na etykiecie myślałam, że się przewrócę! W serku nie było ani grama rzodkiewki. Zastępowała ją min. skrobia modyfikowana, guma guar oraz oczywiście aromaty. Ten przykład to tylko tak na margnesie, ale takich przypadków znajdziemy sporo-szczególnie w przypadku przetworów mlecznych. Koleżanka, która pracuje w znanej firmie branży spożywczej powiedziała mi, że nie kupuje dla siebie i swojej rodziny (a szczególnie dla dzieci!!!) ich produktów, gdyż wie co w nich „siedzi” i bynajmniej nie jest to samo zdrowie jak przekonują wszechobecne reklamy. Podpisuję się więc pod wpisem Emilii obiema rękoma. ZWRACAJMY UWAGĘ NA ETYKIETY! Składniki na etykiecie zgodnie z wymogami, powinny być wymienione w określonym porządku-tzn na początku wymienia się składnik, którego jest najwięcej w danym produkcie, a na końcu składnik, którego jest najmniej.

  22. Pani Emilio – chciałabym dodać jeszcze 2 informacje – 1. proszę zwracać uwagę na wodę, którą pije Laura – niekoniecznie źródlana jest najlepsza. Dużo lepiej kupować wodę mineralną, najlepeij średnio zmineralizowaną ( a wniej zwracac uwagę na proporcje wapń/magnez). To drozsze niż źródlana woda ale dla Laury warto – zwłąszcza, że uzupełni jej Pani minerały. Druga sprawa – apropos picia to herbatki ziołowe (mięta, skrzyp, melisa) – jeśli Pani je stosuje proszę kupować te z apteki. Mięta z hipermarketu może być niewiadomego pochodzenia a ta z apteki jest certyfikowana. Poza tym polecam sklepy zielarskie – kopalnia wiedzy i produktów

  23. Przeczytałam potyczke słowna pani emilii i „moja córka jest fantastyczna”i jestem zdania że pani emilia ma prawo do tego żeby na własnym blogu opisywać swoje doświadczenia i spostrzeżenia bo właśnie temu służy blog a po pierwsze komu się nie podoba niech go nie czyta po drugie jeśli czytamy możemy wziasc pod uwagę zdanie i doświadczenie pani emilii i sami zasięgnąć wiedzy na temat który wydaje nam się kontrowersyjny wyrabjajac sobie własne zdanie

  24. Witam, nie muszę mówić, że jestem stałą czytelniczką:)
    Bardzo dobrze znam problem z nabyciem zdrowej żywności, synek co prawda ma już 7 lat, ale pierwsze 3 lata był mega alergikiem (szczepionym tylko do roku, a największe alergie byly bezpośredniu po szczepieniu, odkąd skończył rok, a ja przez przypadek natknęłam się na publikacje w necie nt szczepień, powiedziałam dość), jadł trzy warzywa, jeden owoc i dwa mięsa, był uczulony na pszenicę i wiele, wiele innych rzeczy. Na szczęście istnieją tapioki, amarantusy, ryż itp…robiłam z tego chleb, bułki, nawet chałki. Z kukurydzy wychodzą świetne naleśniki. Do dziś syn jest alergikiem, dochodzą problemy jelitowe – kwasochłonne zapalenie jelit – trż musimy trzymać dietę i robimy tak jak kiedyś – gotujemy, pieczemy, a chemii od zawsze musieliśmy unikać. Na szczeście teraz jest o wiele łatwiej kupić w markiecie coś w miarę zdrowego, kilka lat temu kupowałam tylko w internecie, a raz na dwa tyg. jechałam na więś po jajka, drób itp. a teraz mam na ryneczku Starszą Panią, która przywozi mi wszystko co zamówie, więc jest o wiele łatwiej.
    Rozpisałam się:) Emilko, rozumiem co czujesz kombinując „zdrowe ” jedzonko dla córci, trzy lata mialam dokladnie to samo. Do dzis muszę uważać co syn je, ale to kwestia przyzwyczajenia, a zyskuje na tym cała rodzina.
    W razie potrzeby, służę przepisami.

    Pozdrawiam i buziole dla Laurki

    Emi

    • Za chwilę prześlę Ci swojego maila i z niecierpliwocią będę czekac na te przepisy 🙂

    • I nie domonizujcie już tak szczepień faktycznie dla chorych dzieci z osłabiona odpornością mogą zrobić więcej złego ale gdyby nie szczepienia nadal nasze dzieci umierał by na chory o których dawno już nie pamiętamy

  25. Jaka duża śliczna dziewczynka:)!

  26. Emilio czy mogłabyś podać listę produktów zdrowych?

    • Oczywiście, ale dopiero w którymś z następnych wpisów. Muszę ją przygotować, a to będzie trochę czasochłonne. Pozdrawiam

    • Trochę dziwne jest dla mnie że pani emilia napisala że zainteresowała się zdrową żywnością a już od razu prośby o zdrowe produkty ludzie po pierwsze sami poszukajcie poczytajcie zapoznajcie się z tematem wyrobcie sobie własne zdanie podparte swoja wiedząa nie o tak pani emilia napisze listę produktów i od razu pognacie do sklepu robić zakupy dla waszych dzieci ludzie trochę samodzielności

      • Co ty obiektywna jestes mamą Pauliny, że chcesz uczyć ją samodzielności?

      • Nie o to chodzi tylko widzę że co by pani emilia nie napisala to wszyscy nie mając wiedzy czy doświadczenia w danej kwestii ślepo chcą robić to samo i nie chce wcale być zlosliwa poprostu chyba lepiej opierać się na wlasniej wiedzy niż po przeczytaniu jakiegoś bloga

        • Ja np. z wpisu Emilii pierwszy raz usłyszałam o soku z aloesu, jakbym wcześniej o tym słyszała już dawno bym spróbowała jego działania. To, że ktoś za pomocą Emill chce zdobyć listę takich produktów nie jest dziwne, bo w sklepach nie tak łatwo takie znaleźć. 🙂 Nie każdy ma tyle determinacji co Emilia i woli pójść szybszą radą, szukając w sklepie danych produktów, bez czytania setek etykiet. Zresztą Emilia nie miała wyboru, musiała czytać te etykietki dla Laurki.
          Emilia nie zmusza nikogo do stosowania tego, ludzie sam

        • Obiektywna- dla nas to nie „jakiś blog” .
          dla nas to lekcja życia. Może sama napisz coś co czytelnika zaciekawi a nie taka „krytyka niekrytyka”.
          Skoro coś nas interesuje a mamy dzieci to normalne że chcemy dla nich jak najlepiej a Emila zna sie w temacie więc dlaczego mamy nie skorzystać ? Wiele osób daje tu swoje rady z których Emilka też korzysta i fajne jest to że i Ona dzieli sie swoimi przemyśleniami z nami,przez co stajemy sie napewno bogatsi wewnętrznie.Pozdrawiam.

    • Ah zagapiłam się i posłam bez dopisania końcówki. 🙂 Chciałam napisać, że ludzie sami proszą Emilię z własnej woli, bez przymuszania. 🙂

      • Zastanów się co piszesz nie mają tyle determinacji żeby czytać etykiety chcesz powiedziec że mama idąc do sklepu bierze pierwsze lepsze produkty nie czytając składu a za to czyta uważnie blog pani emili paranoja

        • Na czytaniu etykiet w sklepie można spędzić kilka godzin. Chyba, że idzie się na łatwiznę i znajdzie sklep który ma same produkty BIO (nie wiem czy takie są w Polsce ogólnie, tam gdzie mieszkałam nie było, były czasem niewielkie półki w marketach najczęściej ukryte gdzieś obok produktów sojowych. Tu w każdym markecie są dostępne takie produkty i w większej ilości i dziś sprawdziłam nawet z ciekawości takie chipsy (Taccos) i wafelki w opakiwani z napisem BIO i naprawdę nie mają żadnych E plus oczywiście produkty z których są zrobione są w pełni ekologiczne. Bloga Emilli można przeczytać szybko. Tzn pojedyncze posty i jakby była taka lista pewnie można by szybciej znaleźć takie produkty w sklepie niż szukać ich samemu. I chcę powiedzieć, że tak, wiele osób bierze pierwsze lepsze produkty, nie czytając etykiet. A jak sprawdzają, może nie potrafią znaleźć odpowiednich produktów, bo na każdej etykiecie, którą czytają widnieją niezdrowe składniki. Jeśli komentarz o soku z aloesu też było do mnie to: tak czytałam inne źródła, i przeczytałam coś zupełnie sprzecznego z tym linkiem o rakotwórczym działaniu. Naukowcy odkryli iż Aloes ma właściwosci ANTYRAKOWE http://www.roik.pl/aloescudowny-lek/ jak widać to strona pisana przez lekarza, więc chyba zadna głupota prawda? Dodatkowo jest napisane o tym, że ma właściwości przeciwbólowe, ale bez skutków ubocznych. 🙂 Oczywiście, można taką listę zdrowych produktów znaleźć w internecie, a nie korzystać z porad Emilii (zresztą przypomnę: Emilia nie RADZIŁA co mamy jeść i pić, tylko opisała sposób w jaki odżywia swoją Córeczkę oraz, siebie, gdy zdała sobie sprawę jak szkodliwe są produkty oferowane w sklepach. Nie napisała nikomu „Słuchajcie! jak będziecie to jedli będziecie zawsze zdrowi, piękni i silni”. Ludzie sami chcieli taką liste, Emilia się zgodziła taką stworzyć (chociaż jak już wiemy, zmieniła zdanie). I nie trzeba mieć dyplomów, zeby jakąś wiedzę posiadać. Ba! Jak ktoś się czymś interesuje może mieć większą wiedzę, niż ktoś kto ma dyplom, ale nie interesuje go to czego się uczył.

      • Lekcja życia ?bo co pani emilia opiekuje się chora córka dba o nią i chce dla niej jak najlepiej robi to jak tysiące innych matek. A nie neguje tego że wymienia się swoimi spostrzeżeniami na dany temat bo to jej zdanie do którego ma prawo nikogo nie namawia żeby robił to samo co ona ale inne osoby chcą korzystać z jej doświadczenia nawet nie fatygujac się żeby poczytać na ten temat sprawdzić dowiedziec się z innego źródła niż blog matki chorego dziecka

  27. Witam,

    czytam Was od dłuższego czasu 🙂 Jesteście cudowne i bardzo dzielne.

    A kwestii żywienia… Własnie z powodu tych „E…” zdecydowalismy się z mężem na kupno chatki pod Wrocławiem z dużym ogrodem – kilka godzin dziennie poświęconych własnej uprawie na pewno odbije się pozytywnie na naszym zdrowiu. I, gdyby ktoś z Wrocławia wybierał się do Was, to chętnie podeślemy „jakąś” marchewkę 🙂 albo domowej roboty dżemik czy jajeczka (kurki tez planujemy posiadać ;))

    Trzymajcie się ciepło! 🙂

  28. Emilko wysłałam maila

    • Do tej pory jeszcze mail do mnie nie dotarł.

      • wysłałam ponownie, mam nadzieję, że teraz dotrze

  29. Niby tyle się słyszy o niewłaściwym żywieniu, ale tak naprawdę dopiero teraz zaczynam rozumieć, że gdyby człowiek w dzisiejszych czasach chciał jeść zdrowo, to jest skazany na małą ilość produktów! Czas zwrócić na to uwagę!
    Moi bracia mieli ostrą alergię pokarmową i przez pierwsze 3 lata swojego życia jedli tylko i wyłącznie produkty ze sklepów z naturalną żywnością, jest ich trochę w naszym mieście. A wędliny kupujemy ze „swojskiego jadła”. Są sprawdzone, ale teraz zaczynam się zastanawiać…
    Laurko – ślicznotka z Ciebie :* Niedługo będziesz miała tylu adoratorów, że drzwi się zamykać nie będą, a telefon się rozdzwoni, że hej 🙂 🙂 :)) Buziaki

  30. polecam amarantus, my głównie korzystamy z popingu (dodaję go do jogurtu) oraz quinoa (ziarno dodawać do zupy jak kaszę do krupniku) lub także płatki itp.

  31. Emilio głowa do góry!!

    Rozumiem ze masz małe załamanie bo znowu Laurkowa dupcia ucierpiała ale poradzicie sobie i z tym!!
    Jeszcze kilka dni cudownej maści i znowu sie zagoi.
    Potraktuj to jako mały krok w tył w Waszej długiej drodze ale za chwilę zrobisz siedmiomilowy krok do przodu!
    Zobaczysz.
    Jeszcze tak na prawde chwilę temu nie miałaś nawet pojęcia o tym że Laurka tak szybko skończy z kroplówkami , nie ukrywałaś że prognozy na lepsze jutro były odległe a tu Twoja Pannica tak szybciutko odcięła sie od kabelków ze wspomagaczami i żeby było mało to jeszcze jej organizm świetnie sobie z tym poradził!
    Skoro Laurka jest już tyle czasu bez kroplówek, toleruje tyle nowych pokarmów, rozwija sie świetnie, ma dobre wyniki i rośnie to potraktuj to Dzielna Kobieto jako chwilowe , może rzeczywiście trafiło sie w menu Laurki coś bardziej chemicznego albo może miała jakies gorsze dni i organizm był mniej odporniejszy i leniwy.
    Nawet zdrowym dzieciakom zdażaja sie sensacje jelitowe i maja potem odparzone 4 literki.
    Mam nadzieję że Laurka za chwilę znowu powolutku wróci do chlebka i masełka a ten incydent przetrwacie z nadzieją na lepsze jutro.
    Miłego dnia dziewczyny

  32. Pani Emilio, czy nie próbowała Pani kąpać pupy Laury w domowym krochmalu? Mojej córeczce to bardzo pomaga, wyleczyłam w ten sposób odparzenie na które lekarz rodzinny stwierdził, iż tylko silne maści pomogą:///
    I jeszcze jedno, mięso kupowane w małych masarniach (schab, szynka itp.) ja gotuję na parze, w garnku, jest równie dobre jak pieczone, a może i lepsze? proszę spróbować, serdecznie polecam!

    • Próbowałam i krochmalu i gotowania mięsa na parze :). Krochmal niestety nie pomógł w ogóle na odparzenia. Ale za to gotowanie na parze jest świetne i wspaniale się sprawdza 🙂

      • Mam jeszcze pytanie dotyczące karmienia takich dzieci jak nasze, czy jest jakiś wykaz produktów których powinny unikać chorzy na Hirszprunga? ja niewiele mogę na ten temat wyszukać:/ prawdę mówiąc to prawie nic nie ma…. Wychodząc ze szpitala po przeprowadzeniu radykalnej operacji wycięcia nieunerwionego odcinka jelita grubego (u nas był to niewielki fragment) otrzymałam tylko marną odpowiedź na moje pytania dotyczące diety – ma jeść wszystko co dzieci w jej wieku:/// o zgrozo….

        • No niestety… wielu lekarzy nie jest w ogóle kształconych z dietetyki. Mnie powiedział jeden lekarz, że mam sama ustalić jadłospis dziecka metodą prób i błędów… No i tak też robiłam, z tym, że zajęło mi to długie miesiące. Przykro mi, ale ja również nie znalazłam wykazu, czego dziecko z Hirszprungiem ma unikać. To znaczy Kuba znalazł coś na zagranicznych portalach, ale problem w tym, że podane informacje były tam totalnie rozbieżne. Na jednym wykazie na przykład kazali dawać ziemniaki, a na innym zabraniali. Dlatego przestałam się tym sugerować.

          Problem z Hirszprungiem jest też taki, że nie ma na to jednej diety, bo wszystko zależy od zaawansowania choroby. Jeśli dziecko nie ma tylko fragmentu jelita grubego, to zazwyczaj ma zatwardzenia. Trzeba wtedy stosować dietę rozluźniającą stolec. Ale jeśli ktoś nie ma całego jelita, tak jak Laura, to ma wręcz odwrotny problem – biegunki i trzeba wtedy stosować dietę zagęszczającą stolec. Pewnie dlatego nie ma jednoznacznego wykazu co do diety. Dziwna ta choroba i niezwykle uciążliwa…

  33. Pani Emilio, super przydatne informacje, przydadzą się na pewno wszystkim czytającym bloga Laurki 🙂
    O ile temat zdrowej żywności nie jest mi obcy, o tyle chusteczkami nawilżającymi do pupy niemowląt jestem zszokowana :/ :(( Wygląda na to, że zupełnie nieświadomie szkodzę własnemu dziecku, ech…..
    Mam jedno pytanie – pisze Pani, że wyjątkowo dobrze Laura toleruje jedzenie „słoiczkowe”, czy to oznacza, że rzeczywiście jest ono zdrowe, ekologiczne i bez (zbyt dużej) ilości chemii jak zapewniają producenci? Temat sloiczków co jakis czas pojawia się w sieci i jest dość kontrowersyjny. Ja przyznaję, że takie słoiczki podawałam.
    Laura jak zawsze prześliczna i uśmiechnięta od ucha do ucha 😀

    Pozdrawiam serdecznie 🙂

    • Pani Olu nie sądzę, aby słoiczki były jakoś szczególnie zdrowe. Są one pasteryzowane w bardzo wysokich temperaturach i przez to są pozbawione większości wartości odżywczych, że o witaminach nie wspomnę. Nie są też raczej całkowicie wolne od chemii, ale z pewnością mają jej stosunkowo mało, co akurat jest dobre. Myślę, że to z powodu tej małej ilości chemii córeczka tak dobrze je trawi. Jednak ja od początku starałam się wprowadzać córce do diety inne normalne produkty, a od niedawna także naturalne suplementy, aby jej wzbogacić ten zubożony słoiczkowy pokarm. Ja nie miałam wyboru – musiałam dawać jej słoiczki, bo z początku jej jelita niczego innego nie trawiły. Co wcale nie oznacza, że są one całkiem zdrowe – po prostu nie było wyjścia.

      • Ja podawałam słoiczki, bo wierzyłam że jednak są lepsze niż np. drób sklepowy naszpikowany antybiotykiem (taki piękny, dorodny ze sklepowej wystawy :D, czy marketowe warzywa, ale niejednokrotnie spotykałam się z krytyką, bo jak wspomniałam wcześniej zdania są na ten temat podzielone.
        Teraz podobnie jak Pani sama piekę mięso, jajka tylko z gospodarstwa eko od kurek z wolnego wybiegu ;), warzywa i owoce (przynajmniej w sezonie) z działki od mamy. Zamiast owocowych jogurtów daje córce jogurt naturalny ze świeżymi owocami, staram się w ogóle nie dawać słodyczy (ewentualnie chrupki kukurydziane, chociaz pewnie i one zdrowe nie są). Natomiast do picia podaje córce wodę (sam równeiż piję tylko wodę i zieloną herbatę), bo osobiście nie znalazłam ani jednego soku owocowego dla dzieci bez ogromnych ilości chemii. Miałam wrażenie, że to sam cukier i E 🙁 a może szybko zrezygnowałam z szukania, bo akurat uważam, że picie wody to bardzo dobry nawyk.
        Zagłębiam właśnie temat jagód acai i goi oraz tej spiruliny, bo właściwie zdałam sobie sprawę, że malo witamin w diecie mojego dziecka 🙁 Przy okazji jak będzie miała Pani wolną chwilę i umieści tą listę produktów eko, to proszę podać sprawdzone źrodło w którym zaopatruje się Pani w te „cuda”. (Jeżeli oczywiście jest taka możliwość 😉 )

      • próbowłyście alveo albo noni?

  34. Czy dieta bezglutenowa pomogla by Laurze?

    • Nie, już sprawdzaliśmy.

  35. Warto w też uczyć dzieci od małego zasad zdrowego żywienia wiadomo czym skorupka za młodu nasiaknie….

  36. Pani Emilio, mój tata od wielu lat zajmuje się uprawą żywności ekologicznej( ok 20tu). Uprawia mnóstwo świeżych warzyw ale również przetwory typu: ogórki kiszone, sok z buraczków, kapusta kiszona i wiele innych. Gospodarstwo znajduje się w Cedrach Wielkich, w odległości ok 15 km od Pruszcza Gdańskiego. Jeśli byłaby Pani zainteresowana podaję kontakt: Mirosław Barczak, tel. kom. 500 565 817. Tata sprzedaje żywność do EKO sklepów (głównie w Gdyni) ale ma Pani rację narzucają oni ogromną marżę tata posiada ceny zbliżone do rynkowych, niestety nie znam szczegółów. Wśród warzyw uprawia min. : pomidorki, ogórki, buraczki, ziemniaki, marchewkę, pietruszkę, zioła, kapustę. Podam Pani również maila: cedry.eko@wp.pl. Wiem, że do taty przyjeżdża wiele osób z ciężko chorymi dziećmi i spożywanie takich warzywek bardzo im pomaga dlatego po przeczytaniu Pani wpisu nie mogłam nie zamieścić komentarza z tą informacją. Serdecznie Panią pozdrawiam i z uwagą śledzę Pani bloga byłoby cudownie Panią zobaczyć u nas na podwórku wraz z Laurką. Wiem, że odległość jest spora ale może akurat będzie Pani kiedyś po drodze aby zrobić sobie np. zapasy na zimę w postaci słoiczków. Pozdrawiam gorąco Marzena:)

    • Dziękuję!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

      • Pani Emilio,

        Bardzo się cieszę, że zainteresowała Panią informacja ode mnie:) Jeśli miałaby Pani ochotę dowiedzieć się więcej o gospodarstwie taty zapraszam do posłuchania niedawno przeprowadzonego wywiadu z nim w Radiu Gdańsk oto link: http://radiogdansk.pl/index.php/magazyn-ekologiczny/28249-ywno-bez-chemii.html

        Pozdrawiam:)

        • Super, bardzo Pani dziękuję! 🙂

        • Szkoda że mam tak daleko bo sama bym chętnie skorzystała i zakupiła te warzywka 🙂

          Emilio, nie myślałaś może o założeniu szklarni na ogrodzie? Albo małego ogrodu warzywnego? My wybudowaliśmy sobie taką małą szklarnię (tylko nie z szybami a z folią) i przez całe lato i część jesieni mieliśmy ogórki, marchew, paprykę i pomidory. Całkiem inne w smaku jak te sklepowe. Nawet nie potrafiłam przyprawić mizerii za pierwszym razem ;P

          Pozdrawiam.

  37. Ale nie popadajmy w paranoje trzeba poprostu zwracać uwagę na to co jemy ale czasem jak zjemy kawałek pizzy też nic się nie stanie wystarczy umiał i zdrowy rozsądek. Nie mówię tu malutkiej laurze bo wiadomo ze u niej tak restrykcyjne podejście do żywienia jest koniecznoscia i walka o normalne życie bez bólu

    • My oczywiście czasem też jemy pizzę, frytki i słodycze. Kluczowe jest tutaj jednak słowo „czasem” 🙂 Pozdrawiam

  38. Ja to wszystko rozumiem ale nie dajmy się zwariować. Mam dostęp do swojskich produktów mimo iż uwaga!!!!!! mieszkam na śląsku. Jajka mam od mojej babci, warzywa i sezonowe owoce od gospodarzy lokalnych oraz uwaga po raz 2 !!!!!! działkowców. Mięso kupuję eko- np w delimie kupimy kurczki eko 17 zł za kg. Inne produkty po prostu selekcjonuję i czytam skład.
    Jestem właśnie na wczasach nad polski morzem, wiecie co ludzie potrafią jeść za świństwa! Mamy lodówkę na 4 rodziny- nie spokrewnione.Horror.

    • Już nie długo koniec działek

  39. Witam. Od siebie dorzucę tylko informację, że niektórzy producenci mało przejmują się dobrem klienta, zwłaszcza alergika. Karmiłam piersią mojego małego alergika i był taki moment, kiedy musiałam „zresetować” swoją dietę – jadłam tylko gotowany ryż i marchew i było dobrze. Musiałam wykluczyć przede wszystkim nabiał. Zjadłam wafle ryżowe i dziecko dostało wysypki. Producent który podaje w składzie ryż 100% (i nic więcej), używa do sklejania wafli serwatki, ale wiedzę o tym uzyskałam przez telefon. Doceniam starania producentów, którzy piszą, że produkt mozę zawierać śladowe ilości gorczycy, selera, jaj, orzechów, mleka, sezamu itd. ale co to zmienia – po prostu wiem, że nie dam tego dziecku.

  40. Polecam produkty firmy Forever. Są w 100 % naturalne na bazie aloesu. Wiem bo sama używam. Rewelacyjna pasta do zębów i antyperspirant bez szkodliwych soli aluminium, które zawierają wszystkie inne dezodoranty dostępne na rynku, to tylko początek tego co można zastosować. Odsyłam na strone: http://www.aloelife.pl.

    Pozdrawiam!

  41. Emilko, poruszyłas swietny temat. Ja podobnie w czasie gdy moja 2-letnia córeczka zaczynała przchodzić na „nasze jedzenie” około rok temu zainteresowałam się tym tematem. I moje odkrycia były podobne do Twoich. Zaczełam unikać tych wszytskich E, polepszaczy smaku, glutaminianu sodu, aspartamu itp. Chociaż na pewno wiele rzeczy jeszcze nie wiem i zjadamy je nieświadomi, a wszytskiego nie da się wyeliminować.
    Mimo, że mieszkam w Warszawie i sklepy eko są powszechnie dostępne to tez mnie niespecjalnie przekonują. Kupuję tam kilka wybranych rzeczy np. kostki rosołowe. Bo nawet Vegeta – kiedyś najpopularniejsza przyprawa – w moim przekonaniu nie nadaje się do jedzenia.
    Niestety prawda jest tez taka, ze wielu rzeczy nie da się wychodowac bez pryskania, bo inaczej warzywa/owoce zostaną zjedzone przez mszyce albo zaatakują je inne choroby. Moi rodzice mają ogród i chcieli juz w ubiegłym roku wychodowac dla wnuczki zdrowe warzywa, ale niektórych się po prostu nie da – nie wiem czy to wina mikroklimatu czy innych rzeczy.
    Ja do swojego koszyka zaczęłam dodować sosy do spaghetti pudliszki, bo wydają mi się ” w miarę zdrowe” i są smaczne. Nie mam teraz słoika pod ręką, zeby sprawdzic etykietę, ale polecam. Chętnie poczytam tez o innych produktach, jeśli ktos chce je polecić.

  42. Emilio, jestes niezwykla!

  43. Emilio, dziękuję ci serdecznie za ten wpis i wskazówki. Mój średni synek w porównaniu z Laurką to zdrowy chłopczyk, ale problemy żywieniowo-alergiczne ma od niemowlęctwa. Czasami zmęczona poszukiwaniem odpowiedniej dla niego diety też usypiam swoją czujność i wtedy potrzebny mi taki zimny prysznic jak Twój wpis.
    Z niesłabnącym podziwem obserwuję Waszą walkę o lepszy świat dla Laury i jej uśmiech na twarzy uświadamia mi, że cuda się zdarzają (nawet te podparte heroicznym poświęceniem). Życzę Wam obu wszystkiego najlepszego.
    I dziękuję. Dzięki Wam mój świat jest pełniejszy.

  44. Hmm… zdrowe żywienie jest BARDZO WAŻNE. My też sprawdzamy skład, omijamy żywność „przemysłową”.

    Efekt?
    W większości knajp nie mogę nic zjeść, bo jest za slone/ bo wyczuwam kostkę rosołową/glutaminian sodu.
    Ale moje dzieci zdrowo rosną, a my mamy prawdziwą przyjemność jedzenia. I nieprawdopodobne bogactwo smaków – większość mięs przyrządzam w ogóle bez soli, wystarczą przyprawy (broń Boże mieszanki, tylko pakowane pojedynczo, komponuję sama)

    Od jakiegoś czasu piekę własny chleb (albo kupuję, niestety drogi, na prawdziwym zakwasie – a nie zakwasie istant + drożdże + polepszacze…). Chleb powinien mieć w składzie mąkę (wybór różnych mąk chlebowych jest ogromny – tu polecam młyny internetowe 😉 ), sól i wodę. I może odrobinę (łyzkę) oliwy.
    Wędliny kupuję, ale czytam skład – każda wędlina na wagę ma metkę od producenta ze składem, można poprosić w sklepie o okazanie.
    Sery też kupuję, ale głównie dojrzewające – te nie są oszukiwane. Z polskich dobrych dojrzewających mamy praktycznie tylko stary olęder, lub też pewnie lokalne produkty.

    Miód kupuję tylko pochodzący z Polski, z pieczątką pasieki. Wtedy wiem, że to nie są zlewki mieszane niewiadomo skąd. Miód oznaczony jako „mieszanka miodów z UE” to najprawdopodobniej miód z Grecji czy Włoch, słaby jakościowo – miody są najwartościowsze na północy.
    Miód „mieszanka miodów z UE i spoza UE” to już najprawdopodobniej miód chiński. Najtańszy, ale i potencjalnie szkodliwy…

    Jemy sporo ryb, niestety taka dieta jest droga.
    Suszonki tylko BIO, niesiarkowane – są o niebo pyszniejsze, niż te „modyfikowane”. Choć brązowe morele na początku wyglądają nieapetycznie, teraz nie zjem tych suszonych pomarańczowych 😉
    Jogurty tylko naturalne, i też czytam skład – żadnych „zagęszczaczy” typu guma guar czy inna skrobia. Oczywiście niesłodzone.
    Jajka od kur wolnochodzących (w sklepie), a od czasu do czasu od znajomego rolnika – tam widzę, co kury jedzą i gdzie łażą.
    Drożdżówki piekę sama (pyszności!)
    Kiszonki mamy od babci. (sklepowe ogórki są niemożliwie słone, nie potrafię tego zjeść – a kupowałam z różnych źródeł)

    Nie kupuję w ogóle chipsów, słodkich napojów, żywności „gotowej” do zrobienia w mikrofali. Nie kupuję dzieciom „dziecięcych” słodkich płatków śniadaniowych – dowolna kasza lub owsianka jest 100 razy zdrowsza, niż ten sztuczny słodki zapychacz. Jak mi się nie chce gotować, to sobie zrobię kaszę jęczmienną z żurawiną, a nie kupię gotowe pierogi, w których nie wiadomo co jest.

    Nie jestem też fanatycznie poprawna – ot, czasem mamy na stole parówki czy zjemy frytki – ale ogólnie staram się unikać rzeczy gotowych, przetworzonych, słonych.

    • Żywienie – bardzo ważny temat. Pamiętam jak jeszcze nie było głośno o „rybie” panga. Kiedyś mama kupiła to na obiad, podczas posiłku nagle na całej twarzy pojawiły mi się bąble, wyglądało to strasznie, buzia całą opuchnięta. Potem oglądałyśmy o tym program i się przeraziłyśmy, bo to ryba sztucznie hodowana i także bardzo szkodliwa. Teraz kupujemy ryby, ze znaczkiem WWF oraz znaczkiem informującym o tym iż jest z połowów, które nie powodują wyginięcia gatunku. Czasem dostajemy rybę od sąsiada. Z warzywami i owocami jest różnie, czasem bio, czasem nie, najczęściej ze sklepu tureckiego, bo są lepsze niż z marketu (u nas nie ma takich warzywniaków jak w Polsce). Mięsa jadam mało, chociaż mięso u nas w domu jest podawane ok. 2 razy w tygodniu. Za mięsem nie przepadam, jak jest drób to zjem. Innego nie ruszam wcale. Mleka nie piję, dorosły organizm mleka krowiego nie trawi, i po mleku boli mnie brzuch, i mówię tu o mleku „prawdziwym”. Ekologiczną mamy też zawsze pietruszkę i koperek, przyjaciółka mamy daje nam prosto ze swojego ogródka, a sąsiedzi przynoszą nam czasami marchew, jabłka, agrest, wiśnie i inne, oczywiście też hodowane w ogródku, a wiec zdrowe.

      • No właśnie, ryby…
        Niestety, dobre ryby są drogie.
        Chociaż w zeszłym sezonie kupowalismy np. wędzonego bałtyckiego śledzia – 8 pln/kg (!), a akurat w śledziach się za dużo chemii nie zdąży odłożyć. Tylko ości ma dużo i jest „zabawa”, zeby to obrać.

        Dobre (choć drogie!) są też nasze rodzime ryby słodkowodne, najlepiej ze sprawdzonej hodowli (lin, sandacz, szczupak, węgorz, nawet karp)

        Panga to ryba słodkowodna, z delty Mekongu. A tam średnio dbają o środowisko i ryba ta żyje w mocno zanieczyszczonej wodzie.
        Na ryby drapieżne również trzeba uważać, bo mogą zawierać spore ilości rtęci – kumulują rtęć ze zjadanych innych ryb.. I w dodatku duże są dość długowieczne, więc mogą tego nazbierać.

        O znaczku WWF nie wiedziałam, będę teraz sprawdzać i to w sklepie 😉

        Akurat mleko toleruję dobrze i uwielbiam (najlepsze takie „pierwotnie podgrzane”, jeszcze z pianką). Z tego, co się orientuję, jeśli nie zrobi się dłuższej przerwy w piciu mleka, to organizm dorosłego też wytwarza laktazę. A jej brak/niedobór właśnie powoduje problemy z trawieniem surowego mleka.

        • Luthien, nie wiem czy w polskich sklepach są tak samo oznakowane i czy w ogóle są (wtedy nie zwracałam na to uwagi). 🙂 Sama nie wiedziałam o tym, ale jak robiłam kurs językowym to jednym z głównych tematów była ekologia i tam właśnie dowiedziałam się, ze są także połowy ryb, które je w jakiś sposób chronią, bo zapewniają przetrwanie gatunku. Teraz zwracam na to większą uwagę. Nie wiem czy takie ryby są bardziej zdrowe, ale przynajmniej w jakis sposób dobre dla ekologii.

          A tego o mleku nie wiedziałam, może rzeczywiście dlatego, ze mało kiedy piłam mam z tym problemy? W każdym razie do płatków zamiast mleka dodaję jogurt. 🙂 Mleka też czasem się trochę napije, ale raczej jako dodatek np. do herbaty albo kawy (którą też zreszta mało kiedy piję). Jako dziecko jezdziłam na wieś co roku i tam mieliśmy codziennie mleko prosto od krowy, „zbierałam” jajka w kurniku sąsiadki (zresztą dla dziecka z miasta to sama radość pomagać na wsi, karmić kury czy zbierać jajka, a nawet próbować doić krowę), Wodę mieliśmy prosto ze źródła, owoce z krzaczka, rosnące dziko więc niczym nie pryskane… Żyć nie umierać. 🙂 przydał by się u mnie taki krzak malin i jeżyn, łąka jagód i poziomek…

    • Własnie tak jest, brak laktazy powoduje kłopot z trawieniem laktozy, której dużo zawiera mleko slodkie. Jak sie go dlugo nie pije, organizm laktazy nie wytwarza i stąd wzdęcia i biegunka. Dlatego osobm z chorobami jelit poleca się produkty mleczne fermentowane, bo zawierają laktazę, ktora ulatwia trawienie laktozy. U osob z chorobami jelit jest problem z wytwarzaniem laktazy. A zabieranie z diety calkowicie produktów mlecznych jest zle, bo powstają braki wapnia i witamin rozpuszczalnych w tluszczach. Całkowity zakaz spożywania czegokolwiek z mleka mają osoby z alergiią na białko mleka krowiego.
      Poza tym mleko ze sklepu jak dla mnie cuchnie- chemią i ma paskudny smak. Nie kwaśnieje i jest pozbawione tego, co w nim najlepsze. Przetwory fermentowane mają dodatki cukru, owoco- podonych składników. Są marnej jakości. I też szkodzą. Dlatego wybieram takie domowej roboty albo eko. Drogie, ale czasem się skuszę.

      • Produkty mleczne jadam najczęściej jogurt (taki naturalny), czasami kefir (a raczej koktajle z kefiru) często także ser z mleka koziego. Trochę mnie to martwi, że mój organizm czegoś nie wytwarza, ale mam nadzieję, że ta laktaza nie jest ważna (muszę sobie o tym poczytać). Jeszcze co dziwne… Mogę jeść kaszkę dla dzieci na mleku modyfikowanym i nic mi nie ma, pewnie dlatego, że to nie „normalne” mleko. Hm, w każdym razie fajnie, że powstał ten wpis, poczytałam, z niektórych rad skorzystam. 🙂 Mam zamiar zrobić sobie ten sok z aloesu, oliwę z oliwek już dawno używam (także jaki peeling, oliwa z oliwek, cukier i cytryna). Moja siostra używała tego nawet zamiast masła. Przeczytałam też o tych chusteczkach dla dzieci i od razu zadzwoniłam do kuzynki, która ma półtoraroczną córkę, Na szczęście kuzynka używa chusteczek tylko jeśli jest z córką poza domem, czyli nie za często.

  45. Emilia podziwiam Twoja upartosc w szukaniu zdrowych produktow… kiedy przeczytalam o tym ze pijesz codziennie wode z aloesem przypomnial mi sie jednak artykul ktory czytalam juz jakis czas temu o rakotworczym dzialaniu aloesu nie wiem na ile to jest potwierdzone na ile nie… jednak ja staram sie od tamtej pory unikac kosmetykow z aloesem. Tutaj jest artykul: http://zdrowie.gazeta.pl/Zdrowie/1,105912,9440703,Aloes_moze_byc_rakotworczy.html
    Pozdrowienia dla Ciebie, Laury i Kuby!

    • No to mnie zastanowiłaś bardzo… Ja do tej pory natknęłam się na kilkanaście publikacji, w tym książek opisujących wspaniałe działanie aloesu. To roślina znana i stosowana na ziemi od 5000 lat. Można poczytać o niej tutaj na przykład: http://super-jedzenie.pl/61/aloe-vera-aloes/

      Aloes jest przecież sprzedawany w aptekach jako zdrowy naturalny suplement diety. Teraz przeczytałam artykuł od Ciebie i sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć i w co wierzyć;(

      • W artykule podanym przez martę jest napisane, że:
        1. „że duże ilości ekstraktu z aloesu doprowadziły do rozwoju guzów jelita grubego u szczurów”
        2. „około połowy substancji podawanych gryzoniom w bardzo wysokich dawkach powoduje rozwój nowotworów”

        KIedy mój dziadek trafił do szpitala, lekarze byli przerażeni. Okazało się, że dziadek pił codziennie czosnek z mlekiem i miodem, co w rezultacie przyspieszyło jego śmierć!
        Czosnek jest bardzo zdrowy i wskazany, ale jego zbyt duże i zbyt częste dawki mogą mieć katastrofalne skutki.
        Myślę, że tak samo jest z aloesem.
        Od kiedy byłam nastolatką cierpiałam na wrzody żołądka i dopiero aloes pomógł mi normalnie funkcjonować.

        • Mi picie soku z aloesu, cytryny i oliwy zlikwidowało w ciągu miesiąca uporczywe bóle brzucha, biegunki i wymioty, z którymi zmagałam się od wielu miesięcy… Już nawet miałam iść na gastroskopię, ale picie aloesu spowodowało, że zaczełam czuć się po tym wspaniale. Codziennie piję łyżkę stołową tego soku, ale rozcieńczoną (czyli tak naprawdę pół łyżki). Teraz jednak się zastanawiam, czy nie powinnam jeszcze zmniejszyć tych dawek. O niesamowitym działaniu aloesu przeczytałam w książce Józefa Słoneckiego „Zdrowie na własne życzenie”.

        • No właśnie, aloes jest niezawodny. Mój brat miał kiedyś problemy ze wzdęciami i aloes również mu pomógł

      • Wiem ja tez jak to przeczytalam to bylam bardzo zaskoczona bo tak jak Ty slyszalam zawsze tylko o jej dobrych wlasciwosciach i wlasnie przy okazji takich dyskusji na temat zdrowej zywnosci przypomina mi sie tamten artykul ze wlasciwie to wiadomo tyle ze nic nie wiadomo 😉 ale na pewno jest w tym racja ze we wszystkim umiar najlepszy…. nie chcialam wprowadzac Ci zamieszania 🙂

        • To jest doskonały przykład na to, że nie mając wiedzy na ten temat może nam się wyłącznie WYDAWAĆ, że mamy tą wiedzę bo przeczytaliśmy coś na necie czy w książce. Trzeba mieć wiedzę z żywienia człowieka zdobywaną na studiach, naukową by to rozstrzygnąć. Podobnie ze szczepieniami.

          • Nie wydaje mi się, aby trzeba było mieć studia, by się zdrowo odżywiać. Nie podam dziecku jedzenia z chemikaliami a także szczepionek z zawartością rtęci. I nie potrzebuję do tego tytułu doktorskiego z medycyny czy dietetyki. Wystarczy zdrowy rozsądek.

          • PS. jak do tej pory widziałam mnóstwo publikacji na temat aloesu i jakoś nie przeczytałam, by ktoś się po nim rozchorował.

            Natomiast widziałam tylko jedną jak do tej pory informację na temat złych skutków aloesu i to w dodatku o szczurach. Przy czym nie napisano dokładnie, jakie dawki, jakie proporcje podawano, jak często, jaka była dawka w przeliczeniu na kilogram masy ciała itp. Taka dość enigmatyczna ta informacja o szczurach.

            Myślę, że zdrowy rozsadek i umiar we wszystkim jest najlepszy. Gdybym piła aloes litrami to nie mam wątpliwości, że by mi zaszkodził. Gdybym żywiła się samą marchewką, to też miałabym poważne problemy zdrowotne. Dlatego dobry jest umiar, no i oczywiście czytanie etykiet. I nie trzeba być wykształconym chemikiem, aby wiedzieć, że dwutlenek siarki zawarty na przykład w mieszankach przypraw czy benzoensan są szkodliwe dla zdrowia.

        • Otoz to. Umiar. Przeciez nawet od wody mozna umrzec, jak sie jej wypije za duzo.

      • a ja mam od kilku lat refluks żełądkowo- przełykowy i też były mi zalecane terapie z aloesu oraz sławetne siemie lniane ale to dopiero mi szkodziło !! OO !! Dopiero wtedy poczułam co to zgaga, wzdęcia itd ale potem sie okazało ze na aloes mam po prostu alergię!! A siemie? Nie wiadomo, może temu że paskudne w smaku 😉
        Powiem Ci Emilio co mi pomogło.
        Bardzo proste- wzajemna miłość do męża , i zniwelowanie do minimun sytuacji stresogennych.
        Kubę już masz , Laurka też ma sie coraz lepiej wiec miejmy nadzieję że juz nie bedzie chciała stresować mamusi no a aloes na pewno nie zaszkodzi 🙂

        • A co to, to prawda. Stres jest najgorszą rzeczą dla organizmu – przez pierwsze półtora roku życia Laury miałam okazję się o tym przekonać. W końcu moje problemy z układem pokarmowym i układem krążenia też nie wzięły się z niczego…

          PS. ciekawostka: podczas sytuacji stresowych w organizmie ludzkim dochodzi do nietypowych reakcji chemicznych, wzrasta też poziom adrenaliny. W sytuacji stresu organizm o wiele szybciej zużywa składniki odżywcze i witaminy, dlatego często wtedy dochodzi do niedoborów, w wyniku czego ludzie zestresowani zaczynają chorować. Sprawdzone na sobie! 🙂

      • Nie mogę odpowiedzieć na komentarz poniżej mojego więc tu się odniosę. Otóż zgadzam się, by zdrowo się odżywiać nie trzeba mieć wiedzy akademickiej. Po raz kolejny jednak wypowiadasz się kategorycznie na temat, w którym nie masz wiedzy a jedynie wiesz to, co przeczytałaś w internecie. Tworzysz po raz kolejny złudzenie, że wiesz o czym mówisz, że sie znasz na tym, co potwierdzają wpisy osób, które Cię pytają o zdanie jakbyś była fachowcem. Nie mogę się na to zgodzić stąd moje wpisy. Owszem do wszystkiego potrzebny jest zdrowy rozsądek (czymkolwiek on jest) ale jeśli chcemy oceniać czy np. aloes jest korzystny czy nie dla zdrowia DANEGO człowieka należało by spytać specjalisty od żywienia człowieka a nie Emilię, mamę Laury.

        • Moja wypowiedź na temat aloesu była kategoryczna ???????????????? A niby gdzie?????????????????

          Napisałam jedynie, że go piję, że pomógł mi pozbyć się dolegliwości jelitowych, bo to prawda. Żadnych medycznych wskazówek nikomu nie udzielałam. Kiedy Czytelniczka podała link o rzekomym rakotwórczym działaniu aloesu, to go przeczytałam z uwagą i napisałam jej, że zasiała we mnie niepewność i że być może od teraz będę go piła mniej. Napisałam też, że do tej pory czytałam wiele publikacji zachwalających aloes a tylko jedną negatywną i to enigmatyczną, właśnie od tej Czytelniczki – to nie jest kategoryczna wypowiedź tylko fakty. Podałam fakty, a nie pisałam nikomu żadnej opinii medycznej!

          Więc proszę, czytaj z uwagą i przestań robić ze mnie jakiegoś szarlatana, bo to już któryś Twój komentarz z rzędu, w którym starasz się przedstawić mnie właśne w takim świetle i strasznie przy tym bronisz środowiska medycznego sugerując ludziom, żę wyłącznie lekarzom powinni wierzyć.

          Ja też wielu lekarzom ufam. Ale też wielu nie ufam – bo gdybym im ufała, moja córka mogłaby dziś nie żyć. Nie każdy lekarz jest dobrym fachowcem, tak jak nie każdy mechanik samochodowy nim jest, podobnie nie każdy nauczyciel jest dobrym nauczycielem. Jakoś ani jeden dietetyk nie nakazał mi wyeliminowania chemikaliów z diety dziecka… Wiem to wszystko, bo spędziłam z dzieckiem w szpitalach i na konsultacjach lekarskich bardzo długie miesiące. A Ty ze swoją fantastyczną córką chyba raczej nie.

          PS. O czym bym nie pisała, to zawsze jest tak samo, zawsze… Zawsze ktoś musi mnie skrytykować i wydać jakiś „słuszny” wyrok na temat mojej osoby. Za każdym razem przecież znajdzie się jakiś odpowiedni powód – albo będzie to śmierć mojego zwierzęcia, albo lakier do paznokci, albo aloes… Zadziwiające, że takie osoby uzurpują sobie prawo do wolności słowa, a mnie jej zabraniają…

        • Po pierwsze nie robię z Ciebie żadnego szarlatana tylko konsekwentnie mówię o tym, że starasz się być autorytetem w dziedzinach, o których masz mgliste pojęcie. Tak, bronię lekarzy, bo oni mają wiedzę naukową a nie przeczucia czy wyczytane z internetu wieści. Gdybym wierzyła w internetowe opowieści mój katar okazał by się rakiem śluzówki. Irytuje mnie zatem taka ignorancja bo choć ja sama nie mam wiedzy medycznej a wiele czytam nie ośmieliłabym się komukolwiek sugerować jak ma kierować swoim zdrowiem (szczepionki czy aloes itp.). A tym właśnie są takie wpisy:sugestią. I choć możesz zaprzeczać sami czytelincy dopytujący się Ciebie o informację są potwierdzeniem.Im więcej czytam tym bardziej uświadamiam sobie jak niewiele wiem i Tobie również życzę pokory w stosunku do swojej wiedzy oraz pamiętania, że papier przyjmie wszystko. A Tobie wyraźnie brakuje dystansu do wiedzy internetowej.
          Co do lekarzy nie mówię, że każdy jest dobry natomiast każdy na pewno ma większą wiedzę niż ja i kiedy mam wątpliwość co do kompetencji lekarskich szukam innych lekarzy, ich pytam o zdanie. Szukam innych fachowców a nie teorii z internetu.
          Co do wpychania mnie w ramy jakiegoś trola proszę przejrzyj sobie wcześniejsze moje wypowiedzi (może możesz sobie przefiltrować) i sprawdź co pisałam. Zapamiętałaś tylko te, które były sprzeczne z Twoim światopoglądem a te pełne ciepłych słów zaginęły w Twojej pamięci co nie jest bez znaczenia.
          I jeszcze jedno. Ja Ci zabraniam prawa do wolności słowa? Chyba Cię poniosło.
          A sarkastyczne zdanie o tym, że ze swoją fantastyczną córką nie bywałam w szpitalach uważam za tak wysoce chamskie, że nie pozwala mi ono więcej na wypowiadanie się kiedykolwiek już w tym miejscu. Moja córka spędziła czas w szpitalach a nawet jeśli nie spędziła by nie zmienia to niczego.Poza moim postrzeganiem Twojej osoby od tej chwili.
          Żegnam.

          • Owszem, poniosło mnie, za co przepraszam, ale nie mogło być inaczej, bo selektywnie wybierasz pojedyncze słowa z moich wpisów tylko po to, aby napisać krytyczny elaborat i to nie pierwszy raz. A ja za każdym razem tracę dużo czasu na tłumaczenie się choć to bez sensu, bo tak naprawdę nie mam z czego. Napisałam ludziom wpis o tym, jak wiele jest chemii w jedzeniu i aby zdrowo się odżywiali, ale Ty tego nie zauważyłaś. Wyciągnęłaś tylko pojedyncze słowo z komentarza i napisałaś jak zawsze stanowczą wypowiedź. Drażni mnie to, bo to jest zwyczajne czepialstwo i brak sprawiedliwej oceny. Przefiltrowałam Twoje wpisy – wszystkie ostatnio są w identycznym tonie.

            A co do Twojego fanatycznego wręcz bronienia personelu medycznego… Leżałam z dzieckiem w szpitalu w Warszawie, siedziałam przy szpitalnym łóżeczku zanim jeszcze było wiadomo, na co choruje córka. Widziałam, że coś złego dzieje się z dzieckiem, że brzuszek małej jest coraz większy i większy i powiedziałam o tym personelowi medycznemu. Zostałam zbesztana, że skoro karmię piersią, to powinnam bardziej zwracać uwagę na to co jem, bo zapewne się kapusty najadłam… Trzy razy zgłaszałam personelowi, że brzuch mojego dziecka jest za duży, że się powiększa i trzy razy zostałam złajana za to, że na pewno zjadłam fasolę, kapustę lub cebulę. A potem nagle dziecko zaczęło wymiotować własnym kałem i dopiero wtedy łaskawie personel medyczny zauważył, że coś jest nie tak. Okazało się, że ma chorobę Hirszprunga, że w jelitach jest fermentujący kał i organizm jest zakażony. Gdybym posłuchała Twoich rad na temat bezgranicznego zaufania co do lekarzy, to pewnie w końcu brzuch mojego dziecka by wybuchł, albo utopiło by się we własnych wymiocinach. I nie mogłam szukać innych lekarzy, bo nie mogłam zabrać dziecka przykutego to aparatury i wsadzić go do taksówki, aby pojechać do innego lekarza. Poza tym, byłam wtedy w ponoć najlepszym szpitalu w kraju.

            Ty tego nie zrozumiesz, bo tego nie przeżyłaś i nawet nie próbujesz sobie tego wyobrazić, nie próbujesz postawić się w sytuacji kogoś, kto z określonych powodów mógł stracić bezgraniczne zaufanie do lekarzy. Ale nie przeszkadza Ci to jakoś wydawać opinie i pisać krytyczne komentarze.

            Mój komentarz nie był chamski, ale owszem, na końcu był ironiczny, bo już nie mogę dłużej czytać o ślepym zaufaniu do lekarzy. Jak zapytałam lekarza pierwszego kontaktu, czy szczepionka, którą Laura ma zaplanowaną, posiada w składzie rtęć, to odpowiedział „nie wiem”. Dlatego pozwól, że nie skorzystam z Twoich rad i jeśli jeszcze kiedykolwiek będę z dzieckiem w szpitalu, to będę uważnie patrzyć na ręce każdemu, kto się do niego zbliża. A przede wszystkim będę uważnie patrzeć na ciało córki i alarmować o wszystkich niepokojących objawach. Ty natomiast, jeśli chcesz, to możesz sobie bezgranicznie ufać – jest to wyłącznie Twoja prywatna sprawa.

            Szkoda, że uznałaś mój wpis za chamski i postanowiłaś się obrazić. Ale może to i lepiej, bo nie będziemy więcej musiały kłócić się na tym blogu i dzięki temu będzie tu o wiele spokojniej. Obie też zaoszczędzimy dzięki temu sporo czasu. Mimo wszystko pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego.

        • „moja córka jest fantastyczna

          czwartek, 12 lipca 2012 o 12:19

          O matko jak się wzruszyłam. Jaki postęp niesamowity! Emilio jesteś fanastyczną matką więc jakże Laura mogłaby być inna? Cudownie widzieć ją na ślizgawce a nie na łóżku szpitalnym. Zdrowia Lauro Ci życzę na całe Twoje życie.”
          „moja córka jest fantastyczna

          sobota, 23 czerwca 2012 o 22:50

          Emilio powiedzmy sobie szczerze: to wszystko TWOJA zasługa. Laura jest dzielna ale bez Ciebie i Twojego uporu i determinacji nie było by tak dobrze jak jest. Możesz z dumą patrzyć w lustro i powtarzać „jestem wspaniałą matką i wspaiałą dziewczyną”. I jaka wielka przepaść człowieczeństwa jest pomiedzy Tobą a ojcem (nie mylić z Tatusiem)Laury. Wybacz, że w ogóle o tym wspominam ale tylko w celu podkreślenia jak bardzo zdałaś egzamin z życia. Brawo.”
          Taki właśnie ze mnie troll jak i fanatyczna obrończyni lekarzy.
          Powyższe zacytowałam z dwóch powodów: pokazania jak niesprawiedliwa jest Twoja ocena mnie i jak łatwo próbujesz mnie zaszufladkować jako fanatyczną obrończynię lekarzy, którą nie jestem.
          Piszesz o tym, że lekarze nie wierzyli w Twoje wątpliwości, owszem, często tak bywa ale to w końcu oni zdiagnozowali Laurze klątwę, czy chorobę jelit? Czy się mylę, czy Ty to zrobiłaś. Zresztą jak mówisz, nie ma co się spierać. Moja obecność na forum się kończy.

          • Chorobę Ondyny zdiagnozowano w Paryżu, w Polsce nie ma takich możliwości. Ordynator oddziału, na którym byłam, tylko coś słyszał o tej chorobie i zaczął ją podejrzewać, ale w zasadzie nic o niej nie wiedział i dopiero musiał uzupełnić swoją wiedzę. Żeby mu ułatwić sprawę, wydrukowałam mu długą anglojęzyczną publikację naukową (napisaną przez lekarzy medycyny) na temat tej choroby, a on to ode mnie wziął i poszedł przeczytać. Napomknę tylko, że ten materiał pozyskałam dla pana ordynatora z Internetu.

            Pozdrawiam, dziękuję za wszystkie komentarze – zarówno miłe początkowo jak i krytyczne ostatnio, oraz życzę wszystkiego dobrego.

        • Ach czyli to Ty zdiagnozowałaś. No tak, nie mam więcej pytań. Pozdrawiam.

          • Nie, nie ja zdiagnozowałam tylko profesor z Francji, która wykonywała badania. Jako pierwsza chorobę zaczęła podejrzewać pani doktor z Gdańska, a później ordynator w Warszawie. Ja nie napisałam, że zdiagnozowałam chorobę, tylko że wydrukowałam z Internetu artykuł medyczny o tej chorobie i przekazałam ordynatorowi, a on się z nim zapoznał – znowu nie czytasz ze zrozumieniem.

            Przykro mi, że kolejny raz przekręcasz moje słowa i piszesz tu takie komentarze. A tak na marginesie – od wczoraj już dwukrotnie żegnałaś się ze mną i zarzekałaś się, że nie będziesz już więcej udzielać się na tym blogu. To jak? Do trzech razy sztuka?

  46. Ja jestem od paru lat wegetarianienem ale nauka odpowiedniego składu jedzenia nie przychodzi mi łatwo choćby z tego powdu,że jestem jedynym wegetarianinem w rodzinie.
    Dookoła mnie mięso w różnych postaciach ale nie poddam się…
    Podziwiam Was za chart ducha,odpowiedzialność i wielką miłość.Pozdrawiam:-)

  47. Laura wygląda bardziej kwitnąco, niż róże znajdujące się za jej plecami 🙂

    Ja jestem na etapie przechodzenia na całkiem naturalne kosmetyki a ponieważ problemy finansowe to moje drugie imię – chcę nauczyć się robić je samodzielnie. Odkryłam, że można robić to całkiem niedużym kosztem i cena ma się nijak do gotowych kosmetyków naturalnych sprzedawanych tu i ówdzie. Niebo a ziemia.
    Córkę od zawsze myję kostką parafinową bez rzeczywistego mydła w składzie. Ja od kilku miesięcy: szare mydło oliwkowe. Do ciała masło shea. Nie mogę się tylko przekonać do naturalnych szamponów, bo mam bardzo wrażliwą skórę głowy i muszę używać super wygładzających masek, by nie czuć ciągnięcia przy czesaniu… ale kiedyś się przełamię 😉

    Niestety ze zdrowym jedzeniem wychodzi mi średnio, głównie z braku czasu.. i braku „bo muszę”.

    • Odrobina obiektywizmu zgadzam się ze stwierdzeniem że „Laura wygląda bardziej kwitnąco, niż róże znajdujące się za jej plecami ” Nie ma co do tego wątpliwości:) Pewnie to zdjęcie w wykonaniu Zofik:)
      Kosmetyki naturalne,jeśli byś chciała spróbować,może znasz to a może nie,to np pilling do ciała najlepszy,najdelikatniejszy,to 2 łyżki oliwy lub oleju plus łyżka cukru i kropelka soku z cytryny:) Na przebarwienia na ciele typu piegi lub by wybielić cerę,też cytrynka,taka przecięta w pół i smarować ciało,lub terz zwykła rzodkiewka:) A najlepsza pomadka do ust którą chyba każda z nas kobiet zna,to kropla miodu naturalnego na usta:)
      A tak mimochodem dodam,może któraś z Pań chciałaby skorzystać z darmowych próbek dla dzieci firmy Johnson Baby? Dostałam bardzo szybko,pięknie pachną i są bardzo wydajne więc wkleje link.Należy zaznaczyć wszystkie 4 pozycje.Naprawde polecam

      https://www.johnsonsbaby.com.pl/products,zamow.html

      • Dziękuję za porady 🙂 Niestety jestem silnym alergikiem, jak ognia muszę unikać kwasów zawartych w owocach i warzywach [pomidory, cytrusy, kwaszonki]. Jestem też uczulona na miód, bo jest tworzony z pyłków. Dlatego ograniczam się do podstawowych rzeczy, jeśli chodzi o dodatki.
        Johnson’s baby niestety uczula mnie i córkę jak stąd do Warszawy [to jedna z „tych” firm, które lubią uczulać, szczególnie dzieci – nie mam do tej firmy przekonania].

        • Ja też nie. Znalazłam w produktach tej firmy nieciekawe składniki…

      • No tak,co jednemu dobrze zrobi,to nie znaczy że i drugiemu pomoże.

  48. Świetny wpis. To ma być blog pomagający Laurze, a okazuje się, przynajmniej taką mam nadzieję, że pomoże w jakiś sposób wielu ludziom.
    Żałuję, że mieszkam na drugim końcu Polski, ponieważ moi rodzice uprawiają wszystko praktycznie sami, jako hobby i z powodu chęci świadomego życia.
    Większośc warzyw i mnóstwo owoców da się uzyskać w 100% naturalnie.

    Ale żadne mięso przeznaczone oficjalnie na sprzedaż nie będzie nigdy stuprocentowo bezpieczne, co jest wiązane z dietą zwierząt i szczepieniami, które przechodzą.

  49. Od kilku juz lat sama robie wyroby miesne, mamy w ogrodku taki grill z cegiel, obudowujemy go, robimy dlugi rekaw i wedzimy. zawsze kupujemy calego swiniaka ok 70 kg miesa, porcjujemy go, to wcale nie jest trudne, peklujemy czesc miesa na ok 7 dni i po tym czasie robimy wlasne kielbaski, szynki, poledwice, zeberka, boczus, czasami rybke ktora moj mysliwy przyniesie do domu. swinke kupujemy na farmie niedaleko, ubijaja raz w tygodniu, jestem pewna, ze mieso to nie jest naszprycowane bo przy robieniu np pieczeni nie kurczy sie prawie wcale. mieszkam w UK, w naprawde duzym miescie, ogrodki przydomowe nie sa tu duze, ale znalezlismy miejsce na maly warzywniak a nawet na kurnik po ktorym tuptaja dwie kurki, mamy swoje jajka. No w sierpniu nie bedziemy miec bo jest to okres kiedy kury sie pierza i nie znosza jajek. A swoje dzieci myje tylko szarym mydlem, jest chyba najlepiej przystosowane do ph skory. Emilio a nie myslalas o tym, zeby samej piec chleb, robic bialy ser ( to wcale nie jest trudne – tylko smierdzi)?

  50. Obejrzałam film.Prawie ze wszytskim się zgadzam;).W wolnych czasie zaglębie się w tematykę poruszoną w filmie dot.witamin, zwłaszcza wit.C.Generalnie nie wierzę w cuda witaminowe, np. wit C przeciw przeziebieniom, ale panowie byli dość przekonujący.Ciekawi mnie czy rzeczywiście duże dawki mogą coś zdziałać.

    • Polecam owoce goji, suszone, pyszne jako przekąska zamiast cukierków. Są największym źródłem witami, a najbardziej witaminy C 🙂

      • Niestety suszone już nie są aż tak bogatym źródłem Vit C, ponieważ tracą ją w fazie suszenia. Ale za to są kopalnią innych cennych witamin i minerałów – dla mnie to produkt nr 1- razem ze spiruliną!

      • Zależy gdzie zdobywa się te suszone owoce. Suszone owoce z marketów są KONSERWOWANE. Dopiero ich wyparzenie pozwala je zjeść bez szkody.

  51. Dobrym wyjściem od wstrętnego mięsa jest … wegetarianizm. W Polsce na szczęście coraz bardziej popularny,choć przez nieświadomych ludzi wychowanych na polskiej kiełbasie odrzucany. Jestem wegetarianką od 15 lat, mam 2 letniego synka który nigdy nie jadł mięsa i jesteśmy zdrowi. Jako dziecko miałam problemy z jelitami, okropne bóle brzucha, zatwardzenia. Odkąd nie jem mięsa wiele się poprawiło. Ale wegetariańska „dieta” to nie bułka z serkiem, a wiele wartościowych posiłków. Mięso bardzo szybko się psuje w organiźmie i sieje spustoszenie, także w jelitach. Z resztą pomyśleć logicznie, jak padlina może nam służyć?? I jeszcze jedno, nie ma w mięsie ani jednej wartości, której nie znajdzie się w naturze. Co do jelit to tak jak wspominano wcześniej, mleko krowie niestety im nie służy, gdyż osiada się na jego ściankach i powoduje wzdęcia. Siędzę w tym temacie wiele lat, i szczerze polecam wziąc pod uwagę rezygnację z mięsa czy mleka.

    • Podziwiam i mam nadzieję, że ja i moja rodzina będziemy w stanie usunąć mięso z naszej diety, a przynajmniej drastycznie ograniczyć. Zadziwiające jest jednak to, że wegetarianizm traktowany jest jak dieta „uboga” i „gorsza”. To wiedza, jaką posiadają w tej kwestii zachodnie społeczeństwa jest zubożona i nieprawdziwa, niestety… 🙁

  52. Emilko – ja też dziękuję za ten wpis:)

  53. Zgadzam się co do nawilzanych chusteczek ja uzywalam wody z mydlem i wacikow zamiast tego uważam też z mleczkami i balsamami dla dzieci ladnie pachną i co z tego jak tylko szkodza tak samo jest z tymi pieniacymi się szamponami i zelami dla niemowląt i dzieci do kąpieli reklamy robią swoje ale chcąc dla dziecka jak najlepiej trzeba uważać

  54. Emilio, bardzo dziękuję Ci za ten wpis. Ostatnio również interesuję się tym tematem i niedawno zdałam sobie sprawę z tego, jaką byłam szczęściarą lądując, jako dziecko na „agroturystyczne” wakacje u mojej babci, gdzie wszystko było „BIO”. Mleko prosto od krowy. Masło i twarogi własnoręcznie robione przez babcię. Razowy chlebek wypiekany w piecu na łopianowym liściu. Miodek prosto z ula. Marchew, sałata, maliny, truskawki, kartofle prosto z pola. ZERO CHEMII.
    Eeech… to se ne vrati…>>> przynajmniej w moim przypadku. No, bo co można sobie wyhodować w wynajmowanym mieszkaniu z tarasem? Próbowałam koperek i botwinkę… Wszystko zżarły ślimaki, ptaszki i pędraki. Jedynie szczypiorek dzielnie się trzyma!;-)
    Emi, Ty masz większy nieco większe „pole” do popisu. Weź wygospodarz sobie część ogrodu na taką BIO działeczkę. Na marchewki, pietruszki, sałaty, rzodkiewki… Ja na Twoim miejscu już dawno bym spróbowała. Oczywiście nie mówię o uprawie kartofli, ale o takich mini „bio uprawkach” sprawiających niesamowitą frajdę ( przynajmniej mojej kochanej teściowej posiadającej działeczkę).

  55. Boże zaraz po przeczytaniu podeszłam do lodówki i stwierdziłam…, że powinnam absolutnie wszystko wyrzucić!!! Jak oni mogą nas tak otruwać??? A potem pytania skąd są różne choroby, nowotwory i to coraz częściej u młodych ludzi? Jawnie nas uśmiercają.Chyba stwierdzam że te jedzonka co robią dla zwierząt są dla nich mniej a może nawet wcale nieszkodliwe a nas ludzi tują takim syfem. Aż mi się niedobrze zrobiło.
    A z tymi chusteczkami dla dzieci i różnymi kosmetykami co pisze Miśka, Boże nigdy w życiu bym nie podejrzewała, że mogą one wyrządzić więcej szkód niż porzytku. W głowie mi się to nie mieści… Co za świat?!!!
    Laurka ma wspaniałą mamę, Kuba też wspaniały bo nie marudzi, tylko słucha bo wie, że dobrze Emilio myślisz. Ech w ogóle jesteście bardzo, bardzo fajniii!!! Spokojnej nocy

    • Niestety, ale wiele kosmetyków dla dzieci nie powinno być dla dzieci.
      Według mnie najlepsze składowo są kosmetyki dla dzieci i mam/ kobiet w ciąży z Babydream z Rosmana. Najgorszych nie wspomnę, ale kiedyś mało co nie dostałam zawału jak przeczytałam skład i wskazanie „od 1 dnia życia.” O tym, że takie kosmetyki uczulają dzieci oczywiście się glosno nie mówi.
      Certyfikaty eko ma m.in. polska firma AVA (stara zresztą ale jak widać jara). Są tez mniejsi producenci eko kosmetyków dla dzieci i dorosłych, ale tych w sieciowych drogeriach, marketach nie ma. Trzeba szukać w necie albo sklepików, które mają wyłacznie takie kosmetyki.
      Warto kupować kosmetyki polecane przez wegan. Oni nie tolerują ani testów na zwierzętaach ani składników pochodzenia zwierzęcego, konserwantów itp. Najdostępniejsze dla dorosłych są znów kosmetyki z Rosmana- Alterra. Są też i droższe, ekskluzywne niemal produkty, bardzo dobrej jakości, ale i cena jest bardzo spora. Oczywiście trzeba pamiętać, że te kosmetyki sie niezbyt pienią, nie mają ujmujących zapachów (chemicznych!) i tego, do czego przeciętny czlowiek jest przyzwyczajony. Są zgrzebne, często sie mażą, ale wlaśnie dlatego, że sa naturalne.
      Polecam czytać forum wizaz, bo tam jest każdy kosmetyk opisany pod wzgl. składu i oceniany, czy i jak służy. Są też wątki o tym, co jest w przeciętnym kosmetyku i czego unikać.
      http://www.ava-laboratorium.pl/ekologiczne.html

      • Dziękuję Wam wszystkim za wpisy dotyczące kosmetyków. Ja zajęłam się tematem żywienia, ale w temacie kosmetyków dopiero raczkuję (na razie wyeliminowałam u Laury chusteczki do pupy). Dzięki Wam będzie mi łatwiej uzupełnić wiedzę i dotrzeć do informacji. Nie bójcie się wklejać tu linków z informacjami na temat żywienia czy kosmetyków, jeśli takie posiaacie.

        • W kwestii racjonalnego podejścia do używania kosmetyków polecam oglądanie filmików Agnieszki, nissiax83 – http://www.youtube.com/user/nissiax83?feature=results_main – bardzo skromna, mądra i zrównoważona dziewczyna, która przekazuje swoją kosmetyczną wiedzę w przystępny i klarowny sposób. Dzięki niej od prawie dwóch lat moja szafka z kosmetykami wreszcie jest taka jak być powinna, tak samo stan mojej skóry.

    • I uprzedzam, że po takim studiowaniu po lodówce przyjdzie czas na szafki w łazience 😀 A w drogerii 90% będzie nie do kupienia 😛 Ja w żyłę ładuję sobie codziennie chemię, wiec stwierdziłam, że przynajmniej do dzioba nie będę, ani nie mam ochoty się taplać w konserwantach, sztucznych spieniczach czy pochodnych ropy naftowej i innych okropnych paściach. Minimalizacja syfów po prostu.
      http://luskiewnik.strefa.pl/acne/toksyny.htm

  56. po przeczytaniu pani wpisu zaproponowalam mojemu partnerowi ze moze sprubujemy kupowac organic food a on z pasia odpowiedzial ze juz dawno ci o tym muwilem ze powinnismy to moze kupimy sobie dwie kury i bedzemy trzymac je w ogrutku z zapalem odpowiedzal a ja sie rozesmialam ze mamy ogrudek 2 na 2 bardzo maly a za plotem ruchliwa ulice i co bedze jesli kurczaki nam wskocza do sasiada lub na droge zaczna kwakac gdakac i tak dalej … zaczelismy sie smiac 🙂 a tak na powaznie to bardzo dobry pomysl z tym wpisem poprostu strzal w dzesiatke pozdrawiamy z Bristolu 🙂

    • ah zapomnialam dodac ze te kury maja byc na jajka ekologiczne 🙂

  57. My jemy Flavon, polecam, poczytaj 🙂

  58. Pani Emilio, mogłaby Pani podać proporcje składników porannego koktajlu, o którym Pani napisała? Dziękuję z góry 🙂

    • Pani Aniu w którymś z następnych wpisów podam proporcje i dokładnie wytłumaczę, o co chodzi z tą miksturą. Podam też listę produktów bez chemii, którą znalazłam w sklepach. Ale to dopiero w następnym wpisie, bo nie chcę robić tego teraz tak na szybko. Pozdrawiam

      • Będę czekać, dziękuję 🙂

      • Pani Emilko dziękuję za ten wpis, śledzę Pani zmagania od zeszłego roku i powiem szczerze za każdym razem mnie Pani zachwyca. Wiele razy miałam ciężkie chwile (chociaż jestem szczęśliwą mamą i żoną) i zawsze wtedy myślałam o Pani i ślicznej Laurce i od razu ta niepewność i dół mijały.
        Bardzo czekam na te produkty, bo też od niedawna zaczęłam pić aloes, pokrzywę, karczoch i noni, jeszcze nie widzę efektów, ale może dlatego że to piję od niedawna. Zacznę też zmieniać żywienie, żeby moi synowie wyrośli na zdrowych i szczęśliwych facetów.

        Pozdrawiam serdecznie.

  59. Acha, jeszcze taka obserwacja z własnej historii: jako dziecko miałam dostęp do produktów z tzw. zachodu: słodycze, soki, wędliny itp. (Lata 80te). Obżerałam się szczególnie słodyczami i zapijałam soczkami z kartonów. W wieku 8 lat zaczęłam chorować- lamblie, dziwne bóle brzucha, biegunki, wzdęcia. Po 8 latach diagnozowania wykryto u mnie przewlekłą chorobe jelit w zaawansowanym stadium z powikłaniami.
    U mojej babci było tradycyjne jedzenie regionalne: kluski kartoflane, kapusta gotowana, zupy warzywne z wkładką chudego mięsa, zacierki, kasze i ZERO napojów słodzonych czy soków- kompoty, robiony w domu kefir i woda z syfonu z domowym sokiem. U babci nie bolał mnie brzuch… Dopiero gdy choroba była bardzo zaawansowana, ale wtedy nie mogłam już nic jeść.

  60. Emilko, jak ja się ciesze, że zamieściłaś wpis o takiej tematyce! Choroba choć straszna niesie jednak ze sobą i dobre rzeczy, np. dbałość o żywienie i dużą wiedzę.
    Także od dawna interesuję się tym, co jem. Odmawiam jedzenia parówek kiełbas i szynek oraz wielu przetworów mlecznych i warzyw, owoców. Nie przysparza mi to przyjaciół, bo kiedy ktoś podtyka mi „zdrowe paróweczki” to ja widzę MOM. Mój dziadek pracował w masarni i…moja mama całe życie nie jadła mortadeli ni parówek 🙂 Tu mam sprzymierzeńca.
    Lubię produkty bio. Są drogie, ale czasem kuszę się na ser, mleko kozie czy ser kozi z gospodarstwa ekologicznego. W domu robimy wędliny- pieczone mięso do chleba i inne. Czasem z mleka prosto od krowy mleko zsiadłe i twarożek. I bardzo ciekwe jest to, że jako osoba z nietolerancją mleka słodkiego, twarogów i jogurtów akurat te domowe albo eko nie powodują rewolucji w wc. Poza tym SMAK- mleko zsiadłe kupne jest PASKUDNE i nie ma nic wspólnego ze smakiem mleka zsiadłego robionego z mleka prosto od krowy.
    Warzywa i owoce kupujemy od lat u zaprzyjaźnionej pani na targu. Jabłka z własnej jabłonki nie nawożonej mają co prawda czasem robaka, ale wolę wyciąć nozem dziurkę po robaczku niż jeść piękne jabłko z marketu, które ma przepisową wielkość i kształt, a w smaku przypomina nie wiadomo co. Moje jabłka mają dziwne kształty (smiejemy się z dupek, nosków 😉 ) ale sa zdrowe i mogę ich zjeść kilka na dzień i nic mi nie jest.
    Jeśli ktoś może, to warto założyć przydomowy ogródek, czytać etykiety i wybierać mniej naszpikowane chemią produkty. Czasem może uda się dostać coś w przyzwoitej cenie z bio- produktów. Całkowicie chemii nie unikniemy, ale można zminimalizować ją.
    A prócz jedzenia jest jescze temat kosmetyków- tu też dziecięce bardzo znanej firmy (i dla dorosłych, bo ta firma produkuje dla dużych i małych) są naszpikowane chemią, którą się wciera w skórę maluszka. W drogerii spędzam nie mniej czasu niż w spożywczym. Ale odkryłam sklepik u siebie z kosmetykami bio, z certyifikatami. Na szczęście można dostać kosmetyki w przystępnej cenie i dobrej jakości.
    Laura ma wspaniałą mamę, bo od malucha modelujesz w niej postawę zdrowego żywenia, kształtujesz prawidłowe nawyki. Kuba ma wpaniałą partnerkę. Pozdrawiam i życzę Laurce i Wam smacznych i zdrowych posiłków.

    • Miśka, to prawda z tym nabiałem! Laura do tej pory nie mogła dostawać ani kropli nabiału, bo kończyło się to tragedią. Mleko UHT najbardziej popularne, to nie żadne mleko, tylko biały bezwartościowy płyn. Podczas procesu pasteryzacji w bardzo wysokiej temperaturze zabijane są w tym mleku praktycznie wszystkie wartości odżywcze. Dlatego warto w sklepie wybierać mleko pasteryzowane w niskich temperaturach – te w szklanych butelkach. A wracając do Laury, ja też zaczęłam dawać jej małe ilości wiejskich jogurtów i serków. I wiesz co? No właśnie, nic 🙂 Nic złego się po nich nie dzieje!

      Również piszesz prawdę co do kosmetyków. Ja mam doświadczenie z chusteczkami nawilżonymi dla niemowląt… One są tak naszprycowane chemią, że rozpuszczają powierzchniową warstwę skóry. Jak kiedyś ich używałam przez kilka dni na odbyt Laury, to wyżarło skórę do mięsa. Dlatego teraz używam do podmywania Laury zwykłej wody, a chusteczek do… mycia samochodowej tapicerki. Nic tak nie rozpuszcza plam jak te chusteczki :). PS: a tak na poważnie, to radzę z nimi bardzo uważać. Dziecko moich znajomych wylądowało przez nie na chirurgii – chusteczki na tyle rozpuściły wierzchnią warstwę skóry, że doszło u dziewczynki do zrośnięcia warg sromowych…

      PS. w Internecie jest bardzo duży wybór kosmetyków naturalnych.

      PS2. zazdroszczę Ci tych jabłek 🙂

      • Co do zrośnięci czy sklejenia warg sromowych(nynechia), moja mała też to miala, a husteczek używałam jedynie w podróży.Zawsze korzytalam z ciepłej wody i wacików.Także nie zawsze husteczki powodują tę przypadłość, co nie znaczy że są dobre, bo niestety nie są:/

        • Miało być synechia i oczywiście chusteczki 😉

        • Zgadzam się…nie chusteczki powodują tę chorobę czy przypadłość.Częściej jest to np. sudokrem lub inne maści wysuszające oraz przede wszystkim hormony. U nas wargi mniejsze przyklejały się do większych. Trzeba poczekać do okresu dojrzewania aż gospodarka hormonalna ruszy pełną parą.Mam 2 dziewczynki, wychowuję także nie swoje dzieci, wszystkie podcieram chusteczkami oczywiście wszystko z umiarem. Żadnych problemów. Najlepsze są produkty z rossmana. aha i polecam zagraniczne środki piorące są bardziej ekologiczne niż nasze.

      • Pani Emilio.Pani wpis jest super.Pierwsze co to powiem Wam Panie,że moja córka od urodzenia miała skazę białkową i kolki.Piła mleko z kartonika(sztuczne).Mama mi doradziła aby szybko przejść na mleczko od gospodarza.Najpierw się zbulwersowałam,no jak!dziecko za małe na krowie mleko.Jednak z czasem dałam się przekonać i w ciągu trzech dni wszystkie problemy zniknęły.Kolki ustąpiły i skaza(kropki) zeszły w mig nie pozostawiając żadnych śladów.U nas sernik?!tylko z ogrzanego zsiadłego mleczka od gospodarza.Można go dłużej mrozić aby na święta zrobić pyszny serniczek.Twarożek ze szczypiorkiem świeżym z domowego ogródka.Pycha.Soków stoi cała piwnica.Ogródek z warzywami i nie chcę się chwalić ale moja córeczka ma cztery latka i jeszcze nigdy chora nie była.Nawet zwykłe przeziębienie Jej nie łapie.Jedynie czego nie robimy to swojskiego masła.No i nie mamy świnki ani nic takiego więc z kiełbaską i mięsem mamy mały problem,ale mamy znajomą która od czasu do czasu coś tam nam swojskiego podrzuci lub kupujemy świnkę od gospodarza i ją przerabiamy.A jakie hamburgery czy kebaby wychodzą pycha.Bułki pieczemy z mamą same,a farsz to wszystko co mamy w ogródku.Mięsko też mamy wtedy od gospodarza.Sosik robimy trochę łamiąc zasady bo jest w nim kieczupik jak to mówi moja córeczka.mamy tez swojski ale ja go akurat strasznie nie lubię.Majonez do sosu też można znaleść z tych dobrych i dużą ilość czosnku.Sos pycha.A co do marchwi to się zdziwiłam,że moja mama mi doradziła abym córce nie podawała świeżej marchwi tylko szukała tej starszej.Dobrej ale starszej.Po młodej marchewce córeczka zawsze miała luźne stolce.Swoje ogródki i swoje świnki czy coś innego to rewelacja ale totalny brak czasu i czasami nawet ochoty nie ma bo jeść się chce ale żeby iść posprzątać po krówce czy śwince,to sobie nie wyobrażam he he.Pozdrawiam i życzę wszystkim smacznego dnia po tych kulinarnych wymianach zdań he he.

      • Nie do końca zgadzam się z tym co napisała Emilia o mleku UHT, że pasteryzacja niszczy wszystko co wartościowe, bo proces pasteryzacji w wysokiej temperaturze niszczy w mleku zawartość witamin np.C , natomiast nie ma wpływu na zawartość białka i wapnia, a mleko przede wszystkim spożywamy ze względu na wapń a nie witaminy

  61. Prześliczna Calineczka! 😉

    • Zapominałam się podpisać. Żaden Anonim 😉

  62. Chętnie skorzystam z tego co piszesz mój syn jest zdrowy i chcialabym dbać o jego zdrowie i rozwój najlepiej jak potrafię. Oczywiście całej chemii nie wyeliminujemy ale nawet jeśli zmniejszymy ją o połowę to tylko korzyść dla naszych pociech. A przecież to właśnie zdrowie jest najważniejsze a my rodzice powinniśmy się trochę postarać zamiast sięgać w markecie po parówki na kolację.

  63. Bardzo pouczający wpis. Czy mogłaby Pani zamieścić na swoim blogu listę tych dobrych produktów, które udało się upolować w sklepie? Ja też staram się unikać jedzenia z dodatkiem chemii, ale czasem to bardzo trudne niestety…. Będę ogromnie wdzięczna za wszelkie informacje na ten temat.

    Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam zdrowia i wytrwałości w walce z chorobą Laurki! 🙂

    • Pani Ago dziś i jutro na pewno nie dam rady, ale obiecuję któregoś dnia spisać wszystko i zamiescić na blogu. Po prostu teraz po każdych zakupach będę spisywać marki i nazwy produktów, a któregoś dnia zamieszczę pełną listę, tak aby każdy mógł z tego skorzystać. Polecam obejrzeć film, jest inspirujący…

      • Też byłabym wdzięczna. Co do mięsa to faktycznie masakra jakaś,wiem o tym też ale bardzo często korzystałam z tzw „promocji” bo mięsko pięknie wygląda i pachnie…Najlepiej to kupić świniaka z jakiegoś ekologicznego gospodarstwa i znaleść dobrego rzeźnika który także zrobi wyroby jak najzdrowiej.Tylko znaleść takie gospodarstwo i takiego rzeźnika to też chyba z cudem graniczy:(

      • Dziekuję i czekam z niecierpliwością! A może warto podpytać też innych Czytelinków bloga o zdrowe produkty? Wiadomo, że sporo jest firm lokalnych, których produkty są dostępne tylko w niektórych rejonach kraju. Co Pani na to? 🙂

        • Świetny pomysł 🙂

      • Taka lista byłaby nieocenioną pomocą, ja również czekam na nią z niecierpliwością!

  64. Niestety nie da sie uniknąc chemi… nawet w brew pozorą w tych cudownych sloiczkach jest chemia, pewnie ze lepiej szukac produktów najlpszej jakośći, ale też niech Pani nie da sie zwariować. nawet w glupiej czekoladzie jest pełno konserwantow.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Publikując komentarz, jednocześnie wyrażam zgodę na przetwarzanie przez Administratora Danych Osobowych bloga www.kochamylaure.pl moich następujących danych: podpis, e-mail, adres IP, w celu i w zakresie do tego niezbędnym. Przetwarzanie danych odbędzie się zgodnie z obowiązującym prawem, a w szczególności z przepisami Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. (zw. RODO) i polityką prywatności znajdującą się pod adresem www.kochamylaure.pl/polityka-prywatnosci/